x809 pisze: ↑sob cze 30, 2018 11:44 am
Jeśli dobrze Cię zrozumiałem, to w idealnej sytuacji chciałabyś nadal pozostawać w swoim związku (i realizować w nim pewne swoje potrzeby) i jednocześnie stworzyć opisaną wyżej przyjaźń z jakąś inną osobą (aby móc zrealizować to czego nie masz w związku). Jeśli zrozumiałem nieprawidłowo to popraw mnie proszę.
x809, umarałazkotami Wasze rozważania były bardzo ciekawe i stworzyliście wiele ciekawych hipotetycznych modeli, obawiam się jednak, że rzeczywistość jest znacznie... prostsza.
Mówiąc o tym, że nie wszystkie potrzeby mogę zrealizować w ramach związku miałam na myśli tylko tyle, że jedna osoba to za mało, że owszem w związku realizuję potrzeby związane z bliskością, intymnością, byciem ważnym dla drugiej osoby, potrzeby seksualne itd., ale czasem po prostu
chcę porozmawiać, pobyć z kimś innym, bo:
- czasem chcę porozmawiać o moim związku z kimś kto patrzy na niego z zewnątrz,
- części zainteresowań nie współdzielę z partnerką, a kontakt z drugą osobą która te pasje podziela podnosi kreatywność,
- ograniczenie bliskich relacji tylko do jednej osoby sprawia, że "się duszę",czuję, że tracę autonomię,
- czasem dla higieny psychicznej przydaje się "głos z zewnątrz"
- są sprawy, których nie chcę analizować w ramach związku (np. moja kondycja psychiczna, moja relacja z siostrą i innymi członkami rodziny) - nie, nie chodzi tu o to, że ja coś ukrywam albo udaję, że jestem inna niż jestem, partnerka jest zorientowana w tych sprawach, ale drążenie z nią tych tematów od 10 lat może ją zamęczyć, bo nie są to dla niej sprawy tak żywe jak dla mnie, z drugiej strony nie zawsze chcę jej martwić "swoim stanem", a przy okazji martwić się o jej uczucia - np. ja wiem, że od czasu do czasu mam myśli samobójcze lub wewnętrzną presję do samookaleczenia, to są rzeczy nad którymi jeszcze pracuję, które usiłuję zrozumieć, ale wydaje mi się, że nie mam dodatkowej energii żeby przy okazji móc się zatroszczyć o to żeby partnerka się o to nie obwiniała itp.
- czasem jesteśmy pokłócone i chcę z kimś o tym poplotkować
- czasem warto jest posłuchać o problemach innych osób i nabrać dystansu do własnych
- możliwość poznania konstrukcji psychicznej innych ludzi jest dla mnie naprawdę interesująca.
Wydaje mi się, że część ludzi ma taką wyidealizowaną wizję związków i zakładają, że te kwestie, które poruszyłam powyżej jednak należałaby realizować w ramach związku, że jeśli tak nie jest to znaczy, że związek źle funkcjonuje. Ja jednak zakładam, że mimo tego, że zdecydowałyśmy się na wspólne życie to nie zmienia faktu, że jesteśmy odrębnymi osobami, każda z prawem do autonomii, nie musimy się we wszystkim zgadzać i znać każdej swojej myśli. Co więcej uważam, że właśnie taki układ byłby niezdrowy, bo bycie w związku nie oznacza dla mnie "zrośnięcia się z drugą osobą".
Może
Fragen albo
zima mogłyby powiedzieć jak one to widzą? bo w sumie też jestem ciekawa.
x809 pisze: ↑sob cze 30, 2018 11:44 am
Czy mógłbym Cię prosić abyś spróbowała się zastanowić co by się mogło stać gdyby:
- okazało się, że ta druga osoba, w hipotetycznej przyjaźni, o której napisałaś
była Twoim klonem z przeszłości (sprzed 5,10,15,20 lat... - tu wstaw jakiś moment ze swojego życia, który Ci pasuje), kiedy jeszcze nie nawiązałaś obecnych relacji i też chciałaby zrealizować to co obecnie realizujesz w swoim związku lub kiedy spotykałaś się w celach seksualnych (wspomniałaś chyba o tym w innym poście),
- Twój obecny partner (zanim doszliście do obecnego etapu) nie chciałby zacieśniać Waszej znajomości do takiego stopnia jak jest teraz i chciałby abyście prowadzili odrębne życia, które nie wpływają na siebie wzajemnie.
Spróbować mogę, ale nie bardzo rozumiem, co z tego ma wyniknąć.
1) spotykam swojego klona - wariant a)prawdopodobieństwo, że nawiązujemy przyjaźń jest znikome, bo obydwie strony są zbyt wycofane - każda czuje się odtrącona z powodu braku zainteresowania, każda boi się okazać zainteresowanie, bo nie chce osaczyć tej drugiej. Brakuje strony, która wykona ruch do tego, że znajomość się rozwinie. wariant b) jednak udaje się rozwinąć znajomość, ale przyjaźń nie "zaskakuje" bo nienawidzę w moim klonie tego czego nie potrafię zmienić w sobie, lub odwrotnie zaczynam okazywać zrozumienie i troskę klonowi, co sprawia, że zaczynam też lepiej traktować siebie, jestem dla siebie milsza. wariant c) spotykam klona, ale nie wiem czy udałoby nam się trafić do łóżka,bo obydwie wolimy uwodzić niż być uwiedzione. Jeśli nawet dochodzi do konsumpcji to każda idzie w swoją stronę, bo jesteśmy zbyt nastawione na strzeżenie swojej autonomii. Ale w rzeczywistości nie sądzę, że byłabym zdolna do zdrady, myślę że poczucie winy doprowadziłby mnie do jakiegoś głębokiego kryzysu.
Odpowiadając na Twoje rozważania (o ile dobrze je zrozumiałam) nie sądzę, że byłabym dla siebie najlepszym wyborem, nie sądzę, że byłabym dla siebie bardziej atrakcyjna niż inni ludzie, nie sądzę, że mogłabym odpowiedzieć na swoje potrzeby w postaci klona, bo konflikt oddalania i przyciągania jest u mnie zbyt silny. To, że pewne potrzeby chcę realizować poza związkiem nie wynika z jakichś domniemanych braków mojej partnerki, dlatego szukanie innej osoby nie zmieni tego, że będę miała potrzeby, które będę chciała realizować poza związkiem.
2) jeśli moja partnerka na pewnym etapie nie chciałaby zacieśnić więzi to po prostu nie byłybyśmy w związku, czy byłabym w innym/innych? nie wiem? Możliwe. Równie możliwe, że nie. Nie potrafię też odpowiedzieć dlaczego akurat jej wtedy nie odrzuciłam, nie odesłałam z kwitkiem jak innych. Może akurat na tamtym etapie życia w jakiś sposób nasze cechy, zaburzenia, potencjał, potrzeby uzupełniły się w takim stopniu, że starczyło nam zaufania aby pójść o krok dalej, a potem się już potoczyło? Może akurat chciała pójść o krok dalej akurat kiedy ja się zakochałam, ale nie zdążyłam się wycofać?
x809 pisze: ↑sob cze 30, 2018 11:44 am
Dążę do tego, że sytuacja, którą opisujesz, choć teoretycznie wygląda ładnie, jest prawdopodobnie układem niemożliwym lub przynajmniej bardzo mało realnym. Taki układ byłby możliwy albo gdyby druga osoba była na takim samym etapie jak Ty (czyli gdyby też miała swoje relacje, w których mogłaby spełniać swoje realne potrzeby) albo gdyby
nie posiadała swoich potrzeb.
O ile pierwszy scenariusz jest jeszcze możliwy, gdybyś znalazła kogoś na identycznym etapie życiowym jak Ty, o tyle drugi już nie lub prowadzi do
relacji masochistycznej (czyli sytuacji, kiedy jedna osoba kolejno rezygnuje z większości swoich potrzeb/praw/pragnień/tego co by chciała aby tylko móc pozostać w relacji).
W rzeczywistości druga osoba nie jest terminatorem pozbawionym potrzeb, ale żywym człowiekiem, który tak jak my sami posiada wszystkie te "przyziemne" sprawy. I tych realnych, przyziemnych potrzeb nie da się zastąpić "bardziej wzniosłymi", "wyższymi", "czystszymi" choćby nam się tak wydawało. Tak jak nie da się nakarmić głodnej osoby (w sensie dosłownym czyli zaspokoić łaknienia) samą przyjacielską rozmową itd.
Nie masz racji mówiąc, że taka relacja przyjacielska nie jest możliwa. Ludzie się ze sobą przyjaźnią od zarania dziejów, choć wiadomo, że te przyjaźnie mają różny kształt - w zależności od potrzeb tychże przyjaciół. Ludzie będący w związkach też mają przyjaciół. Nawet ja miałam takie przyjaźnie, choć niewątpliwe dzisiaj moje wyobrażenie dotyczące przyjaźni jest mniej idealistyczne, a tym samym bliższe rzeczywistości. Czy jestem idealnym materiałem na przyjaciela - nie. Czy to oznacza, że jestem całkowicie do przyjaźni niezdolna - też nie.
To, że pewne przyjaźnie mi rozluźniły nie oznacza, że były złe lub nie były prawdziwe, po prostu zmieniły się nasze sytuacje życiowe. Oczywiście bywało to dla mnie trudne i przykre, ale
już nie uważam, że to oznacza, że przyjaźń jest czymś nierealnym.
Myślę, że taką największą zmianą jaką zauważyłam w postrzeganiu przyjaźni to to, że nie już nie myślę, że aby przyjaźń była prawdziwa musi być też wieczna. Otóż chyba nie musi. I chociaż nie jestem już tymi osobami blisko to wciąż myślę o nich z życzliwością.
x809 pisze: ↑sob cze 30, 2018 11:44 am
Trudność może polegać też na tym, że jak podejrzewam takim potencjalnym przyjacielem miałby być ktoś podobny do Ciebie, czyli - sądząc po forum, na którym piszemy - byłby to prawdopodobnie zamknięty introwertyk z niewielką liczbą kontaktów. Więc prawdopodobnie gdybyście nawiązali już taką przyjaźń, to stałabyś się naturalną osobą do przelania na Ciebie tych wszystkich "przyziemnych" spraw (do których istnienia sama też się przyznałaś pisząc o innych swoich relacjach). Ale wtedy... przyjaźń się psuje prawda? A przecież ta druga osoba chciałaby tylko
tego czego Ty też chciałaś (w innych relacjach).
Z kolei gdyby po drugiej stronie miał być ktoś o odmiennym charakterze, dla kogo byłabyś tylko jednym z wielu kontaktów, to prawdopodobnie mogłabyś przy takiej osobie nie czuć się rozumiana, choćby ze względu na rozbieżność w temperamencie czy doświadczeniach życiowych.
No więc odwołując się do tych moich przeszłych przyjaźni to były to raczej osoby ekstrawertyczne, mające bliskie relacje również z innymi - krokiem milowym dla mnie było zrozumienie, że przyjaźń może, ale nie musi być na wyłączność. Choć nie mogę zaprzeczyć, że bywałam zazdrosna, ale jednak była to zazdrość kontrolowana, choć zdarzało się też, że czułam się odrzucona i relacja się rozluźniała.
Myślę, że warto zaznaczyć, że wydaje mi się, że przyjaźń to nie jest taki związek tylko bez seksu, tam jednak panują inne zasady i inne oczekiwania.
Ardealba pisze:relacja, w której można pokazać swoje słabe lub paskudne oblicze i mieć pełne zaufanie, że nie zostanie ono wykorzystane przeciwko tobie.
x809 pisze: ↑sob cze 30, 2018 11:44 am
I przy okazji - gdzie jest właściwie granica "pokazywania paskudnego oblicza"? Co przykładowo jeśli czyjeś paskudne oblicze polega na tym, że miewa wybuchy furii, podczas których dopuszcza się agresji fizycznej na drugiej osobie i chciałby/chciałaby mieć relacje, w której to oblicze może pokazać? Czy to jest jeszcze dopuszczalne czy może już nie? A co jeśli tylko miewa ataki gniewu i "tylko" znieważa drugą osobę? I tak dalej, można schodzić w dół szukając kiedy pojawia się granica.
Dążę do zadania pytania czy szukanie/fantazjowanie o relacji, w której można zachowywać się w sposób, który uznajemy za niewłaściwy jest na pewno czymś... tu nie wiem jakiego słowa użyc - sensownym/pożądanym/...? No bo co innego jest kiedy chce się mieć relacje, w której można bez skrępowania opowiedzieć o wszystkich "paskudnych" rzeczach, które się robiło (gdzieś, kiedyś, z kimś), a czym innym jest relacja, w której chciałoby się móc te "nieprawidłowe" rzeczy nadal robić i
nie ponosić konsekwencji.
O faktycznie należy tu uściślić co uważam, za paskudne oblicze - chodziło mi raczej o słabość charakteru, pewne wady, drobne przewinienia, oblicze, którego na co dzień wolę nie ujawniać, bo "psuje" mi obraz ja idealnego, już nie tylko w związku, ale też generalnie ludziom, ale nie jest to też jakieś oblicze całkiem inne od tego kim jestem na co dzień. I tak jak zauważyła umarłazkotami - to są rzeczy raczej samolubne, a nie opresyjne. I raczej nie chodzi o to, że ja chcę je realizować z kimś innym, raczej chodzi o to, że mogę o nich z kimś porozmawiać. W ramach tego określenia znajdą się sprawy zarówno z przeszłości (takie, które robiłam kiedyś, z kimś, komuś lub sobie) ale też sprawy, które się pojawiają na przestrzeni lat, że np. popadłam w chwilowe zauroczenie kimś innym, co nie ma wielkiego znaczenia, bo to mija równie szybko jak się pojawia, ale byłoby przykre dla mojej partnerki albo to, że obiecałam coś zrobić, ale kompletnie o tym zapomniałam albo mi się nie chciało albo,,,
x809 pisze: ↑sob cze 30, 2018 11:44 am
Czy należy to rozumieć tak, że w swoim związku nie masz możliwości lub z jakiś powodów nie chcesz ujawniać niektórych części siebie? Jeśli tak to czy potrafisz powiedzieć dlaczego i co mogłoby się stać gdybyś takie "paskudne oblicze" pokazała?
Myślę, że wcześniej czy później te sprawy w związku i tak wychodzą na wierzch, ale np. nie mają już takiego znaczenia, bo upłynęło więcej czasu, nie niosą aż tak negatywnego ładunku, bo zmieniły się priorytety.
Czy by się coś stało gdybym to ujawniła w związku? pewnie doszło by do różnych przykrych rozmów, kłótni, ranienia siebie na wzajem, oceniania, wytykania.
Czy byłoby powodem do rozstania? Nie sądzę, ale na pewno dochodziłoby do konfrontacji, na które nie mam ochoty.
Czy to świadczy o tym, że jestem tchórzliwa i fałszywa? Trochę, trochę też bardziej ludzka.
Życie jest straszne, a potem się umiera.