ICD-11

Posty niepasujące do pozostałych działów.
Aurora
Posty: 19
Rejestracja: ndz cze 30, 2024 11:03 pm

Re: ICD-11

Postautor: Aurora » sob lis 30, 2024 1:14 pm

eyeswithoutaface pisze: (...)Natomiast prawdziwe "ja" ukryło się przed światem zewnętrznym. Można powiedzieć, że przygląda się jak radzi sobie "fałszywe ja" i nie jest zadowolone, ale nie interweniuje. Jeżeli człowiek pozbędzie się fałszywego "ja", to zostanie mu tylko słabe, zależne, dziecięce "ja". Czyli będzie ono mogło utrzymać związki emocjonalne na głębokim poziomie tylko na podstawie dziecięcej zależności. Problem w tym, że to słabe dziecięce ja ukryło się za fałszywym ja, bo czuło się niezdolne do poradzenia sobie z rzeczywistością zewnętrzną. Z tego też względu można powiedzieć, że to prawdziwe "ja" czeka na odpowiedni moment, by wyłonić się na nowo w bezpiecznym otoczeniu, co oczywiście może nigdy nie nadejść.

Zastanawiam się czy prawdziwe "ja" jest raczej zbiorem konkretnych cech/właściwości (które posiadała dana osoba w momencie, rozwinięcia się u niej fałszywego "ja") czy wyznacznikiem prawdziwego "ja" jest bardziej jakieś poczucie zgodności pomiędzy postępowaniem, a 'czuciem'. Bo w tym drugim przypadku "ja" jest rozumiane bardziej jako coś dynamicznego, a nie stałego. Czyli np. mogło dojść do sytuacji gdzie fałszywe "ja" ukształtowało 2 poziomy osobowości (cechy, ale i sposób reagowania emocjonalnego i intuicyjnego na bodźce) na zasadzie habituacji, w taki sposób że coś co można nazwać prawdziwym "ja",(teraźniejsze, to które chcemy zespoić/samookreślić 'teraz') różni się widocznie od tego "prawdziwego ja", które by się rozwijało normalnie, idąc całe życie zdrowym torem. I to 'teraźniejsze' ma nieodwracalnie przesunięty profil, w kierunku nazwijmy to skrajnego introwertyzmu.(aspołeczności) Chodzi mi tutaj o przyczyny tych tendencji, nie konkretne zachowanie.

Ogólnie kogo masz na myśli pisząc " schizofrenik"? Chodzi o osobę która posiada klasyczną schizofrenię (tzn. tą widniejącą w icd-10) czy może podchodzisz do tego szerzej/elastyczniej i chodzi o osobę będącą na poziomie psychotycznym (wg. neurotyczny - borderline - psychotyczny). Czy może też, wspomnianą 'klasyczną' schizofrenie, umiejscawiasz na jednym kontinuum z wspominanym poziomem psychotycznym i OS? .

Gbur pisze:
ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Np. w modelach osobowości odjungowskich (MBTI, socjonika) osobowość człowieka opisuje sposób myślenia, przetwarzania danych, odbierania bodźców z otoczenia, w tym także interakcje z innymi ludźmi. Ale sama struktura osobowości w tym modelu nie jest jedynie zawężona do tego co się dzieje na styku umysłu i innych osób, tj. nawet ktoś kto dorastał samotnie w buszu bez kontaktu z ludźmi będzie miał swoją rozwiniętą osobowość. Osobowość jest tu rozumiana jako pewna wewnętrzna struktura umysłu.
Osobowość z tego co wiem jest rozumiana jako coś w dużej mierze ukształtowanego przez kulturę. (jest wypadkową jej + cech wrodzonych) Do cech dziedzicznych, uwarunkowanych biologicznie należy temperament. Więc, w tych warunkach to właśnie on najbardziej się uwidacznia. (są to wręcz, idealne warunki do jego zbadania, bo nie ma tutaj determinanty kulturowej w normalnych warunkach mogącej go "przysłaniać"). Ogólnie wydaje mi się że, w tych modelach dość często dochodzi do 'wymieszania' cech wrodzonych i nabytych. Co pewnie to wynika z tego że, autorzy pierwszych teorii tworzyli je raczej w oderwaniu od definicji osobowości czy podziału cech autorstwa innych osób.
Model Big5 z kolei, z tego co rozumiem, jest zbudowany na... uhm...analizie statystycznej tego co ludzie rozumieją przez dane słowa i grupowaniu tych pojęć.
Ciekawa uwaga.
Ogólnie ten problem, w jakimś stopniu występuje w każdym opracowaniu opartym o wyniki ankietowe. Ja np. wypełniając czy przeglądając jakieś kwestionariusze (w tym raz czy dwa u psychologa), często zastanawiałam się "co autor pytania miał na myśli?". W sumie to też, zależy co konkretnie chce sie sprawdzić, bo można zbadać np. istnienie korelacji między interpretacją danego pytania, a określonym zaburzeniem. Wiem że, badano to np. za pomocą kwestionariusza MMPI-2. Z tym, że pojawia się tu problem bo nie jest to test w stylu "co widzisz na obrazku" który bada tylko sposób przetwarzania informacji. Pytania dodatkowo obejmują jeszcze wystąpienie danych myśli/zachowań/opinii, o które to zdaniem interpretującego pytają. I ewentualna zależność współwystępowania danego zaburzenia, może dotyczyć tylko jednej z tych dwóch składowych które, bada dane pytanie. np.

Pytanie: Czy lubisz zwierzęta:
interpretowane jako, czy kocham zwierzęta:
- TAK - uwielbiam
- NIE - po prostu toleruje

int. jako czy toleruje/traktuje normalnie zwierzęta:
- NIE - nie cierpię
- TAK - raczej lubię ale są mi obojętne
Ja słyszałem o koncepcji "fałszywej persony" w kontekście narcyzmu. Osoba taka w dzieciństwie nie mogła być sobą, albo będąc sobą nie dostawała tego, czego potrzebuje dziecko. Ale była chwalona za jakieś konkretne rzeczy i cechy, które pasowały opiekunom, lub wręcz doznawała akceptacji otoczenia tylko wtedy gdy stawała się kimś innym niż jest, kimś kto zaspokajał oczekiwania opiekuna.
I ta osoba nie mogąc być sobą, bo bycie sobą przynosiło cierpienie, wpadła na pomysł (już jako dziecko) by inwestować całą swoją energię w budowanie tej sztucznej persony. I nauczyła się, że tylko za pośrednictwem tej persony może otrzymywać od świata to czego potrzebuje.
Wydaje mi się, że ten mechanizm tzn. ten brak akceptacji prawdziwego "ja" danej osoby, najpierw przez jej otoczenie, potem przez nią samą jest dość uniwersalny tzn. może dotyczyć też, innych zab. os. nie tylko narcystycznej. Np. anankastycznej czy unikającej. Z tym że, tutaj kompensacja (niwelowanie emocjonalnych konsekwencji zaniżonej samooceny) nie będzie polegała na 'aktywnym' ustawianiu pod siebie otoczenia, a odpowiednio na uciekaniu od otoczenia (brak narażania 'wadliwego' prawdziwego 'ja' na ataki)- o. unikająca i ustawianiem siebie samego pod otocznie. (aktywne ukrywanie prawdziwego "ja") [os. an].

eyeswithoutaface
Posty: 9
Rejestracja: ndz paź 13, 2024 9:26 pm

Re: ICD-11

Postautor: eyeswithoutaface » pn gru 02, 2024 12:24 am

lokalizator pisze:
śr lis 13, 2024 8:07 pm
Nie zachowuję się raczej jako stereotypowy syn, wręcz przeciwnie. Rodzice są tradycjonalistami, a raczej ludźmi w dużej mierze na pokaz. Ja np. nie chodzę na pogrzeby osób z rodziny, bo skoro z kimś nie miałem kontaktu, to nie chodzę. 1 listopada sobie odpoczywałem zamiast śmigać po grobach. Dla rodziców to niezrozumiałe, a jednocześnie niezgodne z tym, jak zachowuje się stereotypowy syn. Raczej chodzi o to, że nie mam do nich o nic żalu i mogą na mnie liczyć, jeśli to będzie się mieściło w zdrowych granicach, a nie że będą się mną w czymś wyręczać, a przede wszystkim o to poproszą. To nie jest tak, że ja się od nich odcinam, bo się obraziłem czy chowam urazę. A w sumie miałbym powód, bo zamiast poznać mnie jako osobę, to raczej wykreowali sobie, kim mam być. A teraz są zaskoczeni, że jednak taki nie jestem. Co więcej, w ogóle mnie nie ma, bo się wyprowadziłem i jestem na swoim. Nie mogą jednak jak niektórzy rodzice mi cokolwiek wypominać, bo w każdym istotnym aspekcie osiągnąłem od nich więcej. Niektórzy rodzice mówią: ja w twoim wieku to i to. Moi mogą najwyżej powiedzieć, że w moim wieku to narobili sobie dzieci :D Też mi osiągnięcie. Kolejne osiągnięcie to małżeństwo, w którym żyli jak pies z kotem, ale się nie rozwiedli.

Chodziło mi troszkę o co innego. Bardziej o niedopasowywanie się do modelu wymaganego przez rodziców czy otoczenie, a dopasowanie się do twojego własnego obrazu ciebie, czyli do tego jak ty sam siebie widzisz w relacjach z innymi, a nie jaki być powinieneś według społecznych standardów. Ale jeśli twoja osobowość jest w miarę zdrowa i to jak funkcjonujesz nie sprawia ci żadnego problemu, kłopotów czy ogólnie złych reakcji, to nie ma tu żadnego problemu.

Akurat spłodzenie potomka nie jest wcale takim marnym osiągnięciem. Jeszcze do niedawna dosyć modne były określenia takie jak stara panna czy stary kawaler. Całe szczęście zanikły, ale widać tu, że kiedyś społeczne parcie na posiadanie potomstwa było tak duże, że brak takiego potomka, pomimo fizycznych możliwości było czymś dziwnym czy nienormalnym. Ogólnie to uważano, że człowiek od zarania dziejów ma do wykonania 3 główne zadania życiowe: wybór zawodu, małżeństwo, spłodzenie potomka. Te 3 cele wyznaczały praktycznie cel i sens życia. Z naciskiem jednak na spłodzenie potomka. Czyli celem było (i w zasadzie nadal jest) pozostawienie czegoś coś po sobie. Można powiedzieć, że wielu artystów czy myślicieli żyje dalej pozostawiając coś po sobie. Z kolei zwykły szary człowiek pozostawia część siebie, poprzez przekazanie swoich genów dalej i tylko w ten sposób może trwać dalej. Chociaż samej daleko mi do macierzyństwa, to ta teoria do mnie przemawia. Po prostu jest w tym coś metafizycznego.

Ale wracając do problemu schizoidalnego, to spora część takich osób nie może sobie pozwolić na małżeństwo czy spłodzenie potomka, więc celu życia musi poszukać gdzieś indziej. Taka osoba nie mogąc identyfikować się w pełni z własną cielesnością, próbuje osiągnąć zewnętrzną akceptację i samoakceptację poprzez umysłowe osiągnięcia. Jest to jedyny sposób, aby zastąpić te biologiczne cele i nie wypaść ze społeczeństwa prosto w sidła depresji czy samobójstwa.

lokalizator pisze:
śr lis 13, 2024 8:07 pm
Etap narcyzmu przechodziłem swoją drogą, więc wiem, z czym to się je. Udało mi się jednak go "rozmontować" i ukierunkować na po prostu wysoką samoocenę. Wysoka samoocena jednak daleka jest od odczuwania wyższości nad innymi. Ale to osobny temat, więc wspomniałem tak na marginesie tylko. Chodziło mi o to, że nawet jeśli miałem cechy narcystyczne, to w dużej mierze wynikają z tego, jak byłem wychowywany i to kolejny argument za tym, że moi rodzice nie mieli odpowiedniego rozeznania, jak mnie wychowywać. Niektórzy rodzice wręcz karmią narcyzm, bo mogą mieć ułudę, że ich dziecko naprawdę jest kimś lepszym. Od innych dzieci. Od nich oczywiście nie, bo oni są najlepsi, bo w końcu tylko najlepsi rodzice mogą mieć takie dziecko.

Wysoka samoocena to podstawa dobrego i normalnego funkcjonowania. Jeśli rzeczywiście udało ci się rozmontować narcyzm to powinieneś sam sobie pogratulować. I nie przesadzam tutaj. Co do narcyzmu to ja go widzę w swojej głowie zawsze w sposób bardziej skrzywiony, bo głównie jako zaburzenie, a takim wcale być nie musi. Niemniej jednak w takiej formie narcyzm oznacza po prostu zainteresowanie swoim ego, czyli swoim obrazem, który widzą inni. Osoby narcystyczne nie kochają siebie za to jakie są, czyli nie kochają własnego "ja", a kochają swój obraz (ego, stworzone przez siebie). Ogólnie jednostki, które są narcystyczne, ale dobrze funkcjonują odnoszą wiele sukcesów w życiu. Ba, nawet obraz narcyzmu jest prawie, że ideałem osobowości w tych czasach. Problemy są zawsze gdy zaburzenie ogranicza w ten czy inny sposób funkcjonowanie. Więc jeśli u ciebie występuje jakikolwiek narcyzm, czy występował, to była to pewnie zdrowsza forma narcyzmu, która łatwo nie rozpada się na kawałki. Bo na przykład w zaburzeniach osobowości czy w psychozach mówi się o głównie o takich cechach narcystycznych jak: "narcystyczna wrażliwość" czyli niepewności w poczuciu własnego "ja"; "narcystyczny uraz", czyli poczucie bycia lekceważonym, ignorowanym, traktowanym bez szacunku; "narcystyczna wściekłość", czyli mowa tu wycofaniu, ale nie do lękliwego stanu umysłu, ale do aroganckiego (własna wyższość). Ostatnim elementem jest już tylko "furia narcystyczna", pojawiająca się kiedy nie można zmusić innych do posłuszeństwa, aby inni reagowali tak jak my chcemy. Tak, często rodzice narzucają dziecku obraz tego jakie być powinno, ale dziecko musi też przejąć ten obraz i zaakceptować jako swój własny, nawet jeśli gdzieś głęboko w sobie się z nim nie zgadza.

lokalizator pisze:
śr lis 13, 2024 8:07 pm
Nie wiem, co bym powiedział. Jeśli ktoś mnie odrzucał, to raczej się nie przejmowałem. Albo inaczej, na wczesnym etapie szkolnym stawał się moim wrogiem. Z czasem nauczyłem się słuchać ludzi i nie oceniać, więc to ja raczej odrzucałem, jak na schizoida przystało, niż te osoby. Z perspektywy czasu wiem, że takie ghostowanie z byle powodu było wręcz formą przemocy, ale tak robiłem, co tylko umacniało narcyzm. W końcu to inni potrzebowali mnie, a nie ja ich. Trudno zresztą odrzucić osobę, która nie czuje więzi emocjonalnej. Bardziej czułem złość, kiedy relacja nie przebiegała po mojej myśli.

Czyli skoro to oni potrzebowali ciebie, to ty rozkładałeś karty więc mogłeś sobie na to pozwolić. Nie ma chyba gorszej "przemocy" psychicznej dla człowieka niż odrzucenie. Niemniej jednak różnicę robią tu proporcję. Jak ktoś ma normalne, dobre relację z rodziną i innymi osobami spoza rodziny, to odrzucenie przyjmuje jako coś normalnego. Odrzucenie jest wtedy częścią życia i osoba taka nie przeżywa tego nazbyt mocno, nie nakręca się tym, nie buduje obrazu wrogiego świata. Natomiast gdy praktycznie wszyscy ludzie zaczynają cię odrzucać, począwszy od dzieciństwa aż po dorosłość, to kolejne odrzucenie staje się dramatem. Jeśli ktoś, czując taką złość, "kiedy relacja nie przebiega po jego myśli" od razu zrywa kontakt, albo nawet nieświadomie doprowadza do jakiegoś konfliktu, aby się od jakiejś osoby uwolnić to wtedy jest to już cecha zaburzeń osobowości.

lokalizator pisze:
śr lis 13, 2024 8:07 pm
Najpierw należałoby zdefiniować najbardziej troszczącego rodzica. Myślę, że w moim przypadku ograniczenie troszczenia jedynie do zapewnienia, że mam gdzie mieszkać i nie umieram z głodu to za mało. Zwłaszcza że i z tą troską o jedzenie to było kiepsko. Ale ja nie chciałem odsunąć się od ról społecznych, ja chciałem chociaż namiastkę spokoju, który jest niezbędny dla każdego dziecka. Kiedy ma się niestabilnych rodziców, będących w oczach dziecka jeszcze większym dzieckiem od nich, to jedyne, czego się chce, to zwiać od nich, ale nie ma gdzie. I to jest problem.

Może być to nadopiekuńczy rodzić, który w wyniku lęku jeszcze bardziej trzęsie się o dziecko niż normalny rodzic. Rzeczywiście mogłoby być tak, że po prostu "nie pasujecie" do siebie, ty i rodzice, twoje potrzeby były "zbyt wielkie" jak na ich możliwości albo po prostu zbyt odmienne. Chyba nikt umyślnie nie odcina się od ról społecznych, a staje się w pewien sposób odizolowany od doświadczeń innych. Właśnie zawsze wtedy kiedy nie można "zwiać" i powstrzymuje się negatywne uczucia rodzą się nerwicowe objawy.

lokalizator pisze:
czw lis 14, 2024 8:17 pm
To prawda, że to są dwie różne kwestie. Zastanawia mnie jednak, dlaczego jako osoba, która nie ma potrzeby posiadania własnych dzieci, a i takich nie ma, potrafi wykazać więcej zrozumienia i cierpliwości niż rodzice, którzy często mówią, że dla nich dzieci to sens życia. Nie planuję dzieci, bo nie umiem budować więzi, a dzieci wbrew temu, co wydaje się sporej części ludzi, są bardzo inteligentne i spostrzegawcze. Dziecko dostrzeże, że nie ma więzi emocjonalnej. Niektórzy mówią, że byłbym dobrym ojcem, bo widzą moje podejście do dzieci na poziomie racjonalnym. Nie rozumieją tego, że nie byłbym dobrym ojcem, bo więź emocjonalna jest warunkiem koniecznym prawidłowego budowania relacji.

Myślę, że jest to nadmierna empatia + wysoka wrażliwość, która owocuje tym, że człowiek potrafi z łatwością zrozumieć stany emocjonalne innych. Może to być także powiązane z tym, że człowiek oferuje najsłabszym, czyli dzieciom, to czego sam nie otrzymał. Masz tu rację, typowi rodzice są emocjonalni, nawiązują więzi emocjonalne z dziećmi, okazują miłość, złość, jak i masę innych uczuć takich jak uśmiech. To dla rozwoju dziecka jest ważne. Jeżeli miałbyś dziecko i byś nie okazywał mu ani miłości, ani nie karał go, ani nie uśmiechał się do niego, ani nie reagował jak do ciebie mówi albo co gorsza, w możliwej skrajności wyobrażałbyś sobie waszą relację w swojej głowie (w wyobraźni), to dziecko by się pytało matki czemu tata go nie kocha. Natomiast takie w miarę lekkie oddzielenie od własnego ciała (emocji) da się zdecydowanie polepszyć.

lokalizator pisze:
czw lis 14, 2024 8:17 pm
Najlepiej oddam głos Kępińskiemu, posługując się cytatami z "Psychopatologii nerwic":
„Urodzeni" neurastenicy
Istnieją jednak „urodzeni" neurastenicy, ludzie, którzy od wczesnej młodości prawie stale czują się zmęczeni i rozdrażnieni, ludzie, których życie męczy i jest niejednokrotnie przykrym obowiązkiem. Można by podejrzewać, że dla nich samo życie jest urazem. U takich ludzi spotyka się zwykle utrwalone nastawienie negatywne emocjonalne do otoczenia, a często też do samego siebie. Utrwalone negatywne podstawy emocjonalne prowadzą do stałego napięcia układu wegetatywno-endokrynnego, a tym samym są przyczyną ustabilizowanego zespołu neurastenicznego.

Kolejny fragment:
Rozdrażnienie neurasteniczne polega na zwiększonej pobudliwości na wszelkie bodźce, przy czym bodziec niezależnie od swego rodzaju nabiera odcienia bólowego. Chorego dosłownie wszystko drażni i denerwuje jak w alkoholowym „kacu"; .ma uczucie, jakby go odarto ze skóry, wszystko bowiem, co do niego dociera, staje się bolesne i wskutek tego wywołuje zbyt silną reakcję. Reakcję tę chory może tłumić, dusi irytację w sobie, co prowadzi do mobilizacji układu wegetatywno-endokrynnego i potęguje uczucie wyczerpania (neurastenia hiposteniczna), a może też ją wyładowywać w formie wybuchów gniewu, rozdrażnienia itp., co znów prowadzi .do zaostrzenia się zachowania otoczenia w stosunku do niego; to wszystko na zasadzie nerwicowego błędnego koła potęguje irytację chorego (neurastenia hipersteniczna).

Masz zatem rację, że chodzi o "marnowanie energii". Można więc powiedzieć, że jestem urodzonym neurastenikiem, który wyleczył nerwicowe objawy. Sęk w tym, że do tego procesu niezbędne były zmiany w zakresie postrzegania czy podejścia do życia, ale czy to skutkowało zmianami osobowościowymi? Nie wiem. Aż tak głęboko moja autorefleksja nie sięga, żebym był w stanie diagnozować siebie w sposób profesjonalny.

Akurat w przypadku osobowości schizoidalnej mówi się praktycznie zawsze o nadwrażliwości i nadmiernej przepuszczalności bodźców z otoczenia. W efekcie osoba taka wykazuje nadmierną wrażliwość nerwową na bodźce, w tym zapachy, dźwięki, dotyk itp. Może to być zarówno wrodzone (genetyczne) albo nabyte ze względu na przewlekły lęk, stres wynikający z nieakceptującego środowiska. W efekcie osoby takie są często przytłoczone nie tylko poprzez obecność innych ludzi, ale też przez ich emocje (uczucia). Można powiedzieć, że człowiek jest już tak przestymulowany, że dodatkowa odrobina stymulacji w postawi jakiejś imprezy, spotkania czy głośnego towarzystwa może doprowadzić go do szału, więc unika się takich wrażeń. Bo wiadomo, że taka nadmierna stymulacja prowadzi do ostrego bólu emocjonalnego. Więc może pojawić się wybuch temperamentu, o którym piszę Kępiński, właśnie w postaci gniewu, rozdrażnienia. Chociaż zachowanie może się zmienić także na inny sposób. Chyba najprostszą schizoidalną ucieczką od takiego nadmiernie pobudliwego bodźca jest "nie reagowanie" bądź po prostu przedwczesne wyjście ze spotkania, a kiedy to się nie uda reakcja może stać się albo pasywno-agresywna albo nawet jawnie agresywna.

Co do neurastenii, to może być to rzeczywiście dolegliwość sama w sobie, ale jak widać może też być częścią czegoś większego.

lokalizator pisze:
pt lis 15, 2024 5:25 pm
Cechy schizoidalne pomogły mi również na studiach, o czym pisałem w innym temacie: viewtopic.php?f=5&p=10697#p10697


Jednak coś za coś. Po pracy jestem zmęczony, więc nie mam sił na jakieś konstruktywne zajęcia. Siły odzyskuję pod wieczór, ale wtedy trzeba się zbierać do spania i tak dzień jak co dzień, dzień po dniu, wciąż się dzieje życia cud :D Raczej jestem sową, więc dzienny tryb życia mi nie służy, ale nie można mieć chyba wszystkiego.

Efekt nadmiernej stymulacji. Zamiast pobierać energię z otoczenia, to się ją oddaje. W samotności przywraca się wyczerpane zapasy energii.

lokalizator pisze:
pt lis 15, 2024 5:25 pm
U mnie właśnie to jest na poziomie racjonalnym głównie, kiedy stwierdzam, że trzeba zagadać. Jeżeli mam do kogoś zagadać, a warunki mi na to pozwalają, to np. szukam jakiegoś tematu do nawiązania rozmowy. Na studiach to było szczególnie łatwe, z kolei w pracy w zasadzie nie szukam kontaktów, bo jednak nie chcę mieć łatki creepa zagadującego do koleżanek z pracy.

Czyli musisz też mieć w miarę rozwinięte umiejętności społeczne, co ponownie potwierdza zdrowszy poziom funkcjonowania. Ogólnie przy schizoidalnym zaburzeniu osobowości zawsze utrzymuje się mniejsze lub większe przerażenie czy lęk podczas kontaktu z innymi.

lokalizator pisze:
pt lis 15, 2024 5:25 pm
Mam i miałem kontakt z ludźmi, którzy głównie narzekają na innych i taki nie jestem. Nie mam czasu, a może bardziej chęci na zajmowanie się rzeczami, na które nie mam wpływu. Zakładając nawet, że ludzkość jest daleka od ideału, to co ja będę miał z narzekania na ten fakt? Nic. Raczej mi to nie poprawi humoru. Natomiast oczywiście nie jest mi to obce i mam ku temu nadal tendencje. Zdarzało mi się czasami wspólnie z kimś marudzić na ludzkość i czuć vibe z taką osobą. W pewnym sensie umacnialiśmy sobie wzajemnie tę racjonalizację. Ale nie poprawiało mi to samopoczucia. Bardziej stanowiło element do dyskusji i poczucie, że ktoś ma podobne przemyślenia. Niemniej wydaje mi się, że ten etap mam za sobą, bo kiedy trafię na kogoś, kto głównie narzeka na innych, to nie wdaję się w dyskusję i raczej unikam już takiej osoby.

Może być tak, że nie chcesz rozmawiać na te tematy, bo mogą one powodować konflikty. Więc dla świętego spokoju unikasz możliwego zaangażowaniu w te tematy i odcinasz się od towarzyszącym im uczuciom. Innymi słowy nie jest to temat bezpieczny i może wywołać negatywną reakcję innej osoby. Może to być przejaw próby wydawania się miłym, łagodnym itp. Z naciskiem na "może" 8)

lokalizator pisze:
pt lis 15, 2024 5:25 pm
Ja bym to trochę inaczej widział. Nadal jestem "martwy w środku", ale "obudowałem" się różnymi mechanizmami, dzięki którym wydaje się, że tak nie jest. Inaczej mówiąc, elementy emocjonalne u mnie poprzedza sfera racjonalna. Trudno w takich okolicznościach nie być "martwym środku". Emocję obserwuję z poziomu racjonalnego, a nie odczuwam je np. poprzez ciało. Paradoks sytuacji polega na tym, że prowadzę bardzo niezdrowy tryb życia, a mimo to wyniki badań wychodzą bardzo dobre, w zasadzie nie choruję, nawet nie łapię drobnych infekcji. Kiedy targały mną emocje, to jak już wyżej pisałem, miałem wiele objawów somatycznych i obniżoną odporność.

Może lepiej tutaj powiedzieć, że wzmocniłeś swoje ego, na tyle, że w miarę dobrze funkcjonujesz. Możliwe, że troszkę "odmroziłeś" swoje ciało, poprzez te "rożne mechanizmy". Ciekawe jest to co piszesz. Gdyż to właśnie powstrzymywanie prawdziwych emocji prowadzi do objawów nerwicowych w tym somatycznych. No i co najważniejsze, to właśnie doświadczenie własnej wściekłości jest najlepszą drogą lepszego poczucia własnego "ja".

lokalizator pisze:
pt lis 15, 2024 5:25 pm
(...) w każdym razie dziękuję Ci za poświęcony czas i podzielenie się wiedzą. Dawno nie miałem okazji napisać coś więcej o sobie, a i tak to jest wierzchołek góry lodowej :D Z szacunku dla Twojego czasu i wiedzy nie chcę też odnosić się pobieżnie i na szybko, a niestety nie mam ostatnimi czasy za bardzo czasu na "schizoidalne" rzeczy, na które czasami poświęcałem całe dni, właśnie np. pisząc na forach przykładowo

Też mi trochę czasu zabrakło na udzielanie się tutaj, ale zaczynam nadrabiać 8). Ogólnie sam zamysł podzielenia się wiedzą tutaj był taki, że może ktoś tutaj wpadnie, sobie poczyta i coś mu "pyknie". Połączy kropki, albo stwierdzi co to za bzdury i wyjdzie. Jeżeli piszę za bardzo bezosobowo, teoretyzuje, to też robię to, aby za bardzo nic ci nie narzucać. Chociaż jest to rzecz trudna i pewnie i tak już to zrobiłam 8)

eyeswithoutaface
Posty: 9
Rejestracja: ndz paź 13, 2024 9:26 pm

Re: ICD-11

Postautor: eyeswithoutaface » pn gru 09, 2024 2:31 pm

Gbur pisze:
ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Nie chcąc się jakoś wywyższać, czy chwalić - mam umysł dośc techniczny i przez to pewne trudności ze zrozumieniem psychologii, która jednak jest definicyjnie trochę rozmyta, a wiele pojęć jest definiowana przez zestaw skojarzeń/asocjacji, albo nie definiowana w ogóle.
Gbur pisze:
ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Rozumiem, choć zdaję sobie sprawę, że są też inne definicje osobowości.
Np. w modelach osobowości odjungowskich (MBTI, socjonika) osobowość człowieka opisuje sposób myślenia, przetwarzania danych, odbierania bodźców z otoczenia, w tym także interakcje z innymi ludźmi. Ale sama struktura osobowości w tym modelu nie jest jedynie zawężona do tego co się dzieje na styku umysłu i innych osób, tj. nawet ktoś kto dorastał samotnie w buszu bez kontaktu z ludźmi będzie miał swoją rozwiniętą osobowość. Osobowość jest tu rozumiana jako pewna wewnętrzna struktura umysłu.
Model Big5 z kolei, z tego co rozumiem, jest zbudowany na... uhm...analizie statystycznej tego co ludzie rozumieją przez dane słowa i grupowaniu tych pojęć. Natomiast te osie/charakterystyki Big5 również w założeniu opisują jakąś realną strukturę umysłu człowieka, wewnętrzną strukturę umysłu. W sensie, że dany umysł działa w określony sposób.

Tak to prawda, terminologia może się różnić do tego może być zawiła i wydawać się myląca, gdyż nie ma ścisłych standardów odnoszących się do definiowania konkretnych pojęć. Czasami dopiero po jakimś czasie człowiek dochodzi do wniosku, że oni wszyscy piszą praktycznie o tym samym, tylko w zupełnie inny sposób, co jednak utrudnia odnajdywanie się w tym wszystkim. Akurat test MBTI nie jest dobrym narzędziem diagnostycznym, jest za mało wnikliwy. Do zaburzeń osobowości nie nadaje się totalnie. Zakładam, że bardziej podpasowałyby ci nauki behawiorystyczne, gdyż podejście behawioralne jest pozbawione na przykład takiej koncepcji jak "ja". Behawioryści twierdzili, że ich metoda jest "bardziej naukowa", bo zajmowali się tylko tym co widzialne tj. zewnętrznymi zachowaniami. Natomiast cały ruch psychoanalityczny, twierdzi że człowiek posiada pewne nieświadome "siły", które rządzą jego zachowaniem.

Idąc ścieżką psychoanalityczną, skoro wiemy, że osobowość jest narzędziem do komunikacji z innymi, należy postawić tu pytanie: na co człowiekowi z buszu, żyjącemu w samotności osobowość skoro nie komunikuje się z innymi? Pewnie behawioryści powiedzieliby tutaj, że to co może popychać go do działania to instynkty. Albo mówiąc czysto behawioralne odruchy warunkowe tj. wrodzone instynkty np. pokarmowy, walki itp. Instynkty te kierują człowieka w określonym kierunku i wpływają na niego psychologicznie, tak że decydują o jego zachowaniu, natomiast w miarę uspołeczniania się te instynkty schodzą na dalszy plan bądź są modyfikowalne na tyle, że podczas wykonywania czynności życia codziennego schodzą z planu. Można powiedzieć, że człowiek uspołeczniony dąży do odruchów warunkowych wyższego stopnia, które nie mają podstaw czysto biologicznych, tak jak to ma miejsce np. żyjąc w buszu. Reasumując odruchy warunkowe (reakcje na bodźce) są najprostszą formą zachowywania się, które uważane jest za reaktywne. Człowiek funkcjonuje na zasadzie bodziec-reakcja. Natomiast i tak cudem będzie jak takie dziecko, które zostało porzucone w buszu nauczy się chociażby samo chodzić.

Gbur pisze:
ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Natomiast w Twoim opisie (pewnie związanym z psychoanalizą albo teorią terapii psychodynamicznej) osobowość rozumiana jest właśnie jako taki interfejs komunikacyjny pomiędzy jednostką i innymi ludźmi/społeczeństwem, czyli ta definicja jest zawężona jedynie do tej części wewnętrznej struktury umysłu, która jest odpowiedzialna za interakcje z ludźmi.

To psychoanalityczne rozumienie osobowości jest najlepsze kiedy mówi się o zaburzeniach osobowości. Bo u normalnej osoby nie ma tego rozłamu w osobowości, które istnieje w przypadku zaburzenia osobowości. Czyli nie ma potrzeby skupiać się na "ja", tak jak to się robi w zaburzeniach osobowości, bo u normalnej osoby, to "ja" się nie zatrzymało, tylko dotrzymywało kroku ego (nasz zewnętrzny obraz). Więc osobowość u takiej osoby tworzy zwartą całość.

Tak więc osobowość w tym ujęciu jest właśnie takim interfejsem komunikacyjnym, ale korzyści są obopólne. Jeżeli nasza osobowości nie działa i nie jest odbierana tak jak my chcemy lub sami siebie widzimy, to cierpimy. Takie właśnie atrakcję zapewnia nam zaburzona struktura "ja".

Natomiast w tym ujęciu osobowość nie jest też czymś wewnętrznym, a zewnętrznym. Osobowość schizoidalna, nie pokazuje swojego wnętrza na codzień, nie pokazuje swojego "ja" i dlatego emocjonalnie kompletnie się odseparowuje do tego zewnętrznego obrazu. Mamy także elementy wpływające na osobowość, takie jak temperament czy charakter. Niektórzy pscychoanalitycy potrafią łączyć osobowość z charakterem, albo piszą w taki sposób, jakby były to pojęcia tożsame, natomiast w zaburzeniu osobowości, należy się skupić na osobowości, która nie jest naszą własną bądź została nam narzucona (to opiszę nieco później w odniesieniu do "ja"). Wróćmy do temperamentu. Można go rozumieć jako "indywidualny styl działania", który jest genetyczny, więc biologicznie zdeterminowany. Czasami rozumiany jest jako poziom energetyczny danego człowieka, czyli sposób rozładowywania energii, sposób magazynowania jej. U osób wysokoreaktywnych (takich jak os. schizoidalne) bodźce wywołują silniejsze reakcję i zapotrzebowanie na stymulacje jest niskie. I chociaż temperament uważany jest i kojarzony jest z czymś wrodzonym jest modyfikowalny. Temperament może się zmienić, kiedy dziecko doświadcza jakiś silnych wstrząsów emocjonalnych. Więc tylko negatywne doświadczenia mogą go zmienić. Charakter natomiast kształtowany jest poprzez doświadczenia człowieka, czyli też jest zmienny i zależny od doświadczeń człowieka. Jeśli otoczenie będzie niezwykle sprzyjające zmieniamy się wtedy samoistnie, bo nasze "ja" jest akceptowane. Każda osoba ma jakieś swoje cechy charakteru np. ambicja, wrażliwość, nieufność, wrogość, egoizm, bojowość, odwaga, okrucieństwo itp. Cechy charakteru, czasami są uważane za osobowość, ale w tym ujęciu nie równają się osobowości, która bardziej jest tu pewną postawą (maską), która może być np. niespokojna, pełna oczekiwania, ostrożna, nieśmiała, wroga, pewna siebie, wyzywająca, niezręczna, ociężała itp. W zaburzeniach osobowości nigdy nie jest pełnym odzwierciedleniem człowieka i jego charakteru. Dlatego, że osoba z charakteru może być delikatna, nadmiernie empatyczna, wrażliwa, ale odgrywa rolę tego złego za pomocą fałszywego ja, aby nie wydawać się słabą, łatwym celem dla innych, nie jest to jej "ja", dlatego w ostatecznym rozrachunku odczuwa niezrozumienie i cierpienie.


Gbur pisze:
ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Szczerze mówiąc porównanie osobowości do maksi nie do końca wydaje mi się trafne. Maska kojarzy się z czymś, co się zakłada, żeby zakryć prawdziwą twarz. Maskę można jednak zdjąć i pod nią widnieje prawdziwa twarz, a osobowości zdjąć nie można.

Nie wiem czy tu czegoś nie przekręciłem. Znam pojecie "persony", ale zawsze mi się wydawało, że osobowość to nie persona, chociaż faktycznie oba pojęcia są etymologicznie zbieżne.

Kiedy mówimy u zaburzeniu osobowości, to maska, w postaci fałszywego "ja" jest zakładana, aby ukryć prawdziwe "ja". U normalnej osoby, ta maska nie jest do końca po to, aby ukryć niechcianą twarz. Ludzie nie robią tego dlatego, że celowo nie chcą być autentyczni. Tak naprawdę przejrzystość i całkowita prawdomówność nie świadczy o zdrowiu psychicznym. Przykładowo jeżeli ktoś wierzy, że jest tylko prawdomówny, czy uważa, że w towarzystwie jest sobą, nie gra, nie udaje, to jest to psychopatologia. Bo w życiu społecznym zasada jest taka: nasza rola zależy od tego jaką rolę gra druga osoba. Maskę zakładamy dla drugiej osoby, nie dla siebie. Nasza osobowość to trochę taki zestaw uczuć, jakimi reagujemy na daną osobę. Kiedy osobowość opuszcza scenę, pozostaje nasz charakter, czyli tu się gnieżdżą doświadczane przeżycia.

Maska społeczna w normalnej sytuacji odpowiada naszemu obrazowi nas samych, roli jaką chcemy odegrać, jacy chcemy się wydać drugiej osobie. Jest tu element kontroli, którego brakuje kiedy rozwój "ja" stanął. Niemniej jednak myślę, że zamiast o masce, można śmiało mówić o roli, roli społecznej. Kiedy w okresie dojrzewania odegrało się sporo takich ról, wchodząc w jakieś grupy czy relacje rówieśnicze, rola staję się częścią nas, naszą drugą naturą, częścią naszej osobowości. Osoba z zaburzeniem osobowości najczęściej odgrywa rolę, ale w sposób nieco cyniczny tzn. nie utożsamia się z nią, czuje (bądź nie), że to tylko fasada, pokazując komuś swój obraz nie traktuje tego obrazu w zupełności na serio, nie ma tu pełnej szczerości. Nawet jak normalna osoba gra swoją rolę w sposób podobnie cyniczny, to jednak jej "ja" jest dopuszczone do tego spektaklu, a nie jak w przypadku zaburzeń osobowości wycofane z tej sceny.

Czyli najważniejszym elementem w odgrywaniu ról jest, że tak to ujmę "zasada wzajemności". Nasz sposób bycia ma odnosić się do drugiej osoby, a nie do nas samych. Czyli dopasowujemy się do roli jaką druga osoba spodziewa się zobaczyć.

Gbur pisze:
ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Ale abstrahując już od tej semantyki.
Ja słyszałem o koncepcji "fałszywej persony" w kontekście narcyzmu. Osoba taka w dzieciństwie nie mogła być sobą, albo będąc sobą nie dostawała tego, czego potrzebuje dziecko. Ale była chwalona za jakieś konkretne rzeczy i cechy, które pasowały opiekunom, lub wręcz doznawała akceptacji otoczenia tylko wtedy gdy stawała się kimś innym niż jest, kimś kto zaspokajał oczekiwania opiekuna.
I ta osoba nie mogąc być sobą, bo bycie sobą przynosiło cierpienie, wpadła na pomysł (już jako dziecko) by inwestować całą swoją energię w budowanie tej sztucznej persony. I nauczyła się, że tylko za pośrednictwem tej persony może otrzymywać od świata to czego potrzebuje. Z czasem jednak stworzyło to pewien problem, bo żeby utrzymać taką fałszywą personę, która nie jest autentyczna, ani zgoda z rzeczywistością narcyz musi manipulować sobą, otoczeniem i próbować naginać rzeczywistość pod swój wizerunek. I nie robi tego do końca świadomie, bo ta fałszywa persona stała się pewną fantazją, czy wręcz urojeniem, w którą sam wierzy, ale przez które drapieżnie wysysa zasoby emocjonalne z otoczenia,by karmić tą fantazję.

Tak rozumiem mechanizm narcyzmu.
I to jest coś, co kojarzy mi się z maską. Ale jak rozumiem, persona może też być "autentyczna" jeżeli jest emanacją "prawdziwego Ja"?

Słyszałem, że w zaburzeniach osobowości również występuje "fałszywe Ja", chociaż nie mam pojęcia jak to się odnosi do mechanizmu "fałszywej persony" opisanego powyżej (o ile dobrze go rozumiem).
Chyba brakuje mi podglebia teoretycznego i trochę gubię się w terminologii.

Fałszywe "ja" jest efektem rozszczepienia jednolitego "ja" dziecka. Fałszywe "ja" występuje w przypadku każdego zaburzenia osobowości. Oczywiście różni się ono w zależności jaką strategię czy styl obronny przyjeło dziecko. Czyli stylem obronnym jest każdy typ osobowości np. os. paranoiczna, narcystyczna, schizoidalna.

Jeżeli ta fałszywa persona byłaby maską społeczną, taką jak normalnie się ją rozumie, to nie byłoby tu elementu fałszywości, gdyż jak wcześniej wspomniałam zdrowa osobowość kieruje się zasadą wzajemności, a nie egocentryzmu czy megalomanii. Wtedy inni są potrzebni nam aby potwierdzić prawdziwe "ja", a nie fałszywe, które jak sama nazwa wskazuje nie jest naszym prawdziwym odzwierciedleniem, nie jest naszym całkowitym "ja".

Problemem też są tu mechanizmy obronne, które chronią "ja", ale też blokują dostęp do niego. Mechanizmy te są nieświadomymi procesami redukcji lęku. Czyli są to takie wzory zachowań lub reakcje, które chronią przed odczuwaniem lęku czy innych nieprzyjemnych emocji. Dzięki mechanizmom obronnym osoba nie jest w stanie uświadomić sobie pewnych informacji, czy to o świecie, czy własnym "ja". Jako, że mechanizmy te zakłócają odbiór informacji i nie dopuszczają do pojawienia się czegoś w świadomości, blokują albo raczej zapobiegają rozbieżności informacyjnej pomiędzy tym co jest zakodowane w głowie, a tym co napływa z otoczenia. Czasami zamiast zakłócać, przewartościowują te informację poprzez np. taki mechanizm obronny jak izolacja (np. oddzielnie od siebie rozbieżnych informacji dotyczących własnego "ja") czy intelektualizacja (ograniczenie się do obiektywnych, a nie emocjonalnych wartości danej informacji).

Ale to nie koniec tej przygody. Zapnij pasy, wchodzimy w temat głębiej. Może nieco późno, ale zacznijmy od tego gdzie szukać tego "ja". "Ja" można próbować zrozumieć jako część "mnie", która "patrzy" na mnie. Nie, że ja patrzę na nie, ale ono to ("ja) patrzy na mnie. Można sobie wyobraźić taką sytuację: ja patrzę na siebie patrzącego na coś. "Ja" jest czymś co jest stale tworzone i odtwarzane w interakcjach z innymi ludźmi. "Ja" w zaburzeniach osobowości można rozumieć jako potencjał drzemiący w człowieku. Czyli "ja" jest tym czym człowiek mógłby się stać, gdyby rozwinął się w sprzyjającym wolnym od lęku środowisku. "Ja" nie jest po prostu czymś co mamy, z czym się rodziny i które samo z siebie dojrzewa. Nie. "Ja" musimy sami stworzyć, rozwinąć je poprzez dobre, zdrowe, normalne relację z innymi. To "ja" jest wykorzystywane u każdej normalnej osoby, kiedy gra ona swoją rolę społeczną, czyli ma relację z innymi ludźmi. Osobowość jest wtedy autentyczna, kiedy to "ja" się normalnie rozwinęło. W zasadzie nie ważne na jakim poziomie funkcjonuje nasza osobowość, wszelkie problemy z "ja" wynikają z zablokowanego/zahamowanego rozwoju w okresie dojrzewania, co uniemożliwia zbudowanie autentycznego "ja". Reasumując normalni, zdrowi ludzie konstruując siebie, czyli konstruują swoje "ja" tj. prezentują swoje „ja” innym, którzy je "potwierdzają" tzn. nie ignorują nas, nie wyszydzają itp. Stąd w pewnym sensie człowiek jest jakby swoją własną rolą (a raczej jedną z ról) odgrywaną w życiu, a bez żadnej roli jest się niczym, co doprowadzić może do psychozy.

Czyli w normalnych warunkach czując swoje "ja" mówię o sytuacji kiedy mam poczucie własnej odrębności. Czuje, że moje "ja" jest wyodrębnione z otoczenia, potrafię kontrolować swoje zachowania, posiadam zdolność do osiągania celów, bo potrafię przewidywać efekty swoich działań, a wszystko dzięki temu, że uzyskałam potwierdzenie własnej wartości (swojego "ja") przez innych ludzi (akceptacja, uznanie, aprobata, bycie częścią grupy, posiadanie jakiegoś statusu społecznego itp.).

Przejdźmy teraz jeszcze do problemu masek, czyli ról. "Ja" jest kluczowe w pełnieniu ról. "Ja" może tylko istnieć jako odbicie czegoś (kogoś) z zewnątrz. Dlatego kiedy pełnimy rolę społeczne (zakładamy maskę) "ja" jest potwierdzane w relacji przez drugą osobę, jest to trochę jakby lustrzane odbicie (jak ktoś mnie widzi). Niemowlę widzi siebie najpierw poprzez reakcję matki, jeśli jej twarz jest wroga, jego "ja" jest odrzucone, tak samo się dzieje kiedy na nie nie patrzy, ignoruje je. Albo weźmy takie potencjalnie narcystyczne dziecko, które czuje, że matka nie rozpoznaje go takiego jakim jest. To znaczy, że nie widzi jego prawdziwego "ja" (nie ma tego odbicia). Kiedy moje "ja" jest akceptowane, widzę pozytywną reakcję, więc moje "ja" odbija się poprzez tą drugą osobę, na którą patrzę. Więc aby mieć poczuje "ja" potrzebuje kogoś innego, kto będzie na mnie patrzył i który tym spojrzeniem sprawi, że poczuje się dosłownie świadoma siebie. Czyli bez obecności innej osoby, nie ma mowy o istnieniu czegoś takiego jak "ja". "Ja" istnieje w kontekście społecznym i jest niezbędna do pełnienia ról. Ja sama jako podmiot muszę nieustannie przedstawiać moje "ja" tobie, a ty musisz mi dać jakieś uznanie czy potwierdzenie mojego "ja". "Ja" należy rozumieć jako jako coś w rodzaju kontrolowanego "bycia dla innych oraz siebie", muszę zaprezentować komuś swoje "ja", muszę odegrać jakąś rolę i oczekiwać na informację zwrotną, która ma być pozytywna i dzięki temu wiem kim jestem. "Ja" staje w rozwoju, w momencie kiedy ktoś jest obojętny na moje przedstawione "ja", albo odrzuca moje "ja" i próbuje zdefiniować mnie na nowo. W tym momencie też widać dlaczego zapotrzebowanie na informację zwrotne z otoczenia (od innych) są tak kluczowe w zaburzeniach osobowości czy psychozach, gdzie "ja" stanęło (nie zostało potwierdzone przez kogoś innego) w pewnym momencie i zostało w tym samym miejscu, a stery przejęło fałszywe "ja", aby móc żyć i funkcjonować.

Czyli "ja" bierze udział w autoprezentacji, co jest kluczowe z punktu widzenia pełnienia ról. Konstruuje swoje "ja" za pomocą "występów", przybieram maskę i występuje na społecznej scenie, jak w teatrze. I tu musi zaistnieć pewien kompromis pomiędzy tym co ja pragnę, a tym co muszę zrobić (co powinnam). Na scenę wchodzi teraz osobowość. Czyli muszę pogodzić "ja", które chce ci zaprezentować, a "ja" które ty chcesz i które ja ci powinnam zaprezentować. Na przykład wygrywam jakąś grę, chce się podelektować zwycięstwem (bo na przykład taki mam charakter), ale muszę pójść na kompromis i muszę powiedzieć ci, że dobrze zagrałeś i miałam szczęście.

Opisałam to najszczegółowiej jak potrafię, natomiast w normalnych warunkach proces ten jest dość prosty:
przedstawiam ci moje "ja" jako komuś "innemu" -> obserwujesz moje przedstawione tobie "ja" -> oceniam i czuję się, przynajmniej na chwilę obecną bezpiecznie i co najwyżej podekscytowana moim "ja" w twoich oczach. W tym momencie udało mi się osiągnąć mój cel, jakim była samokonstrukcja mnie samej (mojego "ja). Następnie w zwykłej rozmowie (w przeciwieństwie do powiedzmy rozmowy kwalifikacyjnej) nadejdzie moja kolej i będziemy kontynuować tę społeczną grę wzajemnej i odwzajemnionej samoafirmacji naszych "ja", nie tylko dzisiaj, ale jutro i pojutrze, miesiącami i latami. W ten sposób nasza rola staje się trwała i autentyczna. Nasz proces socjalizacji powiódł się.

Jednak nie zawsze tak jest i wracamy do problemu zaburzeń osobowości. W tym przypadku nie obserwujesz mojego "ja", bo moje prawdziwe "ja się wycofało i widzisz moje fałszywe "ja"; ego, osobowość, które pozbawione jest rzeczywistego, prawdziwie emocjonalnego "ja". Czyli widząc mnie taką, nie wiesz tego, ale masz do czynienia albo z moim "niepewnym ja" albo "pochłoniętym ja". W pierwszym przypadku moje "ja", które zostało zaprezentowane kiedyś komuś zostało odrzucone. W drugim przypadku, gdy moje "ja" zostało pochłonięte, moje "ja" dostosowało się do wymagań drugiej osoby. Czyli moje "ja" jest kontrolowane przez kogoś innego, to nie jest moje "ja", ale obce mi "ja", narzucone mi.

Czyli osoba z niepewnym "ja" może nie być w stanie skonstruować swojego prawdziwego „ja” z powodu ciągłej nieobecności znaczących dla niej innych osób (np. rodziców) - obojętnych, wrogich, dokuczających, niezainteresowanych, zajętych i ogólnie niedostępnych. Osoba z pochłoniętym "ja" z powodu nadmiernej obecności i natarczywości drugiej osoby, nie uzyskała od niej odzwierciedlenia swojego "ja", a co gorsza osoba ta przejęła jej "ja" w posiadanie.

Przypomnij sobie teraz jak opisywałam czym jest "ja", które to "patrzy na mnie". W przypadku pochłoniętego "ja", sytuacja wygląda tak, że cały czas czujesz się, że jesteś obserwowany, oceniany i etykietowany przez drugą osobę, i tym samym stajesz się „ja” skonstruowanym przez tą osobę. Czujesz się jak obiekt, który patrzy na siebie przez oczy innego. Musisz sobie z tym jakoś poradzić. Pierwszym sposobem poradzenia sobie z doświadczeniem bycia obiektem drugiej osoby jest skonstruowanie fałszywego "ja", za którym może ukrywać się prawdziwe "ja". Fałszywe "ja" będzie twoją osobowością opartą na konformistycznej zgodności z otoczeniem.

Gbur pisze:
ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Chyba muszę się zastanowić, czy nie jestem schizofrenikiem :D

Proces konstruowania "ja" został u niego zakłócony. Nie ma roli, czuje, że jest niczym/nikim, do tego jest tym przerażony, więc dość łatwo go zrozumieć. Więc ma dwa wyjścia albo będzie funkcjonował i korzystał z fałszywego "ja", albo będzie unikał wszystkiego lub wycofywał się ze świata, aż popadnie w objawy i alienację.

Gbur pisze:
ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Jakkolwiek mowa tu o zaburzeniu osobowości, to ten opis bardzo przypomina funkcjonowanie, chyba większości społeczeństwa, w sowieckiej Rosji. Słynne "dwójmyślenie", gdzie rozmawiać szczerze można było tylko za zamkniętymi drzwiami w kuchni, najlepiej przy otwartym kranie. Niewątpliwie podobnie ludzie funkcjonują w różnych innych reżimach totalitarnych.
Więc czy całe społeczna mogą być zaburzone? Co jest wtedy normą?
To tylko takie luźne skojarzenia wynikające z nadmiernej intelektualizacji. :wink:

Mogą. To większość dyktuje innym co jest normą. Można powiedzieć, że jeśli spora część osób zgrupuje się wokół czegoś, to dzięki emocjom zbiorowym, zaczyna się emitować coś w rodzaju ludzkiego, społecznego "ciepła", do którego lgną jednostki, niczym ćmy do lampy.

Natomiast kultura jak i społeczeństwa zmieniają się. Kiedyś stawiano bardziej na charakter człowieka, teraz liczy się osobowość. Czyli kiedyś ok. 19 wieku, przykładowo kupując jakiemuś dziecku lizaka robiłeś to tylko wtedy gdy czułeś taką wewnętrzną potrzebę, gdy nie chciałeś nic w zamian, natomiast gdy mowa o osobowości, to gdy ktoś dokona takiego czynu, to nie oddali się szybkim krokiem, ale prędzej zacznie rozpowiadać czego to właśnie nie dokonał, czyli zacznie karmić swoje ego, a ego musi mieć widownie. Tak na oko dopiero gdzieś na początku 20 wieku model osobowościowy wybiegł na prowadzenie. Wewnętrzne (cnoty i inne cechy) stały się mniej ważne, ważny stał się zewnętrzny czar czy urok. Słowo "neurotyczny" lub "nadwrażliwy" czy "przeintelektualizowany" stało się pejoratywne. Człowiek miał być radosny, uśmiechnięty, ekstrawertyczny. Posiadanie "osobowości" stało się synonimem radzenia sobie w życiu. Ludzie zaadaptowali sobie takie hasła jak "silna", "otwarta", "energiczna", "komunikatywna" osobowość. Potem powstawały jakieś "coachingowe" książki z cyklu "zbuduj osobowość, zdobądź władzę" "osobowość człowieka sukcesu", które wykrzykiwały w swojej treści "ludzie mijający cię na ulicy nie zorientują się, że jesteś taki i owaki, jeżeli im tego nie zademonstrujesz". Czyli w zasadzie powstały podręczniki odnośnie poprawnego zachowywania się. I ta właśnie demonstracja tak się przyjęła, że brana jest za normalność. W zasadzie do tej pory ludzie mają w zwyczaju mówić, że nie patrzą na wygląd, a na osobowość. Czyli mówiąc tak, dalej patrzą na zewnętrzną powłokę.

Gbur pisze:
ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Tak, kiedyś ktoś niegdyś mi bliski powiedział mi, że ja "nie mam swojego ja", czy też "nie zbudowałem siebie".

Widocznie zauważył, że funkcjonujesz poprzez fałszywe "ja". Jeśli posiadasz diagnozę zaburzenia osobowości, to niezły obserwator.

Gbur pisze:
ndz lis 24, 2024 6:21 pm
Myślę, że to zdanie o "prawdziwym ja", które obserwuje z ukrycia i czeka na bezpieczny moment jest bardzo trafne.

Gorzej, jeżeli raz kiedyś się wyłoni, bo poczuje bezpiecznie,a potem znowu dostanie po głowie...

Jeśli twierdzi się, że za pomocą odgrywania ról społecznych, możemy stać się prawdziwą osobą tj. nasze prawdziwe "ja" może się wyłonić tylko w dobrej, akceptującej relacji z inną osobą, to najpierw trzeba przejrzeć na wylot funkcjonowanie mechanizmów obronnych i fałszywego "ja", bo to ono stoi na pierwszej linii frontu i zakłóca relację.

eyeswithoutaface
Posty: 9
Rejestracja: ndz paź 13, 2024 9:26 pm

Re: ICD-11

Postautor: eyeswithoutaface » pn gru 09, 2024 3:03 pm

Aurora pisze:
sob lis 30, 2024 1:14 pm
Zastanawiam się czy prawdziwe "ja" jest raczej zbiorem konkretnych cech/właściwości (które posiadała dana osoba w momencie, rozwinięcia się u niej fałszywego "ja") czy wyznacznikiem prawdziwego "ja" jest bardziej jakieś poczucie zgodności pomiędzy postępowaniem, a 'czuciem'. Bo w tym drugim przypadku "ja" jest rozumiane bardziej jako coś dynamicznego, a nie stałego. Czyli np. mogło dojść do sytuacji gdzie fałszywe "ja" ukształtowało 2 poziomy osobowości (cechy, ale i sposób reagowania emocjonalnego i intuicyjnego na bodźce) na zasadzie habituacji, w taki sposób że coś co można nazwać prawdziwym "ja",(teraźniejsze, to które chcemy zespoić/samookreślić 'teraz') różni się widocznie od tego "prawdziwego ja", które by się rozwijało normalnie, idąc całe życie zdrowym torem. I to 'teraźniejsze' ma nieodwracalnie przesunięty profil, w kierunku nazwijmy to skrajnego introwertyzmu.(aspołeczności) Chodzi mi tutaj o przyczyny tych tendencji, nie konkretne zachowanie.

"Ja" nie jest zbiorem konkretnych cech, nie jest ono naszym charakterem. "Ja" jest naszym wrodzonym potencjałem, który człowiek musi rozwinąć w relacjach z innymi. Jako, że rozszczepienie tego "ja", czyli podział na prawdziwe i fałszywe "ja" ma miejsce w dzieciństwie, to te "ja" było dopiero w budowie. "Ja" nie daje się łatwo zdefiniować, można powiedzieć, że jest naszymi prawdziwymi uczuciami czy potrzebami, które muszą zostać zaakceptowane przez innych albo, że jest tym czym powinniśmy się stać jako osoby. Prawdziwe "ja", gdyby nie doszło do rozszczepienia, byłoby wstanie tworzyć prawdziwe, normalne, kochające więzi z innymi, ale "ja" fałszywe nie jest w stanie tego zrobić, bo prawdziwe emocje towarzyszące tworzeniu "ja" prawdziwego zostały stłumione. Dzieję się tak, bo to co mogło być prawdziwym, nierozszczepionym "ja" zostało odrzucone przez innych, kiedy dopiero co powstawało. W takiej sytuacji niemowlę czy nieco starsze dziecko zaczyna doświadczać wyobcowania ze swojego "ja", ponieważ swoje "ja" musi odkryć w akceptującym spojrzeniu innych. Opisywałam to w poprzednim poście, że kiedy tak się dzieje niemowlę/dziecko może odwrócić tą sytuację i jego "ja" staje się tym czego żąda od niego ktoś inny. "Ja" staje się czym w rodzaju "bycia tylko dla innych". "Bycie kimś dla innych", zachowywania się tak jak ktoś nas określił, skonstruował, wiąże się z powstawaniem wielu lęków, finalnie może doprowadzić do psychozy. Bo "będąc nie dla siebie", ale dla innych, człowiek stara się odzyskać swoją podmiotowość bardzo często poprzez ucieczkę przed wzrokiem drugiej osoby, co może doprowadzić do izolacji. Ewentualnie osoba jawnie psychotyczna ma wyobrażenie o stawaniu się niewidzialnym, albo zupełnie kimś innym, aby unicestwić swoje odbicie w oczach tego drugiego. Potrzeba samotności bierze się z tego, aby w samotności stać się kimś więcej niż tym, za kogo postrzegają nas inni. Do gry wchodzą tu także mechanizmy obronne, które uważane są za "prymitywne" i które chronią prawdziwe "ja".

Czyli głównym problem jaki występuje w przypadku osoby schizoidalnej jest brak poczucia tego prawdziwego "ja". Ze względu na to, że się nie rozwinęło, uciekło ze świata zewnętrznego do wewnętrznego, w głąb siebie, ale trzeba było "coś" zostawić na zewnątrz. Więc jedna część całkowitego, jednolitego "ja", które się podzieliło, musiała zostać, aby funkcjonować i utrzymywać kontakt ze światem zewnętrznym. Jednakże "ja" prawdziwe, też pragnie utrzymywać relację z innymi, jeśli ma dalej pozostać "ja", gdyż "ja" jest odzwierciedlaniem nas samych w oczach innego i musi istnieć ten ktoś inny. Tak więc rozpoczyna się proces, który moglibyśmy nazwać doświadczeniem wewnętrznego ego. Czyli nasze wnętrze, czy rzeczywistość psychiczna zamiast pełnić jednolitą funkcję i radzić sobie ze światem zewnętrznym, staje się miejscem do życia. Dlatego zawsze kiedy mowa o osobie schizoidalnej, wspomina się o tym, że korzysta ona z funkcji ucieczki w fantazję. Skoro rzeczywistość zewnętrza uważana jest za złą, nieprzyjazną, rozczarowującą to tworzony jest świat wewnętrzny gdzie utrzymywane są wyobrażone czy wyimaginowane relację. Tak długo jak utrzymywany jest ten wewnętrzny świat fantazji i energia życiowa kierowana jest nie na zewnątrz, a do wewnątrz, tak długo prawdziwe "ja" będzie odcięte od rzeczywistości. Więc kiedy "ja" osoby normalnej, gdzie jej "ja" nie jest rozszczepione, powiązane będzie z prawdziwymi emocjami, "ja" osoby schizoidalnej będzie bierne (fałszywe ja). Prawdziwe "ja" unieruchomione w strachu, może się tylko cofać do wewnątrz, gdyż rzeczywistość zewnętrzna je praktycznie zmiażdżyła, odrzuciła, nie dostrzegła go. Niemniej jednak nadal trwa walka o zachowanie ego (osobowość) i wycofując się prawdziwe "ja" pozostawiło na zewnątrz fałszywe "ja", dzięki czemu osobowość może w ogóle funkcjonować, ale wtedy nic nie jest emocjonalnie prawdziwe, żadne relację. Miłość czy zdolność pokazywania prawdziwych emocji wobec świata czy innych ludzi została prawie utracona.

Aurora pisze:
sob lis 30, 2024 1:14 pm
Ogólnie kogo masz na myśli pisząc " schizofrenik"? Chodzi o osobę która posiada klasyczną schizofrenię (tzn. tą widniejącą w icd-10) czy może podchodzisz do tego szerzej/elastyczniej i chodzi o osobę będącą na poziomie psychotycznym (wg. neurotyczny - borderline - psychotyczny). Czy może też, wspomnianą 'klasyczną' schizofrenie, umiejscawiasz na jednym kontinuum z wspominanym poziomem psychotycznym i OS? .

Funkcjonowanie na poziomie psychotycznym nie równa się schizofrenii. Te osoby mogą doświadczać epizodów psychotycznych czy też trwale zachorować na schizofrenie, ale wcale tak być nie musi. Mogą być, ale nie muszą być jawnie psychotyczne. Mogą popaść w psychozę, kiedy odkryją, że zostali uwiezieni w obcej konstrukcji, czyli w obcym "ja", które uważają, że nie jest ich własnym. Osoba na poziomie borderline, tak łatwo nie pójdzie tą drogą, bo jej psychika nie jest aż tak krucha, aby poszukując swojego "ja" doprowadzić w ostatecznych rozrachunku do tzw. "pozytywnych objawów".

observer
Posty: 527
Rejestracja: sob kwie 15, 2017 3:02 pm
Lokalizacja: Bytom Odrzański

Re: ICD-11

Postautor: observer » pn gru 09, 2024 10:08 pm

Dużo piszecie o "ja", a co sądzicie o takiej koncepcji, że "ja" (rozumiane jako stała, trwała i ugruntowana tożsamość) w ogóle nie istnieje, a nasza świadomość to raczej coś w rodzaju ciągle płynącego, nietrwałego i bezustannie się zmieniającego strumienia (strumień świadomości)?
Life is suffering.

lokalizator
Posty: 22
Rejestracja: sob wrz 28, 2024 10:47 am

Re: ICD-11

Postautor: lokalizator » śr gru 11, 2024 10:16 pm

eyeswithoutaface pisze:
pn gru 02, 2024 12:24 am
Chodziło mi troszkę o co innego. Bardziej o niedopasowywanie się do modelu wymaganego przez rodziców czy otoczenie, a dopasowanie się do twojego własnego obrazu ciebie, czyli do tego jak ty sam siebie widzisz w relacjach z innymi, a nie jaki być powinieneś według społecznych standardów. Ale jeśli twoja osobowość jest w miarę zdrowa i to jak funkcjonujesz nie sprawia ci żadnego problemu, kłopotów czy ogólnie złych reakcji, to nie ma tu żadnego problemu.
Nie wiem, czy mam taki obraz, co wyjaśnię niżej.
Akurat spłodzenie potomka nie jest wcale takim marnym osiągnięciem. Jeszcze do niedawna dosyć modne były określenia takie jak stara panna czy stary kawaler. Całe szczęście zanikły, ale widać tu, że kiedyś społeczne parcie na posiadanie potomstwa było tak duże, że brak takiego potomka, pomimo fizycznych możliwości było czymś dziwnym czy nienormalnym. Ogólnie to uważano, że człowiek od zarania dziejów ma do wykonania 3 główne zadania życiowe: wybór zawodu, małżeństwo, spłodzenie potomka. Te 3 cele wyznaczały praktycznie cel i sens życia. Z naciskiem jednak na spłodzenie potomka. Czyli celem było (i w zasadzie nadal jest) pozostawienie czegoś coś po sobie. Można powiedzieć, że wielu artystów czy myślicieli żyje dalej pozostawiając coś po sobie. Z kolei zwykły szary człowiek pozostawia część siebie, poprzez przekazanie swoich genów dalej i tylko w ten sposób może trwać dalej. Chociaż samej daleko mi do macierzyństwa, to ta teoria do mnie przemawia. Po prostu jest w tym coś metafizycznego.
Do mnie akurat ta teoria nie przemawia, bo gdyby jednak nie te jednostki, które widziały cel życia dalej niż rozmnażanie, to chociażby nie pisalibyśmy na tym forum, ale faktycznie to kwestia światopoglądu, a nie faktów, więc najlepiej to pominąć.
Ale wracając do problemu schizoidalnego, to spora część takich osób nie może sobie pozwolić na małżeństwo czy spłodzenie potomka, więc celu życia musi poszukać gdzieś indziej. Taka osoba nie mogąc identyfikować się w pełni z własną cielesnością, próbuje osiągnąć zewnętrzną akceptację i samoakceptację poprzez umysłowe osiągnięcia. Jest to jedyny sposób, aby zastąpić te biologiczne cele i nie wypaść ze społeczeństwa prosto w sidła depresji czy samobójstwa.
Ja nie mogę sobie pozwolić na małżeństwo czy spłodzenie potomka, a jednak mam cel czy tam sens życia, a mianowicie uważam, że sens życia wynika z samego faktu życia.
Jeśli ktoś, czując taką złość, "kiedy relacja nie przebiega po jego myśli" od razu zrywa kontakt, albo nawet nieświadomie doprowadza do jakiegoś konfliktu, aby się od jakiejś osoby uwolnić to wtedy jest to już cecha zaburzeń osobowości.
Tego akurat nie rozmontowałem. Niemniej mam kilka znajomości z bardzo długim stażem, więc kiedy pojawia się taka złość, to umiem sobie z nią radzić na poziomie racjonalnym.
Może być to nadopiekuńczy rodzić, który w wyniku lęku jeszcze bardziej trzęsie się o dziecko niż normalny rodzic. Rzeczywiście mogłoby być tak, że po prostu "nie pasujecie" do siebie, ty i rodzice, twoje potrzeby były "zbyt wielkie" jak na ich możliwości albo po prostu zbyt odmienne. Chyba nikt umyślnie nie odcina się od ról społecznych, a staje się w pewien sposób odizolowany od doświadczeń innych. Właśnie zawsze wtedy kiedy nie można "zwiać" i powstrzymuje się negatywne uczucia rodzą się nerwicowe objawy.
Otóż to. Nie pasujemy do siebie i tyle. Życie. Nie dostanę już od nich tego, czego jako dziecko potrzebowałem, ale nie czuję wielkiego żalu, bo chyba to przepracowałem po prostu.
Myślę, że jest to nadmierna empatia + wysoka wrażliwość, która owocuje tym, że człowiek potrafi z łatwością zrozumieć stany emocjonalne innych. Może to być także powiązane z tym, że człowiek oferuje najsłabszym, czyli dzieciom, to czego sam nie otrzymał. Masz tu rację, typowi rodzice są emocjonalni, nawiązują więzi emocjonalne z dziećmi, okazują miłość, złość, jak i masę innych uczuć takich jak uśmiech. To dla rozwoju dziecka jest ważne. Jeżeli miałbyś dziecko i byś nie okazywał mu ani miłości, ani nie karał go, ani nie uśmiechał się do niego, ani nie reagował jak do ciebie mówi albo co gorsza, w możliwej skrajności wyobrażałbyś sobie waszą relację w swojej głowie (w wyobraźni), to dziecko by się pytało matki czemu tata go nie kocha. Natomiast takie w miarę lekkie oddzielenie od własnego ciała (emocji) da się zdecydowanie polepszyć.
A czy empatia i wysoka wrażliwość nie przejawia się współodczuwaniem przede wszystkim, a nie zrozumieniem stanów emocjonalnych innych na poziomie racjonalnym? Mnie się wydaje, że rozumiem stany emocjonalne innych, ale nie współodczuwam ich. Widzę, kiedy ktoś cierpi, ale nie współodczuwam jego cierpienia. Tak, sadyzm też nie jest mi obcy. O ile w przypadku dorosłych ludzi nie mam skrupułów, kiedy ktoś mi zajdzie za skórę, to dzieci mają taryfę ulgową. Może dlatego, że sam pamiętam, że jako dziecko odczuwa się emocje dużo silniej, a ponadto człowiek jest w zasadzie bezsilny, więc atakuje innych na oślep. Może dlatego, że wynika to z moich racjonalnych przekonań. Zaskakuje mnie jednak to, jak np. rodzice denerwują się na dzieci, co widać np. w sklepach i czasami dochodzi nawet do przemocy fizycznej, kiedy szarpią czy nawet biją swoje dzieci. Bić swoje dzieci? Dla mnie totalna abstrakcja. Jeśli ktoś musi użyć przemocy, żeby zmusić dziecko do jakiegoś zachowania, to znaczy, że nie ma autorytetu. Nie mam skrupułów dla takich jednostek. Może na poziomie emocjonalnym nie współodczuwam, że jakieś dziecko płacze, czyli jest smutne, o tyle na poziomie racjonalnym np. nigdy nie powiem: nie płacz, nic się nie stało. Raczej w takiej sytuacji nawiążę rozmowę i będę starał się tak poprowadzić rozmowę, żeby dziecko mogło powiedzieć dlaczego płacze. Skoro ja to umiem, to dlaczego nie potrafią tego biologiczni rodzice swoich dzieci? Powinni chyba współodczuwać cierpienie własnego dziecka, co nie? I to pisze osoba z tendencjami sadystycznymi, świat się kończy.
Akurat w przypadku osobowości schizoidalnej mówi się praktycznie zawsze o nadwrażliwości i nadmiernej przepuszczalności bodźców z otoczenia. W efekcie osoba taka wykazuje nadmierną wrażliwość nerwową na bodźce, w tym zapachy, dźwięki, dotyk itp. Może to być zarówno wrodzone (genetyczne) albo nabyte ze względu na przewlekły lęk, stres wynikający z nieakceptującego środowiska. W efekcie osoby takie są często przytłoczone nie tylko poprzez obecność innych ludzi, ale też przez ich emocje (uczucia). Można powiedzieć, że człowiek jest już tak przestymulowany, że dodatkowa odrobina stymulacji w postawi jakiejś imprezy, spotkania czy głośnego towarzystwa może doprowadzić go do szału, więc unika się takich wrażeń. Bo wiadomo, że taka nadmierna stymulacja prowadzi do ostrego bólu emocjonalnego. Więc może pojawić się wybuch temperamentu, o którym piszę Kępiński, właśnie w postaci gniewu, rozdrażnienia. Chociaż zachowanie może się zmienić także na inny sposób. Chyba najprostszą schizoidalną ucieczką od takiego nadmiernie pobudliwego bodźca jest "nie reagowanie" bądź po prostu przedwczesne wyjście ze spotkania, a kiedy to się nie uda reakcja może stać się albo pasywno-agresywna albo nawet jawnie agresywna.

Co do neurastenii, to może być to rzeczywiście dolegliwość sama w sobie, ale jak widać może też być częścią czegoś większego.


To chyba ten moment, kiedy pora na wnioski. Może mam schizoidalne cechy osobowości, ale schizoidalnego zaburzenia osobowości raczej nie, niemniej neurastenię zdecydowanie, chociaż nauczyłem się z nią żyć i z czasem nawet dzięki niej wykształciłem to, że sfera racjonalna wyprzedza tę emocjonalną. Przykładowo kiedy coś wybuchnie, to ja nie czuję strachu najpierw, ale właśnie natychmiast lokalizuję źródło wybuchu. Strach, a w zasadzie lęk przychodzi dopiero, kiedy jestem bezpieczny i wówczas głównie analizuję, gdzie ewentualnie mogłem popełnić błąd. Dlatego mimo schizoidalnych cech osobowości w miarę dobrze sobie funkcjonuję zawodowo. Wykonuję zawód uważany za dość stresujący. Może gdyby nie moje umiejętności, to sięgałbym jak sporo osób po używki, żeby tłumić swoje emocje. Natomiast mnie wystarczy chwila samotności po pracy, żeby się mentalnie zregenerować.
Czyli musisz też mieć w miarę rozwinięte umiejętności społeczne, co ponownie potwierdza zdrowszy poziom funkcjonowania. Ogólnie przy schizoidalnym zaburzeniu osobowości zawsze utrzymuje się mniejsze lub większe przerażenie czy lęk podczas kontaktu z innymi.
Wiem, co to lęk, bo w końcu jestem neurastenikiem od urodzenia. Jednak jak wyżej pisałem. Sfera racjonalna dominuje nad emocjonalną, więc nie ma mam lęku w relacjach z innymi. Dopiero po danym zachowaniu analizuję potem w samotności, że np. zrobiłem coś mało rozsądnego, ale na ogół jakoś mi to nie przeszkadza. Relacje traktuję trochę jak partię szachów.
Może być tak, że nie chcesz rozmawiać na te tematy, bo mogą one powodować konflikty. Więc dla świętego spokoju unikasz możliwego zaangażowaniu w te tematy i odcinasz się od towarzyszącym im uczuciom. Innymi słowy nie jest to temat bezpieczny i może wywołać negatywną reakcję innej osoby. Może to być przejaw próby wydawania się miłym, łagodnym itp. Z naciskiem na "może" 8)
Nie może, lecz tak jest. Niejako praca wymaga ode mnie zachowywania pewnych standardów, jak np. uprzejmości, więc kontrowersyjne tematy poruszam tylko prywatnie ze znajomymi, lub anonimowo jak tutaj. Niemniej kiedy ktoś tylko narzeka i np. prezentuje poglądy, że ludzkość upada, to nie czuję się już komfortowo i unikam takich osób obecnie. Chociaż sam trochę taki byłem. Obecnie wolę osoby, które wzmaniają moje pozytywne emocje i raczej pozytywne nastawienie do świata i ludzi.
Może lepiej tutaj powiedzieć, że wzmocniłeś swoje ego, na tyle, że w miarę dobrze funkcjonujesz. Możliwe, że troszkę "odmroziłeś" swoje ciało, poprzez te "rożne mechanizmy". Ciekawe jest to co piszesz. Gdyż to właśnie powstrzymywanie prawdziwych emocji prowadzi do objawów nerwicowych w tym somatycznych. No i co najważniejsze, to właśnie doświadczenie własnej wściekłości jest najlepszą drogą lepszego poczucia własnego "ja".
Może to ciekawe dlatego, że skoro rodzice nie wypełniali swojej roli (nie wnikam, czy z tego powodu, że byłem zbyt wymagającym dzieckiem, czy z powodu ich deficytów), czyli nie mogłem rozwijać swojego "prawdziwego ja", to najpierw musiałem się od nich odizolować co też zrobiłem, a następnie na dość wczesnym etapie rozwoju w ramach introspekcji sam dla siebie musiałem stać się rodzicami, dzięki czemu rozwijałem swoje "prawdziwe ja. Oczywiście po drodze musiałem "zaliczać" szereg problemów, o których tutaj wspominałem, bo to nie jest zdrowe i naturalne, kiedy dziecko musi samo dla siebie stać się rodzicem, ale w moim przypadku nie skończyło się na jakimś ogromnym zaburzeniu czy chorobie psychicznej i głównie dzięki sobie w miarę jakoś funkcjonuję w społeczeństwie. Dzięki temu, że najpierw się odizolowałem od rodziców emocjonalnie, a potem stopniowo na innych poziomach, to mogłem szukać wsparcia u innych ludzi. Zamiast starać się dostać od rodziców to, czego potrzebowałem, a czego przecież nigdy bym nie dostał i w sumie nie dostałem, to np. wolałem czytać książki i chłonąłem myśli innych ludzi. Oglądałem też dużo filmów, a potem pojawiły się gry komputerowe. W pewnym sensie wychowała mnie popkultura, a potem szeroko rozumiana nauka. Miałem też to szczęście, że spotkałem ludzi, którzy powiedzieli mi to, co powinni mi mówić rodzice. I to jest właśnie ciekawe, bo moi rodzice są dla mnie obcy, a czuję się bardziej jak czują się kosmopolici. Uważam się bardziej za dziecko ludzkości, że tak ogólnie to określę, niż konkretnie moich rodziców. I wracamy do tego, co pisaliśmy na początku. Nie mam problemu z tym, że moi rodzice są rodzicami biologicznymi i z formalnego punktu widzenia, bo to jest fakt. I chociaż jestem martwy w środku, to nie czuję pustki i mam cel w życia, którym jak napisałem wyżej dla mnie jest wyjątkowo wyrazisty i nie rozumiem często, jak ludzie go nie mogą mieć. Podobnie też nie mam obecnie problemu ze swoim "prawdziwym ja", bo dla mnie "ja" to po prostu łącznik między metafizyką, czyli np. wartościami, poglądami a światem materialnym. Kiedy ktoś chce mnie skrzywdzić, to moja "ja" będzie oponowało wręcz automatycznie i np. nie pozwolę sobie na obrażanie mnie, czy nie będę przejmował się tym, że mnie ktoś nie polubił czy odrzucił.
Też mi trochę czasu zabrakło na udzielanie się tutaj, ale zaczynam nadrabiać. Ogólnie sam zamysł podzielenia się wiedzą tutaj był taki, że może ktoś tutaj wpadnie, sobie poczyta i coś mu "pyknie". Połączy kropki, albo stwierdzi co to za bzdury i wyjdzie. Jeżeli piszę za bardzo bezosobowo, teoretyzuje, to też robię to, aby za bardzo nic ci nie narzucać. Chociaż jest to rzecz trudna i pewnie i tak już to zrobiłam
Nie mnie oceniać, czy prawidłowo odrobiłem pracę domową i wygląda, że "pykło", ale wydaje się, że przedstawiłem jak u mnie wyglądało "prawdziwe ja" na poziomie praktycznym. A jak najlepiej zweryfikować, czy dana teoria jest prawidłowa? Zweryfikować w praktyce.
Dużo piszecie o "ja", a co sądzicie o takiej koncepcji, że "ja" (rozumiane jako stała, trwała i ugruntowana tożsamość) w ogóle nie istnieje, a nasza świadomość to raczej coś w rodzaju ciągle płynącego, nietrwałego i bezustannie się zmieniającego strumienia (strumień świadomości)?
Sądzę to, co wyżej napisałem, a mianowicie, że "ja" to łącznik między metafizyką a światem materialnym, a więc z definicji nie jest czymś stałym, jak nie są stałe wartości przykładowo. Wszystko płynie.


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 12 gości