Gbur pisze: ↑ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Nie chcąc się jakoś wywyższać, czy chwalić - mam umysł dośc techniczny i przez to pewne trudności ze zrozumieniem psychologii, która jednak jest definicyjnie trochę rozmyta, a wiele pojęć jest definiowana przez zestaw skojarzeń/asocjacji, albo nie definiowana w ogóle.
Gbur pisze: ↑ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Rozumiem, choć zdaję sobie sprawę, że są też inne definicje osobowości.
Np. w modelach osobowości odjungowskich (MBTI, socjonika) osobowość człowieka opisuje sposób myślenia, przetwarzania danych, odbierania bodźców z otoczenia, w tym także interakcje z innymi ludźmi. Ale sama struktura osobowości w tym modelu nie jest jedynie zawężona do tego co się dzieje na styku umysłu i innych osób, tj. nawet ktoś kto dorastał samotnie w buszu bez kontaktu z ludźmi będzie miał swoją rozwiniętą osobowość. Osobowość jest tu rozumiana jako pewna wewnętrzna struktura umysłu.
Model Big5 z kolei, z tego co rozumiem, jest zbudowany na... uhm...analizie statystycznej tego co ludzie rozumieją przez dane słowa i grupowaniu tych pojęć. Natomiast te osie/charakterystyki Big5 również w założeniu opisują jakąś realną strukturę umysłu człowieka, wewnętrzną strukturę umysłu. W sensie, że dany umysł działa w określony sposób.
Tak to prawda, terminologia może się różnić do tego może być zawiła i wydawać się myląca, gdyż nie ma ścisłych standardów odnoszących się do definiowania konkretnych pojęć. Czasami dopiero po jakimś czasie człowiek dochodzi do wniosku, że oni wszyscy piszą praktycznie o tym samym, tylko w zupełnie inny sposób, co jednak utrudnia odnajdywanie się w tym wszystkim. Akurat test MBTI nie jest dobrym narzędziem diagnostycznym, jest za mało wnikliwy. Do zaburzeń osobowości nie nadaje się totalnie. Zakładam, że bardziej podpasowałyby ci nauki behawiorystyczne, gdyż podejście behawioralne jest pozbawione na przykład takiej koncepcji jak "ja". Behawioryści twierdzili, że ich metoda jest "bardziej naukowa", bo zajmowali się tylko tym co widzialne tj. zewnętrznymi zachowaniami. Natomiast cały ruch psychoanalityczny, twierdzi że człowiek posiada pewne nieświadome "siły", które rządzą jego zachowaniem.
Idąc ścieżką psychoanalityczną, skoro wiemy, że osobowość jest narzędziem do komunikacji z innymi, należy postawić tu pytanie: na co człowiekowi z buszu, żyjącemu w samotności osobowość skoro nie komunikuje się z innymi? Pewnie behawioryści powiedzieliby tutaj, że to co może popychać go do działania to instynkty. Albo mówiąc czysto behawioralne odruchy warunkowe tj. wrodzone instynkty np. pokarmowy, walki itp. Instynkty te kierują człowieka w określonym kierunku i wpływają na niego psychologicznie, tak że decydują o jego zachowaniu, natomiast w miarę uspołeczniania się te instynkty schodzą na dalszy plan bądź są modyfikowalne na tyle, że podczas wykonywania czynności życia codziennego schodzą z planu. Można powiedzieć, że człowiek uspołeczniony dąży do odruchów warunkowych wyższego stopnia, które nie mają podstaw czysto biologicznych, tak jak to ma miejsce np. żyjąc w buszu. Reasumując odruchy warunkowe (reakcje na bodźce) są najprostszą formą zachowywania się, które uważane jest za reaktywne. Człowiek funkcjonuje na zasadzie bodziec-reakcja. Natomiast i tak cudem będzie jak takie dziecko, które zostało porzucone w buszu nauczy się chociażby samo chodzić.
Gbur pisze: ↑ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Natomiast w Twoim opisie (pewnie związanym z psychoanalizą albo teorią terapii psychodynamicznej) osobowość rozumiana jest właśnie jako taki interfejs komunikacyjny pomiędzy jednostką i innymi ludźmi/społeczeństwem, czyli ta definicja jest zawężona jedynie do tej części wewnętrznej struktury umysłu, która jest odpowiedzialna za interakcje z ludźmi.
To psychoanalityczne rozumienie osobowości jest najlepsze kiedy mówi się o zaburzeniach osobowości. Bo u normalnej osoby nie ma tego rozłamu w osobowości, które istnieje w przypadku zaburzenia osobowości. Czyli nie ma potrzeby skupiać się na "ja", tak jak to się robi w zaburzeniach osobowości, bo u normalnej osoby, to "ja" się nie zatrzymało, tylko dotrzymywało kroku ego (nasz zewnętrzny obraz). Więc osobowość u takiej osoby tworzy zwartą całość.
Tak więc osobowość w tym ujęciu jest właśnie takim interfejsem komunikacyjnym, ale korzyści są obopólne. Jeżeli nasza osobowości nie działa i nie jest odbierana tak jak my chcemy lub sami siebie widzimy, to cierpimy. Takie właśnie atrakcję zapewnia nam zaburzona struktura "ja".
Natomiast w tym ujęciu osobowość nie jest też czymś wewnętrznym, a zewnętrznym. Osobowość schizoidalna, nie pokazuje swojego wnętrza na codzień, nie pokazuje swojego "ja" i dlatego emocjonalnie kompletnie się odseparowuje do tego zewnętrznego obrazu. Mamy także elementy wpływające na osobowość, takie jak temperament czy charakter. Niektórzy pscychoanalitycy potrafią łączyć osobowość z charakterem, albo piszą w taki sposób, jakby były to pojęcia tożsame, natomiast w zaburzeniu osobowości, należy się skupić na osobowości, która nie jest naszą własną bądź została nam narzucona (to opiszę nieco później w odniesieniu do "ja"). Wróćmy do temperamentu. Można go rozumieć jako "indywidualny styl działania", który jest genetyczny, więc biologicznie zdeterminowany. Czasami rozumiany jest jako poziom energetyczny danego człowieka, czyli sposób rozładowywania energii, sposób magazynowania jej. U osób wysokoreaktywnych (takich jak os. schizoidalne) bodźce wywołują silniejsze reakcję i zapotrzebowanie na stymulacje jest niskie. I chociaż temperament uważany jest i kojarzony jest z czymś wrodzonym jest modyfikowalny. Temperament może się zmienić, kiedy dziecko doświadcza jakiś silnych wstrząsów emocjonalnych. Więc tylko negatywne doświadczenia mogą go zmienić. Charakter natomiast kształtowany jest poprzez doświadczenia człowieka, czyli też jest zmienny i zależny od doświadczeń człowieka. Jeśli otoczenie będzie niezwykle sprzyjające zmieniamy się wtedy samoistnie, bo nasze "ja" jest akceptowane. Każda osoba ma jakieś swoje cechy charakteru np. ambicja, wrażliwość, nieufność, wrogość, egoizm, bojowość, odwaga, okrucieństwo itp. Cechy charakteru, czasami są uważane za osobowość, ale w tym ujęciu nie równają się osobowości, która bardziej jest tu pewną postawą (maską), która może być np. niespokojna, pełna oczekiwania, ostrożna, nieśmiała, wroga, pewna siebie, wyzywająca, niezręczna, ociężała itp. W zaburzeniach osobowości nigdy nie jest pełnym odzwierciedleniem człowieka i jego charakteru. Dlatego, że osoba z charakteru może być delikatna, nadmiernie empatyczna, wrażliwa, ale odgrywa rolę tego złego za pomocą fałszywego ja, aby nie wydawać się słabą, łatwym celem dla innych, nie jest to jej "ja", dlatego w ostatecznym rozrachunku odczuwa niezrozumienie i cierpienie.
Gbur pisze: ↑ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Szczerze mówiąc porównanie osobowości do maksi nie do końca wydaje mi się trafne. Maska kojarzy się z czymś, co się zakłada, żeby zakryć prawdziwą twarz. Maskę można jednak zdjąć i pod nią widnieje prawdziwa twarz, a osobowości zdjąć nie można.
Nie wiem czy tu czegoś nie przekręciłem. Znam pojecie "persony", ale zawsze mi się wydawało, że osobowość to nie persona, chociaż faktycznie oba pojęcia są etymologicznie zbieżne.
Kiedy mówimy u zaburzeniu osobowości, to maska, w postaci fałszywego "ja" jest zakładana, aby ukryć prawdziwe "ja". U normalnej osoby, ta maska nie jest do końca po to, aby ukryć niechcianą twarz. Ludzie nie robią tego dlatego, że celowo nie chcą być autentyczni. Tak naprawdę przejrzystość i całkowita prawdomówność nie świadczy o zdrowiu psychicznym. Przykładowo jeżeli ktoś wierzy, że jest tylko prawdomówny, czy uważa, że w towarzystwie jest sobą, nie gra, nie udaje, to jest to psychopatologia. Bo w życiu społecznym zasada jest taka: nasza rola zależy od tego jaką rolę gra druga osoba. Maskę zakładamy dla drugiej osoby, nie dla siebie. Nasza osobowość to trochę taki zestaw uczuć, jakimi reagujemy na daną osobę. Kiedy osobowość opuszcza scenę, pozostaje nasz charakter, czyli tu się gnieżdżą doświadczane przeżycia.
Maska społeczna w normalnej sytuacji odpowiada naszemu obrazowi nas samych, roli jaką chcemy odegrać, jacy chcemy się wydać drugiej osobie. Jest tu element kontroli, którego brakuje kiedy rozwój "ja" stanął. Niemniej jednak myślę, że zamiast o masce, można śmiało mówić o roli, roli społecznej. Kiedy w okresie dojrzewania odegrało się sporo takich ról, wchodząc w jakieś grupy czy relacje rówieśnicze, rola staję się częścią nas, naszą drugą naturą, częścią naszej osobowości. Osoba z zaburzeniem osobowości najczęściej odgrywa rolę, ale w sposób nieco cyniczny tzn. nie utożsamia się z nią, czuje (bądź nie), że to tylko fasada, pokazując komuś swój obraz nie traktuje tego obrazu w zupełności na serio, nie ma tu pełnej szczerości. Nawet jak normalna osoba gra swoją rolę w sposób podobnie cyniczny, to jednak jej "ja" jest dopuszczone do tego spektaklu, a nie jak w przypadku zaburzeń osobowości wycofane z tej sceny.
Czyli najważniejszym elementem w odgrywaniu ról jest, że tak to ujmę "zasada wzajemności". Nasz sposób bycia ma odnosić się do drugiej osoby, a nie do nas samych. Czyli dopasowujemy się do roli jaką druga osoba spodziewa się zobaczyć.
Gbur pisze: ↑ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Ale abstrahując już od tej semantyki.
Ja słyszałem o koncepcji "fałszywej persony" w kontekście narcyzmu. Osoba taka w dzieciństwie nie mogła być sobą, albo będąc sobą nie dostawała tego, czego potrzebuje dziecko. Ale była chwalona za jakieś konkretne rzeczy i cechy, które pasowały opiekunom, lub wręcz doznawała akceptacji otoczenia tylko wtedy gdy stawała się kimś innym niż jest, kimś kto zaspokajał oczekiwania opiekuna.
I ta osoba nie mogąc być sobą, bo bycie sobą przynosiło cierpienie, wpadła na pomysł (już jako dziecko) by inwestować całą swoją energię w budowanie tej sztucznej persony. I nauczyła się, że tylko za pośrednictwem tej persony może otrzymywać od świata to czego potrzebuje. Z czasem jednak stworzyło to pewien problem, bo żeby utrzymać taką fałszywą personę, która nie jest autentyczna, ani zgoda z rzeczywistością narcyz musi manipulować sobą, otoczeniem i próbować naginać rzeczywistość pod swój wizerunek. I nie robi tego do końca świadomie, bo ta fałszywa persona stała się pewną fantazją, czy wręcz urojeniem, w którą sam wierzy, ale przez które drapieżnie wysysa zasoby emocjonalne z otoczenia,by karmić tą fantazję.
Tak rozumiem mechanizm narcyzmu.
I to jest coś, co kojarzy mi się z maską. Ale jak rozumiem, persona może też być "autentyczna" jeżeli jest emanacją "prawdziwego Ja"?
Słyszałem, że w zaburzeniach osobowości również występuje "fałszywe Ja", chociaż nie mam pojęcia jak to się odnosi do mechanizmu "fałszywej persony" opisanego powyżej (o ile dobrze go rozumiem).
Chyba brakuje mi podglebia teoretycznego i trochę gubię się w terminologii.
Fałszywe "ja" jest efektem rozszczepienia jednolitego "ja" dziecka. Fałszywe "ja" występuje w przypadku każdego zaburzenia osobowości. Oczywiście różni się ono w zależności jaką strategię czy styl obronny przyjeło dziecko. Czyli stylem obronnym jest każdy typ osobowości np. os. paranoiczna, narcystyczna, schizoidalna.
Jeżeli ta fałszywa persona byłaby maską społeczną, taką jak normalnie się ją rozumie, to nie byłoby tu elementu fałszywości, gdyż jak wcześniej wspomniałam zdrowa osobowość kieruje się zasadą wzajemności, a nie egocentryzmu czy megalomanii. Wtedy inni są potrzebni nam aby potwierdzić prawdziwe "ja", a nie fałszywe, które jak sama nazwa wskazuje nie jest naszym prawdziwym odzwierciedleniem, nie jest naszym całkowitym "ja".
Problemem też są tu mechanizmy obronne, które chronią "ja", ale też blokują dostęp do niego. Mechanizmy te są nieświadomymi procesami redukcji lęku. Czyli są to takie wzory zachowań lub reakcje, które chronią przed odczuwaniem lęku czy innych nieprzyjemnych emocji. Dzięki mechanizmom obronnym osoba nie jest w stanie uświadomić sobie pewnych informacji, czy to o świecie, czy własnym "ja". Jako, że mechanizmy te zakłócają odbiór informacji i nie dopuszczają do pojawienia się czegoś w świadomości, blokują albo raczej zapobiegają rozbieżności informacyjnej pomiędzy tym co jest zakodowane w głowie, a tym co napływa z otoczenia. Czasami zamiast zakłócać, przewartościowują te informację poprzez np. taki mechanizm obronny jak izolacja (np. oddzielnie od siebie rozbieżnych informacji dotyczących własnego "ja") czy intelektualizacja (ograniczenie się do obiektywnych, a nie emocjonalnych wartości danej informacji).
Ale to nie koniec tej przygody. Zapnij pasy, wchodzimy w temat głębiej. Może nieco późno, ale zacznijmy od tego gdzie szukać tego "ja". "Ja" można próbować zrozumieć jako część "mnie", która "patrzy" na mnie. Nie, że ja patrzę na nie, ale ono to ("ja) patrzy na mnie. Można sobie wyobraźić taką sytuację: ja patrzę na siebie patrzącego na coś. "Ja" jest czymś co jest stale tworzone i odtwarzane w interakcjach z innymi ludźmi. "Ja" w zaburzeniach osobowości można rozumieć jako potencjał drzemiący w człowieku. Czyli "ja" jest tym czym człowiek mógłby się stać, gdyby rozwinął się w sprzyjającym wolnym od lęku środowisku. "Ja" nie jest po prostu czymś co mamy, z czym się rodziny i które samo z siebie dojrzewa. Nie. "Ja" musimy sami stworzyć, rozwinąć je poprzez dobre, zdrowe, normalne relację z innymi. To "ja" jest wykorzystywane u każdej normalnej osoby, kiedy gra ona swoją rolę społeczną, czyli ma relację z innymi ludźmi. Osobowość jest wtedy autentyczna, kiedy to "ja" się normalnie rozwinęło. W zasadzie nie ważne na jakim poziomie funkcjonuje nasza osobowość, wszelkie problemy z "ja" wynikają z zablokowanego/zahamowanego rozwoju w okresie dojrzewania, co uniemożliwia zbudowanie autentycznego "ja". Reasumując normalni, zdrowi ludzie konstruując siebie, czyli konstruują swoje "ja" tj. prezentują swoje „ja” innym, którzy je "potwierdzają" tzn. nie ignorują nas, nie wyszydzają itp. Stąd w pewnym sensie człowiek jest jakby swoją własną rolą (a raczej jedną z ról) odgrywaną w życiu, a bez żadnej roli jest się niczym, co doprowadzić może do psychozy.
Czyli w normalnych warunkach czując swoje "ja" mówię o sytuacji kiedy mam poczucie własnej odrębności. Czuje, że moje "ja" jest wyodrębnione z otoczenia, potrafię kontrolować swoje zachowania, posiadam zdolność do osiągania celów, bo potrafię przewidywać efekty swoich działań, a wszystko dzięki temu, że uzyskałam potwierdzenie własnej wartości (swojego "ja") przez innych ludzi (akceptacja, uznanie, aprobata, bycie częścią grupy, posiadanie jakiegoś statusu społecznego itp.).
Przejdźmy teraz jeszcze do problemu masek, czyli ról. "Ja" jest kluczowe w pełnieniu ról. "Ja" może tylko istnieć jako odbicie czegoś (kogoś) z zewnątrz. Dlatego kiedy pełnimy rolę społeczne (zakładamy maskę) "ja" jest potwierdzane w relacji przez drugą osobę, jest to trochę jakby lustrzane odbicie (jak ktoś mnie widzi). Niemowlę widzi siebie najpierw poprzez reakcję matki, jeśli jej twarz jest wroga, jego "ja" jest odrzucone, tak samo się dzieje kiedy na nie nie patrzy, ignoruje je. Albo weźmy takie potencjalnie narcystyczne dziecko, które czuje, że matka nie rozpoznaje go takiego jakim jest. To znaczy, że nie widzi jego prawdziwego "ja" (nie ma tego odbicia). Kiedy moje "ja" jest akceptowane, widzę pozytywną reakcję, więc moje "ja" odbija się poprzez tą drugą osobę, na którą patrzę. Więc aby mieć poczuje "ja" potrzebuje kogoś innego, kto będzie na mnie patrzył i który tym spojrzeniem sprawi, że poczuje się dosłownie świadoma siebie. Czyli bez obecności innej osoby, nie ma mowy o istnieniu czegoś takiego jak "ja". "Ja" istnieje w kontekście społecznym i jest niezbędna do pełnienia ról. Ja sama jako podmiot muszę nieustannie przedstawiać moje "ja" tobie, a ty musisz mi dać jakieś uznanie czy potwierdzenie mojego "ja". "Ja" należy rozumieć jako jako coś w rodzaju kontrolowanego "bycia dla innych oraz siebie", muszę zaprezentować komuś swoje "ja", muszę odegrać jakąś rolę i oczekiwać na informację zwrotną, która ma być pozytywna i dzięki temu wiem kim jestem. "Ja" staje w rozwoju, w momencie kiedy ktoś jest obojętny na moje przedstawione "ja", albo odrzuca moje "ja" i próbuje zdefiniować mnie na nowo. W tym momencie też widać dlaczego zapotrzebowanie na informację zwrotne z otoczenia (od innych) są tak kluczowe w zaburzeniach osobowości czy psychozach, gdzie "ja" stanęło (nie zostało potwierdzone przez kogoś innego) w pewnym momencie i zostało w tym samym miejscu, a stery przejęło fałszywe "ja", aby móc żyć i funkcjonować.
Czyli "ja" bierze udział w autoprezentacji, co jest kluczowe z punktu widzenia pełnienia ról. Konstruuje swoje "ja" za pomocą "występów", przybieram maskę i występuje na społecznej scenie, jak w teatrze. I tu musi zaistnieć pewien kompromis pomiędzy tym co ja pragnę, a tym co muszę zrobić (co powinnam). Na scenę wchodzi teraz osobowość. Czyli muszę pogodzić "ja", które chce ci zaprezentować, a "ja" które ty chcesz i które ja ci powinnam zaprezentować. Na przykład wygrywam jakąś grę, chce się podelektować zwycięstwem (bo na przykład taki mam charakter), ale muszę pójść na kompromis i muszę powiedzieć ci, że dobrze zagrałeś i miałam szczęście.
Opisałam to najszczegółowiej jak potrafię, natomiast w normalnych warunkach proces ten jest dość prosty:
przedstawiam ci moje "ja" jako komuś "innemu" -> obserwujesz moje przedstawione tobie "ja" -> oceniam i czuję się, przynajmniej na chwilę obecną bezpiecznie i co najwyżej podekscytowana moim "ja" w twoich oczach. W tym momencie udało mi się osiągnąć mój cel, jakim była samokonstrukcja mnie samej (mojego "ja). Następnie w zwykłej rozmowie (w przeciwieństwie do powiedzmy rozmowy kwalifikacyjnej) nadejdzie moja kolej i będziemy kontynuować tę społeczną grę wzajemnej i odwzajemnionej samoafirmacji naszych "ja", nie tylko dzisiaj, ale jutro i pojutrze, miesiącami i latami. W ten sposób nasza rola staje się trwała i autentyczna. Nasz proces socjalizacji powiódł się.
Jednak nie zawsze tak jest i wracamy do problemu zaburzeń osobowości. W tym przypadku nie obserwujesz mojego "ja", bo moje prawdziwe "ja się wycofało i widzisz moje fałszywe "ja"; ego, osobowość, które pozbawione jest rzeczywistego, prawdziwie emocjonalnego "ja". Czyli widząc mnie taką, nie wiesz tego, ale masz do czynienia albo z moim "niepewnym ja" albo "pochłoniętym ja". W pierwszym przypadku moje "ja", które zostało zaprezentowane kiedyś komuś zostało odrzucone. W drugim przypadku, gdy moje "ja" zostało pochłonięte, moje "ja" dostosowało się do wymagań drugiej osoby. Czyli moje "ja" jest kontrolowane przez kogoś innego, to nie jest moje "ja", ale obce mi "ja", narzucone mi.
Czyli osoba z niepewnym "ja" może nie być w stanie skonstruować swojego prawdziwego „ja” z powodu ciągłej nieobecności znaczących dla niej innych osób (np. rodziców) - obojętnych, wrogich, dokuczających, niezainteresowanych, zajętych i ogólnie niedostępnych. Osoba z pochłoniętym "ja" z powodu nadmiernej obecności i natarczywości drugiej osoby, nie uzyskała od niej odzwierciedlenia swojego "ja", a co gorsza osoba ta przejęła jej "ja" w posiadanie.
Przypomnij sobie teraz jak opisywałam czym jest "ja", które to "patrzy na mnie". W przypadku pochłoniętego "ja", sytuacja wygląda tak, że cały czas czujesz się, że jesteś obserwowany, oceniany i etykietowany przez drugą osobę, i tym samym stajesz się „ja” skonstruowanym przez tą osobę. Czujesz się jak obiekt, który patrzy na siebie przez oczy innego. Musisz sobie z tym jakoś poradzić. Pierwszym sposobem poradzenia sobie z doświadczeniem bycia obiektem drugiej osoby jest skonstruowanie fałszywego "ja", za którym może ukrywać się prawdziwe "ja". Fałszywe "ja" będzie twoją osobowością opartą na konformistycznej zgodności z otoczeniem.
Gbur pisze: ↑ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Chyba muszę się zastanowić, czy nie jestem schizofrenikiem
Proces konstruowania "ja" został u niego zakłócony. Nie ma roli, czuje, że jest niczym/nikim, do tego jest tym przerażony, więc dość łatwo go zrozumieć. Więc ma dwa wyjścia albo będzie funkcjonował i korzystał z fałszywego "ja", albo będzie unikał wszystkiego lub wycofywał się ze świata, aż popadnie w objawy i alienację.
Gbur pisze: ↑ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Jakkolwiek mowa tu o zaburzeniu osobowości, to ten opis bardzo przypomina funkcjonowanie, chyba większości społeczeństwa, w sowieckiej Rosji. Słynne "dwójmyślenie", gdzie rozmawiać szczerze można było tylko za zamkniętymi drzwiami w kuchni, najlepiej przy otwartym kranie. Niewątpliwie podobnie ludzie funkcjonują w różnych innych reżimach totalitarnych.
Więc czy całe społeczna mogą być zaburzone? Co jest wtedy normą?
To tylko takie luźne skojarzenia wynikające z nadmiernej intelektualizacji.
Mogą. To większość dyktuje innym co jest normą. Można powiedzieć, że jeśli spora część osób zgrupuje się wokół czegoś, to dzięki emocjom zbiorowym, zaczyna się emitować coś w rodzaju ludzkiego, społecznego "ciepła", do którego lgną jednostki, niczym ćmy do lampy.
Natomiast kultura jak i społeczeństwa zmieniają się. Kiedyś stawiano bardziej na charakter człowieka, teraz liczy się osobowość. Czyli kiedyś ok. 19 wieku, przykładowo kupując jakiemuś dziecku lizaka robiłeś to tylko wtedy gdy czułeś taką wewnętrzną potrzebę, gdy nie chciałeś nic w zamian, natomiast gdy mowa o osobowości, to gdy ktoś dokona takiego czynu, to nie oddali się szybkim krokiem, ale prędzej zacznie rozpowiadać czego to właśnie nie dokonał, czyli zacznie karmić swoje ego, a ego musi mieć widownie. Tak na oko dopiero gdzieś na początku 20 wieku model osobowościowy wybiegł na prowadzenie. Wewnętrzne (cnoty i inne cechy) stały się mniej ważne, ważny stał się zewnętrzny czar czy urok. Słowo "neurotyczny" lub "nadwrażliwy" czy "przeintelektualizowany" stało się pejoratywne. Człowiek miał być radosny, uśmiechnięty, ekstrawertyczny. Posiadanie "osobowości" stało się synonimem radzenia sobie w życiu. Ludzie zaadaptowali sobie takie hasła jak "silna", "otwarta", "energiczna", "komunikatywna" osobowość. Potem powstawały jakieś "coachingowe" książki z cyklu "zbuduj osobowość, zdobądź władzę" "osobowość człowieka sukcesu", które wykrzykiwały w swojej treści "ludzie mijający cię na ulicy nie zorientują się, że jesteś taki i owaki, jeżeli im tego nie zademonstrujesz". Czyli w zasadzie powstały podręczniki odnośnie poprawnego zachowywania się. I ta właśnie demonstracja tak się przyjęła, że brana jest za normalność. W zasadzie do tej pory ludzie mają w zwyczaju mówić, że nie patrzą na wygląd, a na osobowość. Czyli mówiąc tak, dalej patrzą na zewnętrzną powłokę.
Gbur pisze: ↑ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Tak, kiedyś ktoś niegdyś mi bliski powiedział mi, że ja "nie mam swojego ja", czy też "nie zbudowałem siebie".
Widocznie zauważył, że funkcjonujesz poprzez fałszywe "ja". Jeśli posiadasz diagnozę zaburzenia osobowości, to niezły obserwator.
Gbur pisze: ↑ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Myślę, że to zdanie o "prawdziwym ja", które obserwuje z ukrycia i czeka na bezpieczny moment jest bardzo trafne.
Gorzej, jeżeli raz kiedyś się wyłoni, bo poczuje bezpiecznie,a potem znowu dostanie po głowie...
Jeśli twierdzi się, że za pomocą odgrywania ról społecznych, możemy stać się prawdziwą osobą tj. nasze prawdziwe "ja" może się wyłonić tylko w dobrej, akceptującej relacji z inną osobą, to najpierw trzeba przejrzeć na wylot funkcjonowanie mechanizmów obronnych i fałszywego "ja", bo to ono stoi na pierwszej linii frontu i zakłóca relację.