anulacja pisze: ↑ndz sie 19, 2018 12:15 pm
Nie zamierzam niczego podtrzymywać. Zdaje sobie sprawę, że potrzeba drugiego człowieka jest ważna ale raczej nie jest dobre sprowadzanie całego życia do tej kwestii. Poza tym są różne osoby, takie co po roku bycia samemu wpadają w ciężką depresję a są tacy co potrafią być przez dłuższy czas sami i nie mają z tego powodu poczucia jakiegoś wielkiego cierpienia. Sama miłość też nie rozwiązuje automatycznie wszystkich problemów no i nie jest powiedziane, że będzie trwała niezmiennie do końca życia.
Pewnie kojarzysz piramidę potrzeb masłowa. Jej stopniowanie nie do końca jest prawdziwe. Na ta jej szczycie jest umieszczone wielkie krzykliwe JA. To jest styl istnienia–myślenia, dziecka, które przez swój egoizm i wieczne przedstawianie swojego JA przed całym światem uznaje swoją sprawczość nad rzeczami i ludźmi – to że może działać, to że może zmieniać, może się rozwijać, może wpływać, kształtować jak rzeczy tak i ludzi wedle swoich potrzeb, dla siebie. To prymitywne. Na szczycie jest MY.
A moim zdaniem te "JA" zawsze jest na pierwszym miejscu. W pierwszej kolejności człowiek dąży do zaspokajania własnych potrzeb, czy to fizjologicznych czy psychicznych. I nawet te bycie w związku to jest w pierwszej kolejności realizowanie własnej potrzeby bliskości, emocjonalności czy bezpieczeństwa. Ktokolwiek, kto jest czy wchodzi w związek to jest w nim z powodu własnej potrzeby, że tego chce. Nikt tego nie robi altruistycznie, wyłącznie dla dobra tej drugiej osoby. A jak nie chcesz być w związku to odchodzisz od tej drugiej osoby, nie zostajesz z nią na siłę albo dlatego, że ona chce a Ty nie. Jakieś poświęcanie się w związku też wynika raczej z własnych potrzeb - bo czujemy, że potrzebujemy być z tą osobą. Jeśli mamy wybór między poświęceniem się a zakończeniem związku to wybieramy pierwszą opcję jeśli utrzymanie relacji jest dla nas ważniejsze, "korzystniejsze" niż jej zakończenie.
A nawet zakładając, że na tym szczycie rzeczywiście jest "MY" to zrealizowanie tej potrzeby nie zapełnia innych, które też są ważne. Są i osoby, które mają w odwrotną stronę - odnalazły się w miłości ale nie dokonały samorealizacji i też z czasem mogą odczuwać, ze czegoś im jednak brakuje.
A czy ktoś tu twierdzi, że miłość rozwiązuje wszystkie problemy? Na pewno miłość nie zrobi zakupów, nie zapłaci podatków i nie wyleczy hemoroidów . Tak samo często nie trwa wiecznie.
Twoją tezę można banalnie łatwo obalić – ogólnie nie jest zgodna z rzeczywistością widzianą przez wszystkich – delikatnie pragnę Ci oznajmić, że napisałaś coś bardzo głupiego. JA wcale nie zawsze jest na pierwszym miejscu. Przecież przykładów poświęcenia jednego człowieka dla drugiego są nie tysiące ale wręcz miliony. To wcale nie prawda, że zawsze człowiek dąży do zaspokojenia jedynie swych potrzeb. Ktoś oddaje na pustyni ostatni łyk wody, wiedząc, że umrze przez to. Ktoś oddaje ostatnią kromkę chleba w obozie. Ktoś wystawia się na linię strzału ratując innych. Ktoś skacze do wody pełnej rekinów ratując rozbitków. Ktoś staje w obronie napastowanej obcej kobiety w ciemnej ulicy. Rety, takich przykładów jest taki bezlik, że aż głupio mi że muszę o tym przypominać.
W pewnych sytuacjach- uprośćmy do sytuacji związku, miłości etc, ktoś poświęca swoje życie by ocalić życie kogoś bliskiego. Wtedy pryzmat postrzeganie siebie przez JA znika i pojawia się myślenia w kategorii MY.
Zawsze możesz się doczepić tego, że ktoś poświęca się dlatego że nie chce kogoś stracić, że powoduje to silna więź psychiczna, emocjonalna, uzależniająca itp. Ale to nie ma znaczenia. Bo pomagając/oddając życie dla drugiej osoby, pomagamy, dajemy coś sobie, pewną wartość, a to dlatego, że przestajemy rozróżniać naszą podmiotowość w kategoriach JA i tu pojawia się to magiczne MY.
Dlatego to nazwano piramidą, drabiną , poziomami etc. Jeśli nie wypełnisz jednego stopnia popranie, nie możesz wstąpić na drugi. Miłość nie obroni cię przed wojną, głodem, chłodem, komornikiem itp.
Jeśli nie zrealizujesz swych ambicji, marzeń, nie potrafisz rozwinąć swej osobowości ,znaleźć jakiegoś spełnienia w działaniu i kreacji, to zwyczajnie nie osiągniesz też tej mistycznej miłości w pełni bo będziesz zbyt nudny, bezbarwny i nijaki. Trudno kochać człowieka bez właściwości, jałowego pustaka, bo i za co?
Być może bo moim zdaniem życie w związku jest formą psychicznej i życiowej relacji, którą w końcu się formalizuje przez obrączki i umowę w urzędzie. Nie to, że uważam, że to tylko jakaś tam umowa ale nawet i te bycie w małżeństwie nie zawsze jest tak idealne bo w końcu przychodzi ten etap kiedy ta wzajemna fascynacja nieco płowieje a na jej miejsce pojawiają się za to wspólne mieszkanie, obowiązki, czasem nowe problemy itp, których wcześniej nie było bo po prostu relacja nie była na takim bliskim poziomie. Co innego związek w sensie spotykanie się z kimś przez np rok-dwa lata, czas burzy hormonów, chęci wspólnego spędzania czasu razem bez w sumie większych zobowiązań a co innego, kiedy relacja wchodzi na te głębsze rejony, gdzie rzeczywiście jesteśmy "MY'.
Takie emocjonalne i duchowe, wyidealizowane nieco bycie ze sobą podchodzi mi bardziej pod termin w stylu "prawdziwej miłości". A coś takiego w stosunku do swojej relacji z drugą osobą można raczej z pełną świadomością użyć po jakimś konkretnym czasie życia z drugą osobą i dogłębnym jej poznaniu. Być może dlatego jest tyle nieudanych związków i małżeństw - bo ludzie oczekują, że zawsze będzie tak wspaniale i cudownie jak to jest na początku, kiedy na dobrą sprawę nie ma się jakiś specjalnych zobowiązań wobec tej drugiej osoby. Albo uważają, że samo zawarcie związku małżeńskiego scali ich nieodwracalnie więc nie trzeba się już tak starać.
A utrzymanie takiego głębokiego uczucia i samej relacji to nie jest coś, co po prostu przyjdzie i będzie, to jest ciągła praca nad sobą i tej drugiej osoby również, czego sporo osób nie chce lub nie potrafi robić (nie trzeba mieć do tego OS). I tak obserwując czy słysząc inne osoby dochodzę do wniosku, że taki głęboki, prawdziwy związek nie występuje aż tak często i sporo tych normalnych, zwykłych ludzi żyje w różnych relacjach i nie zawsze jest właśnie tak fajnie jak się może wydawać. Nie mówiąc już o ewidentnych patologiach ale to już inna sprawa.
Prawdziwa miłość to chyba coś takiego w stylu para staruszków trzymająca się za ręce na przechadzce w parku patrząca na siebie z ciepłem i życzliwością. Nie wiem, nie znam się na tym, nie doświadczyłem
. Ale ten przykład chyba idzie w dobrym kierunku.
Z tego co czytałam na forum to paru użytkowników było w związkach (jedna osoba chyba nawet w małżeńskim). Poza tym nawet jeśli ktoś by podał i z kilka takich przypadków to nie zwiększa to automatycznie Twoich szans na cokolwiek, nie zmienia to Twojego charakteru ani zdolności do tworzenia związków. To, że komuś z OS uda się być i trwać w związku nie oznacza, że i Tobie też miałoby się udać. Każdy człowiek jest inny, nawet Ci z OS różnią się od siebie, jak i środowisko, w którym żyją albo osoby, które w nim napotykają na swojej drodze.
Inną sprawą jest to czy ktoś rzeczywiście ma OS czy nie bo z tego co czytałam to są tu osoby (jak i ja sama zresztą), które mówią o poczuciu czegoś w rodzaju podobieństwa na zasadzie cech charakteru i podejścia, ale jednocześnie nie uważają się za takowych. Część osób z kolei w ogóle nigdy choćby nie była u psychiatry/ psychologa więc na dobrą sprawę nie ma jakiejś konkretnej diagnozy (tak, ja wiem, że możliwość autodiagnozy itd ale nie będę się nad tym rozwlekać). Kwestią dyskusyjną jest też czy niektórzy bardziej czują się jako OS czy OU, no i też czy istnieje 100% schizoidalność skoro choćby w niektórych tematach odpowiedzi np co do potrzeby kochania czy potrzebowania bliskiej osoby są różne.
Ale ja mam na myśli prawdziwy związek, coś trwałego, solidnego, dającego radość, szczęście, spełnienie i sens a nie ‘’związek’’. Chodzi mi jedynie o obalenie mojej tezy, że schizoidzi nie nadają się do tego i jak na razie nie mam podstaw do zmiany zdania i nikt na forum nigdzie nie dał sygnału, że to jest możliwe. To nie odnosi się do mnie nijak. Sam byłem w związku, nawet małżeństwo nie przesądza o niczym.
Z tą innością schizoidów jest jak z kotami. Każdy inny, łaciate, kudłate, pstrokate, czasami bez łapy, czy ucha, lub ogona, lecz każdy nie ma wątpliwości, że ma przed sobą prawdziwego 100% kota. Kiedyś byłem 100% schizoidem , teraz widzę takiego 100% schizoida jak Gbur, czy W , na pierwszy rzut oka nic nie mamy z sobą wspólnego, lecz głębiej, pojawia się ten rdzeń, tego czym jest bycie schizoidem.