ICD-11

Posty niepasujące do pozostałych działów.
eyeswithoutaface
Posty: 5
Rejestracja: ndz paź 13, 2024 9:26 pm

Re: ICD-11

Postautor: eyeswithoutaface » ndz paź 20, 2024 7:00 pm

lokalizator pisze:
sob paź 19, 2024 10:51 am
eyeswithoutaface, ciekawe. Dość mało tych kryteriów. We współczesnym świecie wydaje się, że negatywny afekt dotyka bardzo dużo osób. Kluczowe wydawałoby się zatem izolowanie się, ale z drugiej strony również we współczesnym świecie izolowanie się jest niejako wymuszane na ludziach.

Bo takie klasyfikacje należy raczej traktować jako wskazówki dla profesjonalistów z branży czy lekarzy, w tym psychiatrów którzy w większości posiadają bardzo podstawową wiedzę na temat leczenia psychoterapeutycznego. ICD-11 rozpatruje negatywny afekt jako odwrotność stabilności emocjonalnej. Cała ta koncepcja opiera się na tym, ze osoba musi doświadczać szerokiego zakresu negatywnych emocji z częstotliwością i intensywnością nieproporcjonalną do sytuacji, w której się aktualnie znajduje. Do tego dochodzi słaba regulacja emocji, ogólne postawy negatywistyczne, niska samoocena, brak pewności siebie oraz nieufność. Izolacja rozpatrywana jest jako odwrotność ekstrawersji. Przy izolacji musi występować tendencja do utrzymywania dystansu interpersonalnego, czyli społecznego (unikanie relacji, brak przyjaźni, unikanie bliskości) i emocjonalnego, chodzi tu o czyste oderwanie emocjonalne (powściągliwość, dystans, ograniczone wyrażanie i przeżywanie emocji).

lokalizator pisze:
sob paź 19, 2024 10:51 am
Ja lubię przebywać sam, więc można powiedzieć, że izoluję się.

Powiem ci, że większość psychoterapeutów wychodzi z założenia, że problem zaczyna się wtedy kiedy zaczynasz z tego powodu cierpieć. Ogólnie rzecz biorąc kiedy człowiek izoluje się od innych, ego nie rozwija się. Na jakiś czas jest dobrze, bo większość osób schizoidalnych może odczuwać swoistą wyższość czy samowystarczalność, ale kiedy w końcu ktoś taki jest zmuszony uczestniczyć we "wspólnym życiu", to nie może wtedy dotrzymać kroku innym. Dopiero wtedy widać czarno na białym, że osobowość leży i kwiczy, a samo ego jest rozszczepione.

lokalizator pisze:
sob paź 19, 2024 10:51 am
Pojawia się jednak pytanie, gdzie jest ta granica, kiedy izolowanie się jest kryterium, na podstawie którego można zdiagnozować osobowość schizoidalną?

Granice istnieją. ICD-11 ma na ten moment pomóc specjalistą zadecydować czy zaburzenie osobowości rzeczywiście istnieje u danej osoby i jaki jest stopień nasilenia dysfunkcji społecznej. Pamiętaj, że aktualna klasyfikacja nie zakłada istnienia schizoidalnego zaburzenia osobowości i my po prostu przekładamy to na stare. Idąc tą ścieżką izolacja stanowi kryterium w następujących zaburzeniach: osobowości paranoidalnej, schizotypowej, schizoidalnej, unikającej, antyspołecznej i obsesyjno-kompulsyjnej. Niemniej jednak w przypadku osoby obsesyjno-kompulsyjnej i antyspołecznej przy izolacji dominować będzie także rozhamowanie. Przy paranoidalnej z kolei dyssocjalność. Więc izolacja najidealniej pasuje do nie tak dawnej "trójcy świętej" wśród zaburzeń osobowości, która miała nawet swoją nazwę, mianowicie zaburzeń osobowości ze spektrum schizofrenii. Mowa oczywiście o osobowości unikającej, schizoidalnej i schizotypowej.

lokalizator pisze:
sob paź 19, 2024 10:51 am
Chodzę do pracy czy na zakupy, więc izolowanie się ogranicza do tego, żebym większość dnia mógł spędzić sam, ponieważ lubię przebywać w samotności i wtedy odpoczywam. Nie wydaje mi się też, żebym miał jakoś szczególnie negatywny afekt.

Negatywny afekt czy izolowanie się należy rozpatrywać bardziej od wewnątrz tj. z punktu widzenia naszego własnego wnętrza. Można robić zakupy i chodzić do pracy i się wciąż izolować. Chociaż akurat te czynności można wykonywać mechanicznie, co jest bardzo częstą cechą osób z rozszczepionym ego. Idąc do sklepu jesteśmy bardziej jak te automaty. Sięgamy po produkty, wkładamy do koszyka, płacimy i wychodzimy. W większości nie posiadamy żadnej relacji z panią ekspedientką i za każdym spotkanym razem nie wymieniamy się z nią naszymi doświadczeniami. Z pracą bywa różnie. Niestety w obecnej kulturze umiejętności miękkie zostały umieszczone na piedestale, więc osoba, która ma problem z utrzymywaniem ciepłych, energicznych, spontanicznych relacji ma tu ogromny problem. Ogólnie największy problem u osoby schizoidalnej jest taki czy rzeczywiście sądzi ona, że osobowość którą pokazuje innym jest jej własną. Można lubić być samym, ale jeśli człowiek przykładowo boi się ośmieszenia ze strony innych lub nie jest wstanie znieść nadmiernych bodźców z tegoż otoczenia, to samotność została mu niejako narzucona, a co za tym idzie jakby sztucznie nabyta.

lokalizator pisze:
sob paź 19, 2024 10:51 am
Uważam więc, że tylko te dwa kryteria to trochę za mało, zwłaszcza że bardzo płynna jest granica, kiedy izolacja jest czymś niekorzystnym, a kiedy to tylko przejaw introwertyzmu. Bo u mnie to też nie jest tak, że skoro lubię przebywać w samotności, to nie potrzebuję innych ludzi. Potrzebuję, ale czasami i na moich warunkach. Nie cierpię jednak, kiedy przebywam w samotności.

Akurat w naszej kulturze izolacja jest czymś bardzo niekorzystnym. Sam introwertyzm nie równa się izolacji, bo sam w sobie nie jest cechą "patologiczną". Introwertyk skupia się na swoich myślach i przemyśleniach, natomiast zdecydowanie nie tworzy w swoim wnętrzu przestrzeni do życia, tylko ma dobry, prawdziwy, normalny kontakt ze światem zewnętrznym i innymi ludźmi. Potrzeba ludzi na własnych warunkach zdaje się być czymś w miarę normalnym, ale granica ta jest niezwykle cienka przy zaburzeniach osobowości czy nerwicach charakteru, gdzie jakakolwiek agresja w tym agresja asertywna lub potocznie, po prostu asertywność praktycznie nie istnieje. No chyba, że dojdzie do wybuchu temperamentu i nagromadzone pobudzenie wyleje się na zewnątrz, ale w przypadku osobowości czysto schizoidalnej dzieje się to dość rzadko, raczej emocje są nadal tłumione, bo taki zalew wydaję się zbyt przerażający i niszczący dla otoczenia.

Gbur
Posty: 668
Rejestracja: pt sty 08, 2016 12:00 am
Kontakt:

Re: ICD-11

Postautor: Gbur » wt paź 22, 2024 11:35 pm

lokalizator pisze:
sob paź 12, 2024 3:41 pm
Mnie się wydaje, że główną przyczyną mogło być to, że klasyfikacja ICD-10 przedostała się do mas. Kiedyś tak było z klasyfikacją upośledzenia, kiedy dzieliło się na imbecyla, idiotę i debila. Kiedy zaczęto używać tych wówczas medycznych sformułowań potocznie, to je przestano używać medycznie.(...)
To mogłą być jedna z przyczyn, tj. takie rozwodnienie definicji w psychologicznej popkulturze, które poskutkowało przekształceniem pewnych terminów w epitety. Ale wydaje mi się, że takie rzeczy są nie do uniknięcia. Ludzie ze wszystkiego potrafią skonstruować broń, nawet ze słów tworzą takie "słowobije" do napieprzania się wzajemnie. Czy to do obwiniania się w związkach, w relacjach rodzinnych, czy też do propagandy politycznej. Zaburzenia ICD-10 z rozdziału F są chyba zawsze bardzo kuszące, bo stygmatyzując kogoś "eFką" można z niego "zrobić wariata", co ma różne konsekwencje,np. można tak zdewaluować z góry czyjeś racje i argumenty.

Natomiast co do głównej przyczyny, to czytałem, że w statystykach nadawanych diagnoz były ogromne dysproporcje, chyba około 70% wszystkich diagnoz zab. os. to było borderline, sporo było diagnoz zab. os. mieszanych albo nieokreślonych, a niektórych typów diagnozowano śladowe ilości. Dane cytuję z pamięci, bo przeglądałem to jakiś czas temu. Więc uznali chyba, że ta klasyfikacja jest mało praktyczna.
"Było nie ma - poszło w dym. Tylko popiół został w rękach."

lokalizator
Posty: 16
Rejestracja: sob wrz 28, 2024 10:47 am

Re: ICD-11

Postautor: lokalizator » wt paź 29, 2024 6:11 pm

Gbur, faktycznie dysproporcje w kontekście coraz powszechniejszego dostępu do wiedzy mogły podważać autorytet psychiatrów i psychologów. Ludzie oczekują prostych odpowiedzi, a więc i prostych diagnoz. Natomiast w przypadku zaburzeń w zasadzie nie dało się takiej prostej odpowiedzi udzielić, a na czymś specjaliści musieli bazować.
eyeswithoutaface pisze:
ndz paź 20, 2024 7:00 pm

Bo takie klasyfikacje należy raczej traktować jako wskazówki dla profesjonalistów z branży czy lekarzy, w tym psychiatrów którzy w większości posiadają bardzo podstawową wiedzę na temat leczenia psychoterapeutycznego. ICD-11 rozpatruje negatywny afekt jako odwrotność stabilności emocjonalnej. Cała ta koncepcja opiera się na tym, ze osoba musi doświadczać szerokiego zakresu negatywnych emocji z częstotliwością i intensywnością nieproporcjonalną do sytuacji, w której się aktualnie znajduje. Do tego dochodzi słaba regulacja emocji, ogólne postawy negatywistyczne, niska samoocena, brak pewności siebie oraz nieufność. Izolacja rozpatrywana jest jako odwrotność ekstrawersji. Przy izolacji musi występować tendencja do utrzymywania dystansu interpersonalnego, czyli społecznego (unikanie relacji, brak przyjaźni, unikanie bliskości) i emocjonalnego, chodzi tu o czyste oderwanie emocjonalne (powściągliwość, dystans, ograniczone wyrażanie i przeżywanie emocji).

Powiem ci, że większość psychoterapeutów wychodzi z założenia, że problem zaczyna się wtedy kiedy zaczynasz z tego powodu cierpieć. Ogólnie rzecz biorąc kiedy człowiek izoluje się od innych, ego nie rozwija się. Na jakiś czas jest dobrze, bo większość osób schizoidalnych może odczuwać swoistą wyższość czy samowystarczalność, ale kiedy w końcu ktoś taki jest zmuszony uczestniczyć we "wspólnym życiu", to nie może wtedy dotrzymać kroku innym. Dopiero wtedy widać czarno na białym, że osobowość leży i kwiczy, a samo ego jest rozszczepione.

Granice istnieją. ICD-11 ma na ten moment pomóc specjalistą zadecydować czy zaburzenie osobowości rzeczywiście istnieje u danej osoby i jaki jest stopień nasilenia dysfunkcji społecznej. Pamiętaj, że aktualna klasyfikacja nie zakłada istnienia schizoidalnego zaburzenia osobowości i my po prostu przekładamy to na stare. Idąc tą ścieżką izolacja stanowi kryterium w następujących zaburzeniach: osobowości paranoidalnej, schizotypowej, schizoidalnej, unikającej, antyspołecznej i obsesyjno-kompulsyjnej. Niemniej jednak w przypadku osoby obsesyjno-kompulsyjnej i antyspołecznej przy izolacji dominować będzie także rozhamowanie. Przy paranoidalnej z kolei dyssocjalność. Więc izolacja najidealniej pasuje do nie tak dawnej "trójcy świętej" wśród zaburzeń osobowości, która miała nawet swoją nazwę, mianowicie zaburzeń osobowości ze spektrum schizofrenii. Mowa oczywiście o osobowości unikającej, schizoidalnej i schizotypowej.

Rozumiem, czyli jeżeli przeżywam emocje, ale się izoluję, to mam jedynie styl samotniczy lub wycofujący się, a nie schizoidalne zaburzenie osobowości. Sporo osób ostatnimi czasy utożsamia się z tym zaburzeniem, a przecież jest ono dość rzadkie. Coś jest na rzeczy z tym brakiem rozwoju. Miałem etap, że nie pracowałem i dysponowałem dużą ilością czasu. Co prawda czytałem wtedy różne rzeczy czy oglądałem filmy, ale raczej to była forma eskapizmu niż rozwoju, takie czytanie dla samego czytania czy oglądanie dla oglądania. I mimo że obecnie nie mam raczej takiego poziomu intelektualnego, to bardziej doskwierał mi brak jakiegoś materialnego skutku swoich działań. Chociażby pieniędzy. Za pracę dostaję pieniądze, więc chociaż nie robię tego na takim poziomie, jakbym chciał, bo nie pozwala na to po prostu czas, to nie podchodzę do tego ambicjonalnie. Natomiast dysponując nawet dość obszerną wiedzą można się nią jedynie popisywać, a większość ludzi i tak nie podejmie dyskusji w niektórych tematach. Inni z kolei będą starali się korzystać z naszej wiedzy za darmo. Dlatego bardzo ograniczyłem to, co czytam czy oglądam. W zasadzie jeśli nie muszę, to nie czytam niczego. I chociaż jestem głupszy niż wtedy, to nie uważam właśnie, żeby to było coś gorszego.

Negatywny afekt czy izolowanie się należy rozpatrywać bardziej od wewnątrz tj. z punktu widzenia naszego własnego wnętrza. Można robić zakupy i chodzić do pracy i się wciąż izolować. Chociaż akurat te czynności można wykonywać mechanicznie, co jest bardzo częstą cechą osób z rozszczepionym ego. Idąc do sklepu jesteśmy bardziej jak te automaty. Sięgamy po produkty, wkładamy do koszyka, płacimy i wychodzimy. W większości nie posiadamy żadnej relacji z panią ekspedientką i za każdym spotkanym razem nie wymieniamy się z nią naszymi doświadczeniami. Z pracą bywa różnie. Niestety w obecnej kulturze umiejętności miękkie zostały umieszczone na piedestale, więc osoba, która ma problem z utrzymywaniem ciepłych, energicznych, spontanicznych relacji ma tu ogromny problem. Ogólnie największy problem u osoby schizoidalnej jest taki czy rzeczywiście sądzi ona, że osobowość którą pokazuje innym jest jej własną. Można lubić być samym, ale jeśli człowiek przykładowo boi się ośmieszenia ze strony innych lub nie jest wstanie znieść nadmiernych bodźców z tegoż otoczenia, to samotność została mu niejako narzucona, a co za tym idzie jakby sztucznie nabyta.
Chodzenie na zakupy traktowałem raczej jako "wychodzenie do ludzi", żeby mieć komfort psychiczny, że mimo mojego zamiłowania do bycia samemu, to nie prowadzę życia w stylu hikikomori. Z pracą jest troszkę podobnie. W zasadzie nikt nie ma do mnie numeru telefonu i chociaż rozmawiam z innymi, wiem coś o ich życiu, w tym prywatnym, mniej więcej określiłem po prosto kto jaki jest i mam już opracowane schematy współpracowania, to nie myślę o tych osobach po pracy. To akurat ogromny plus mojej pracy, że poza pracą w zasadzie nie mamy ze sobą kontaktu, a przede wszystkim nie ma intryg i omawiania innych. Może też dlatego, że to męskie grono i jest nas dosłownie kilku. Ponadto to praca wymagająca dość sporej samodzielności, więc relacje z innymi pracownikami spoza naszego grona są ograniczone do minimum. Można więc powiedzieć, że izoluję się nawet tam, gdzie by mi się wydawało, że "wychodzę do ludzi".
Akurat w naszej kulturze izolacja jest czymś bardzo niekorzystnym. Sam introwertyzm nie równa się izolacji, bo sam w sobie nie jest cechą "patologiczną". Introwertyk skupia się na swoich myślach i przemyśleniach, natomiast zdecydowanie nie tworzy w swoim wnętrzu przestrzeni do życia, tylko ma dobry, prawdziwy, normalny kontakt ze światem zewnętrznym i innymi ludźmi. Potrzeba ludzi na własnych warunkach zdaje się być czymś w miarę normalnym, ale granica ta jest niezwykle cienka przy zaburzeniach osobowości czy nerwicach charakteru, gdzie jakakolwiek agresja w tym agresja asertywna lub potocznie, po prostu asertywność praktycznie nie istnieje. No chyba, że dojdzie do wybuchu temperamentu i nagromadzone pobudzenie wyleje się na zewnątrz, ale w przypadku osobowości czysto schizoidalnej dzieje się to dość rzadko, raczej emocje są nadal tłumione, bo taki zalew wydaję się zbyt przerażający i niszczący dla otoczenia.
Jakieś elementy tworzenia w swoim wnętrzu przestrzeni do życia kiedyś miałem. W ramach snu na jawie czasami ocierałem się o to. Nie było to jednak złe doświadczenie, ale niestety niekonstruktywne. Jeśli czytałem o czymś, to potrafiłem potem kontemplować to właśnie w formie tak jakby snu na jawie. Dzięki temu mogłem zrozumieć pewne rzeczy, których obecnie nie jestem w stanie, bo po prostu nie miałbym ani czasu, ani chęci do ich analizowania. Czasami jednak takie kontemplowanie zmieniało się w czyste marzycielstwo. Szczególnie kiedy analizowałem jakiś obejrzany film.

Gbur
Posty: 668
Rejestracja: pt sty 08, 2016 12:00 am
Kontakt:

Re: ICD-11

Postautor: Gbur » ndz lis 03, 2024 6:25 pm

Aurora pisze:
wt paź 15, 2024 12:00 am
Tak, ja też tak to rozumiem. Każdy człowiek stosuje jakiejś mechanizmy obronne. Zarówno zdrowe (np. obracanie stresu w żart, racjonalizacja) jak i mniej zdrowe (np. acting-out, autoagresja, projekcja). Jednak w zab. osobowości dominuje stosowanie tych niezdrowych mechanizmów i/lub w nieadekwatnych do zagrożenia sytuacjach. Tak więc, zamiast samej pomocy w osiągnięciu jakiejś homeostazy emocjonalnej, są one źródłem kolejnych problemów - często sytuacji względem których trzeba ponownie te lub inne mechanizmy stosować. Takie błędnę koło.
Też mniej więcej tak to rozumiem - jako przystosowanie do niesprzyjających okoliczności, które były kiedyś, a już ich nie ma. Przystosowanie powodujące dosyć mocno usztywnione skrypty działania i myślenia.
Ale co do homeostazy emocjonalnej, to w sumie w zab. os. ona właśnie jest, tylko tak jakby na poziomie lokalnym. Bo wykonywanie tych skryptów właśnie jest spowodowane potrzebą osiągnięcia jakiegoś surogatu poczucia bezpieczeństwa, albo właśnie stabilnośc/kontroli emocjonalnej.
Trochę jak taki obrazek cybernetyczny kulki, która "chciałaby" spaść jak najniżej, ale utknęła w dolince jakiegoś minimum lokalnego i nie może się przeturlać do niżej położych sektorów.
Jeśli chodzi o terapię CBT, to musiałabym się osobno odnieść do jej założeń teoretycznych oraz do mojego prywatnego doświadczenia. (chodziłam na nią, przez miesiąc). Jeśli chodzi o te pierwsze to, zakłada ona że, człowiek tak jak pies czy kot, jako istota zdolna do uczenia się, wraz z doświadczeniem kształtuje swoje przekonania - warunkujące późniejsze emocje w konkretnych sytuacjach, przekonania wtórne i adaptacje. Terapia polega odkopywanie się do przekonań kluczowych, a potem w ramach treningu wyzbywanie się ich. Więc, niekoniecznie nazwałabym ją płytszą. Ogólnie czytałam że, skuteczna w zab. os. jest terapia dialektyczno-behawioralna, czyli pochodna CBT.
Moje doświadczenie z terapią psychodynamiczną jest takie, przynajmniej na poziomie teoretycznym, że ona zajmuje się tym co pacjent odczuwa i dlaczego. Nie ma tu przekonań i myśli automatycznych, a jest przeżywanie, emocje, uczucia. A także przerabianie przeszłości i wspomnień.
Wydaje mi się, że u człowieka to jednak emocja poprzedza racjonalną myśl (nawet jeżeli jest blokowana przed świadomością), więc w tym sensie CBT jest płytsza. Ona, z tego co rozumiem, też nie skupia się na rozgrzebywaniu źródeł tych przekonań, nie drąży w przyszłości itd. ,ale zajmuje się zmianą tych już gotowych (wynikowych) przekonań, bez wgłębiania się w ich genezę. Psychodynamiczna ma natomiast ambicję, żeby wręcz przebudować osobowość pacjenta. Tak ja to rozumiem.
Lecz, nie wiem czy ta różnica wynikała ze specyfiki samego nurtu czy też, może chodziło o indywidualne podejście terapeutów.
Cóż, rozbieżność teorii z praktyką indywidualną, to jeszcze odrębny problem. Nie każdy terapueuta jest po prostu kompetentny.
Ja miałam na wizycie u psychiatry pewne poczucie dysonansu, tzn. pomiędzy podejściem 'pomagającego', a rodzajem problemu który chciałam rozwiązać. Ogólnie miałam wrażenie że, głównym problemem jaki widzieli u mnie lekarze była depresja.( i to też, nie jako skutek czegoś, a problem 'zasadniczy' czy jako "choroba"). Chociaż, ja jednak otrzymałam diagnozy czy sugestię zab. os., z tym, że na samym określeniu problemu się skończyło.
Psychiatrzy generalnie zajmują się farmakoterapią i stawianiem diagnoz formalnych. Diagnoza depresji jest w tym "wygodna", że można ją leczyć farmakologicznie. Ja u psychiatrów zawsze czułem presję na przypisanie jakiegoś leku - to chyba bierze się stąd, że psychiatra nie jest w stanie inaczej pomóc. Najwyżej może zalecić psychoterapię. Podobno są wyjątki - psychiatrzy z którymi można gadać godzinę i którzy zajmują się jednocześnie psychoterapią, ale ja na takich nie trafiłem. Raczej miałem poczucie, że psychiatra ma obraz zaburzenia psychicznego, jako pewnej dysfunkcji mózgu na poziomie neuroprzekaźników, którą można zaleczyć magicznymi tabletkami balansującymi ich poziomy. Takie trochę mechanicystyczno-biologiczne podejście do problemu, ignorujące zupełnie przeżycia i problemy pacjenta, skupione na jego mózgu jakby był automatem.
Nie chcę tego zupełnie odrzucać, na pewno w jakimś stopniu problemy na poziomie neuro-fizjologicznym wpływają na stan i samopoczucie pacjenta. Sam, przygotowując się do wizyty u psychiatry, trochę się nauczyłem o szlakach syntezy serotoniny i dopaminy, i ich dysfunkcjach w depresji :D Ale wydaje mi się, że przy podejściu 100% farmakoterapii proporcja jest mocno zaburzona i irytuje mnie, że to podejście odrzuca związek przyczynowo skutkowy pomiędzy przeżyciami człowieka, a działaniem jego mózgu - tak jakby zaburzenia psychiczne się "przydarzały" tak jak infekcje wirusowe (lub nawet choroby autoimmunologiczne).
"Było nie ma - poszło w dym. Tylko popiół został w rękach."

eyeswithoutaface
Posty: 5
Rejestracja: ndz paź 13, 2024 9:26 pm

Re: ICD-11

Postautor: eyeswithoutaface » ndz lis 03, 2024 6:31 pm

lokalizator pisze:
wt paź 29, 2024 6:11 pm
Rozumiem, czyli jeżeli przeżywam emocje, ale się izoluję, to mam jedynie styl samotniczy lub wycofujący się, a nie schizoidalne zaburzenie osobowości.

Powiem ci tak. Nie da się tak prosto, praktycznie z marszu tego określić. Najpierw należałoby zrozumieć samą ideę zaburzenia osobowości, a dopiero potem mówić o konkretnym stylu obronnym (np. schizoidalnym). Zaburzenie osobowości w dzisiejszej terminologii oznacza to, że osoba taka posiada strukturę osobowości typu borderline (spolszczając: "z pogranicza", dawniej określana jako stan pomiędzy nerwicą, a psychozą). Ważne jest, aby nie mylić tego z zaburzeniem osobowości typu borderline. Mowa tutaj o poziomu "patologii" charakteru, o miejscu, w którym osobowość się "zatrzymała" i przestała rozwijać zgodnie z obowiązującym modelem kulturowo-społecznym. Jednakże poziom rozwoju osobowości typu borderline to jeden z trzech możliwych. Można funkcjonować także na poziomie psychotycznym oraz neurotycznym. Tak więc osoba schizoidalna może funkcjonować równie dobrze na poziomie neurotycznym czy psychotycznym. Jeszcze przed zaimplementowaniem najnowszego ICD-11 mowa była o tym, że poziom neurotyczny obejmuje funkcjonowanie przypominające łagodne zaburzenie osobowości bądź tzw. nerwicę charakteru. To co jest znamienne przy funkcjonowaniu neurotycznym jest paraliżujący konflikt wewnętrzny, który jest tłumiony. Z kolei osobowość plasująca się na poziomie borderline, także może zmagać się wewnętrznymi konfliktami, mogą pojawiać się nerwicowe objawy, niemniej jednak na pierwszy plan wysuwają się cechy typowe dla zaburzenia osobowości.

Kiedy mowa o zaburzeniu osobowości, bardzo ważnym jest zrozumienie, że osoby z taką diagnozą odbierają świat oraz innych ludzi albo pozytywnie albo negatywnie (struktura borderline) i jest to dość sztywne spojrzenie. Niemniej jednak w przypadku osobowości schizoidalnej nie jest to aż tak bardzo widoczne. Najczęściej takie spojrzenie wychodzi na jaw dopiero, kiedy się człowiek zorientuje, że w swoim funkcjonowaniu nie dość, że polega na fałszywym "ja", to jeszcze nieświadomie kieruje się w stronę fikcji, w kierunku "ja idealnego". I tutaj wychodzi na jaw, że tak powiem cała esencja zaburzeń osobowości. Otoczenie zaczyna być skanowane nie tyle w poszukiwaniu niebezpieczeństwa jako takiego, ale aby w szczególności wyłapać z otoczenia informację zwrotne (reakcję), które potwierdzą nasze mienianie o nas samych (o tym jakim się sobie sami wydajemy/wyobrażamy). I tutaj kolejny problem się wyłania, osoba z zaburzeniem osobowości ma ogromny problem z poczuciem tożsamości. Ona nie wie jaka jest. Pyta się siebie "kim jestem?" i nie jest w stanie sobie odpowiedzieć, nie jest w stanie także konstruktywnie siebie opisać, ponieważ balansuje pomiędzy wyobrażeniem o sobie, a rzeczywistym obrazem, który od tego wyobrażenia odbiega. Im łagodniejsze zaburzenie tym ten problem jest mniejszy, im głębsze tym większy. Czyli reasumując w przypadku schizoidalnego zaburzenia osobowości, poziom rozwoju osobowości jest uważany za "niski", widoczne jest "upośledzenie" w funkcjonowaniu społecznym, powstaje styl obronny, który w skrócie charakteryzuje się widocznym (zewnętrznym) uczuciowym rozszczepieniem, wycofaniem, izolacją, dystansem, niezaangażowaniem itp. Do emocji jako takich odniosę się później.

Moim zdaniem możesz równie dobrze plasować się bliżej nerwicy charakteru, a równie dobrze być lekko bądź średnio zaburzoną jednostką. Innymi słowy, według najnowszej klasyfikacji ICD-11 możesz mieć lekkie bądź umiarkowane zaburzenie osobowości. Jeżeli wielce nie cierpisz, radzisz sobie jako tako chociażby w życiu zawodowym, nie ma wtedy mowy o ciężkim, wyniszczającym zaburzeniu.

lokalizator pisze:
wt paź 29, 2024 6:11 pm
Sporo osób ostatnimi czasy utożsamia się z tym zaburzeniem, a przecież jest ono dość rzadkie.

Ciężko powiedzieć czy w rzeczywistości jest takie rzadkie. Większość osób jest niezdiagnozowana, bądź zdiagnozowana niepoprawnie. Nie wspominając o tym, że osoby z takim typem osobowości nie są skore, aby zaufać jakiemuś tam terapeucie i wyśpiewać całą historię ich życia. Tym bardziej kiedy mowa jest o zaburzeniu osobowości. Uważa się, że osoby bardziej skore do zaufania terapeucie i w ogóle podjęcia terapii plasują się na poziomie neurotycznym. Więc jeśli pójść tą drogą, to diagnozowane są częściej te lżejsze przypadki.

lokalizator pisze:
wt paź 29, 2024 6:11 pm
Coś jest na rzeczy z tym brakiem rozwoju. Miałem etap, że nie pracowałem i dysponowałem dużą ilością czasu. Co prawda czytałem wtedy różne rzeczy czy oglądałem filmy, ale raczej to była forma eskapizmu niż rozwoju, takie czytanie dla samego czytania czy oglądanie dla oglądania.

Jeżeli chodzi o rozwój jaki miałam na myśli, to bardziej wewnętrzno-egzystencjalny. Rozwijać się jako osoba, może osoba, która poprzednie etapy "zaliczyła" i może iść dalej. Innymi słowy aby człowiek mógł się rozwijać, musi postrzegać siebie jako część całości, jakiejś większej niż on sam. Musi gdzieś przynależeć, musi mieć pozytywne doświadczenia i dzięki tym doświadczeniom jego osobowość się rozwinęła i działa na co dzień prawidłowo. W przypadku osobowości schizoidalnej takiego rozwoju nie było i dlatego zawsze coś będzie uwierać, czegoś będzie brakować, doświadczana będzie pustka, bądź brak konkretnego celu w życiu. Można zapychać swoje życie wieloma czynnościami, studiować książki, grać, oglądać telewizję, ale w przypadku osobowości schizoidalnej będzie to bardziej działanie typu "zapchaj dziurę". Będzie to działać do chwili w której człowiek ogarnie, że po części zaprzecza się rzeczywistości. Mam tu na myśli także ucieczkę przed depresją, w której pojawia się nawet nie tyle co poczucie winy, a poczucie wstydu. Dla jeszcze lepszego zrozumienia sytuacji warto sobie podzielić te emocje na dwa obozy: smutek, gniew i lęk, a z drugiej wstyd i poczucie winy. Te pierwsze są silnie tłumione przez osobowość schizoidalną. Nie oznacza, że te emocje w człowieku nie istnieją, ale są silnie "wypierane" w miarę możliwości. Im bardziej w stronę lżejszego zaburzenia, bardziej odpowiadającego nerwicy charakteru (neurotyczna struktura), tym więcej lęku, gniewu i smutku będzie się pojawiać. Można powiedzieć, że taka osoba wtedy zbliża się do osobowości unikającej, która by chciała być z innymi, ale nie może i się na to "złości". Różnica jest taka, że osoba schizoidalna sama przed sobą będzie udawać, że tego nie chce, a osobowość unikająca będzie ze sobą bardziej szczera, gdyż człowiek nie może żyć sam, potrzebuje innych do własnego rozwoju.

lokalizator pisze:
wt paź 29, 2024 6:11 pm
Natomiast dysponując nawet dość obszerną wiedzą można się nią jedynie popisywać, a większość ludzi i tak nie podejmie dyskusji w niektórych tematach. Inni z kolei będą starali się korzystać z naszej wiedzy za darmo. Dlatego bardzo ograniczyłem to, co czytam czy oglądam. W zasadzie jeśli nie muszę, to nie czytam niczego. I chociaż jestem głupszy niż wtedy, to nie uważam właśnie, żeby to było coś gorszego.

Moim zdaniem to co tutaj napisałeś w tych paru zdaniach doskonale odzwierciedla stan, kiedy człowiek nie posiada wielu więzów z innymi ludźmi. Myślę, że warto, abyś spojrzał na to z drugiej strony, na swój pogląd i na to jak odbierasz innych ludzi. Tak samo na to co uważasz za produkt kultury, który nie warty jest konsumowania. Prawda jest taka, że to jeszcze bardziej oddala cię od innych ludzi. Jest to nieco narcystyczny kierunek, który początkowo chroni, daje poczucie bycia lepszym, poczucia, że da się bez czegoś obejść, ale to jest złudne, bo im dłużej to trwa, tym przepaść pomiędzy nami a innymi się zwiększa. Oczywiście takie więzi można odzyskać tylko w jednej sposób: porzucenie polegania na tzw. fałszywym ja i odzyskanie swojej tożsamości, rozwinięcie się od nowa. Jak się rozpracuje w jaki sposób funkcjonują ludzie, co jest normalne, co akceptowalne, a co nie, to wszystko staje się bardziej jasne. Każda osoba, która spotykasz nosi maskę, a raczej maski. Są one przeważnie stałe, ale też zależne od otoczenia i sytuacji w jakiej się znajduje dana osoba. Ludzie nie pokazują jacy są naprawdę, wiele rzeczy chowają dla siebie. Jest to naturalny proces, który jest częścią socjalizacji, to po prostu "samo się dzieje", kiedy dziecko, potem nastolatek, ma dobre relację z innymi ludźmi. Osoba schizoidalna też nosi maskę, ale całkowicie nieadaptacyjną, jest to produkt nieudanej socjalizacji i przypomina bardziej sztywny kostium. Inni niestety automatycznie to wyczuwają. Poprawnie założona maska nie może być sztywna, podobnie też sztywne nie może być ciało. Niemniej jednak szczęście w nieszczęściu osoba schizoidalna nie zrezygnowała całkowicie ze posiadania maski. Każdy schizofrenik próbował ją zrzucić i mu się nie powiodło. Przechodząc do meritum, jest to bardzo trudny proces. Samo fałszywe "ja" można relatywnie łatwo przejrzeć na wylot, natomiast zbudowanie tożsamości od nowa nie jest proste. Przypominam, że osobowość "stanęła" w pewnym momencie, więc po rezygnacji ze schizoidalnej obronnej fortecy, nasza tożsamość może być po prostu następująca: "jestem synem mojej mamy", nic poza tym. Dodam jeszcze dlaczego to takie ważne. Jeżeli inni nie mogą się o nas dowiedzieć za wiele, nie zbudują sobie żadnego poprawnego obrazu nas samych, obraz ten będzie także z pewnością negatywny, gdyż nie zostanie z niczym skojarzony. Dlatego trzeba stać się "czymś", przestać być "nikim" zakładają konformistyczną sztywną maskę, pozornie wolnej od lęku, gniewu, smutku. Oczywiście socjalizację i odnowienie więzi z innymi nie należy postrzegać na równi z uległością, konsumowaniem jakiejś papki, czy wszystkiego jak leci, należy mieć swoje gusta, poglądy, ale wszystko musi być zgodne z ustalonym porządkiem społecznym i prezentowane z wyczuciem, zależnie od osoby do jakiej się kierujemy, bo świat nie jest czarny, albo biały (struktura borderline), ludzie są różni, człowieka należy poznać, aby potem ocenić. Jeżeli najpierw wewnątrz pokonuje się "wroga", drwi z tego jak funkcjonuje, co konsumuje, albo najprościej nie reaguje się na to, po prostu olewa, to nie zostanie to dobrze odebrane. Nawet jak nie zostanie to bezpośrednio pokazane, to druga osoba może to wyczuć jako wrogie działanie poprzez brak zainteresowania.

lokalizator pisze:
wt paź 29, 2024 6:11 pm
Chodzenie na zakupy traktowałem raczej jako "wychodzenie do ludzi", żeby mieć komfort psychiczny, że mimo mojego zamiłowania do bycia samemu, to nie prowadzę życia w stylu hikikomori. Z pracą jest troszkę podobnie. W zasadzie nikt nie ma do mnie numeru telefonu i chociaż rozmawiam z innymi, wiem coś o ich życiu, w tym prywatnym, mniej więcej określiłem po prosto kto jaki jest i mam już opracowane schematy współpracowania, to nie myślę o tych osobach po pracy. To akurat ogromny plus mojej pracy, że poza pracą w zasadzie nie mamy ze sobą kontaktu, a przede wszystkim nie ma intryg i omawiania innych. Może też dlatego, że to męskie grono i jest nas dosłownie kilku. Ponadto to praca wymagająca dość sporej samodzielności, więc relacje z innymi pracownikami spoza naszego grona są ograniczone do minimum. Można więc powiedzieć, że izoluję się nawet tam, gdzie by mi się wydawało, że "wychodzę do ludzi".

Bo izolować się można na różne sposoby, izolacja może być czysto umysłowa, gdy ucieka się od danej sytuacji, jednocześnie się w niej znajdując, aby uniknąć stresu/lęku. Wiele osób schizoidalnych właśnie w ten sposób unika lęku społecznego. Mianowicie mówi nie to co myśli, zachowuje się nie tak jak czuje, tylko najczęściej o tym nawet nie wie. Izolowanie się, zawsze ma swój cel, ma chronić przed potencjalną bolesną sytuacją, odrzuceniem czy rozczarowaniem innymi ludźmi. Myślę, że masz sporę szczęście, że udało ci się znaleźć pracę, w której możesz korzystać z własnych zdolności i nikt nie narzuca ci sposobu zachowywania się.

lokalizator pisze:
wt paź 29, 2024 6:11 pm
Jakieś elementy tworzenia w swoim wnętrzu przestrzeni do życia kiedyś miałem. W ramach snu na jawie czasami ocierałem się o to. Nie było to jednak złe doświadczenie, ale niestety niekonstruktywne. Jeśli czytałem o czymś, to potrafiłem potem kontemplować to właśnie w formie tak jakby snu na jawie. Dzięki temu mogłem zrozumieć pewne rzeczy, których obecnie nie jestem w stanie, bo po prostu nie miałbym ani czasu, ani chęci do ich analizowania. Czasami jednak takie kontemplowanie zmieniało się w czyste marzycielstwo. Szczególnie kiedy analizowałem jakiś obejrzany film.

Ucieczka w wewnętrzny świat (fantazję) to akurat typowy mechanizm obronny osobowości schizoidalnej. Kiedy świat zewnętrzny jest rozczarowujący, osoba schizoidalna zwraca się do swojego wnętrza. Mianowicie zaczyna żyć w swoim wnętrzu i to tam przeżywa prawdziwe emocje. Można powiedzieć, że prowadzi wyobrażone życie, nie działając w rzeczywistości działa w fantazjach. Geneza powstania tego mechanizmu jest taka, że kiedy dziecko nie daje sobie już rady ze światem zewnętrznym, kiedy staje się ono nie do zniesienia wycofuje się do wnętrza i zaczyna w nim żyć. Problem jest taki, że im bardziej człowiek żyje w wewnętrznym świecie, tym bardziej oddala się od swojego ciała. Zaczyna doświadczać wszystkiego z opóźnieniem, bo najpierw doświadcza czegoś wewnętrznie, dopiero później w pewien sposób "ocenzurowana" z emocji reakcja wychodzi do świata zewnętrznego. Inne osoby reagują od razu, energicznie oraz spontanicznie, osoba schizoidalna ma "opóźnienie", przez co też inne osoby niechętnie zaczynają na nią reagować. Granica pomiędzy marzycielstwem, jak to określiłeś, a myśleniem dla samego myślenia, które nie ma większego wpływu na rzeczywistość i z którego odbiera się przyjemność, jest dość cienka. Jeżeli nie polegasz już tak często na tej obronie, prawdopodobnie "polepszyło ci się". Dość mocno się rozpisałam, ale co by tu jeszcze nie dopisać wydaje się, że posiadasz osobowość schizoidalną nie ważne na jakim kontinuum rozwoju.

lokalizator
Posty: 16
Rejestracja: sob wrz 28, 2024 10:47 am

Re: ICD-11

Postautor: lokalizator » pn lis 04, 2024 6:24 pm

eyeswithoutaface, zacznę od wniosków.
Dość mocno się rozpisałam, ale co by tu jeszcze nie dopisać wydaje się, że posiadasz osobowość schizoidalną nie ważne na jakim kontinuum rozwoju.
Faktycznie obszerna, ale przede wszystkim ciekawa i merytoryczna jednocześnie. Doceniam, że Ci się chciało tak rozwinąć temat, dzięki.

Pewnie posiadam taką osobowość, a na jakim kontinuum rozwoju? Każdym :D A tak poważnie, co najmniej przedszkolnym, bo od tego czasu mniej więcej pamiętam swoje dzieciństwo dość obiektywnie, że tak to ujmę. Może miałem z cztery lata, kiedy skomentowałem kłótnie rodziców słowami: czemu się nie rozwiedziecie? Wryło ich to na chwilę, ale nie na długo, bo potem wrócili do kłótni. Chyba do dzisiaj tego nie zrozumieli, chociaż kilka razy do tego wracałem już jako dorosły, kiedy mówiłem, że nie rozumiem tego, jak można być z kimś, z kimś się drze koty, a być może nawet nie lubi? Zero odpowiedzi. Reakcja w zasadzie jak za pierwszym razem :D Autorytet rodziców jako wszechwiedzących runął u mnie dość wcześnie, więc nie powinno dziwić, że ruszyłem samotnie schizoidalną drogą szukając innych autorytetów. Klasyczna polska rodzina, w której rodzice nie umieli kontrolować siebie, więc chcieli kontrolować mnie, czyli dziecko. Najzabawniejsze jest to, że im się wydawało, że im to się udaje. W końcu byłem dzieciakiem, który zasadniczo nie robił problemów, dobrze się uczył. Byli w ogromnym błędzie, po prostu mnie nie znali.
Samo fałszywe "ja" można relatywnie łatwo przejrzeć na wylot, natomiast zbudowanie tożsamości od nowa nie jest proste. Przypominam, że osobowość "stanęła" w pewnym momencie, więc po rezygnacji ze schizoidalnej obronnej fortecy, nasza tożsamość może być po prostu następująca: "jestem synem mojej mamy", nic poza tym.
Z biologicznego i formalnego puntu widzenia jestem. Pojawia się jednak pytanie, kiedy sam dla siebie musiałem stać się rodzicem, to jak to wtedy ująć? Tak, mam za sobą lekturę "Powrót do swego wewnętrznego domu. Jak odzyskać i otoczyć opieką swoje wewnętrzne dziecko" Bradshawa. Nie jest to dla mnie Biblia, zresztą kiedy ją czytałem, to wiele rzeczy było już dla mnie oczywistych.

Mówi się, że wszystkie problemy zaczynają się od rodziców. Nie jestem wyjątkiem. Ale później nie było wcale lepiej. W szkole nie było dobrze, ale i w domu też nie i tak człowiek żył latami, a niektórzy mi mówili, że dzieciństwo to najlepszy okres życia. Kłamali :D Gdyby mi ktoś dał wybór: powrót do czasów dzieciństwa albo obecne życie, to wybrałbym zdecydowanie obecne życie. Mimo że dzieciństwa też nie miałem jakiegoś bardzo przykrego. Były dobre i złe chwile, ale ja właśnie pamiętam i jedne, i drugie. Obiektywnie. Ponoć większość osób pamięta dzieciństwo jak przez mgłę, ja potrafię odtwarzać wydarzenia jak w filmie dokumentalnym. Kiedy ktoś mnie posądzał, że sobie zmyślam, to przedstawiałem dowody, bo zachowały się jakieś nagrania z imprez rodzinnych, zdjęcia itd. Często też moją wersję zdarzeń potwierdzały inne dorosłe osoby, które były świadkami.

Wynika to najprawdopodobniej z tego:
Ucieczka w wewnętrzny świat (fantazję) to akurat typowy mechanizm obronny osobowości schizoidalnej. Kiedy świat zewnętrzny jest rozczarowujący, osoba schizoidalna zwraca się do swojego wnętrza. Mianowicie zaczyna żyć w swoim wnętrzu i to tam przeżywa prawdziwe emocje. Można powiedzieć, że prowadzi wyobrażone życie, nie działając w rzeczywistości działa w fantazjach. Geneza powstania tego mechanizmu jest taka, że kiedy dziecko nie daje sobie już rady ze światem zewnętrznym, kiedy staje się ono nie do zniesienia wycofuje się do wnętrza i zaczyna w nim żyć. Problem jest taki, że im bardziej człowiek żyje w wewnętrznym świecie, tym bardziej oddala się od swojego ciała. Zaczyna doświadczać wszystkiego z opóźnieniem, bo najpierw doświadcza czegoś wewnętrznie, dopiero później w pewien sposób "ocenzurowana" z emocji reakcja wychodzi do świata zewnętrznego. Inne osoby reagują od razu, energicznie oraz spontanicznie, osoba schizoidalna ma "opóźnienie", przez co też inne osoby niechętnie zaczynają na nią reagować. Granica pomiędzy marzycielstwem, jak to określiłeś, a myśleniem dla samego myślenia, które nie ma większego wpływu na rzeczywistość i z którego odbiera się przyjemność, jest dość cienka. Jeżeli nie polegasz już tak często na tej obronie, prawdopodobnie "polepszyło ci się".
To nie było tak, że coś złego się wydarzyło i uciekałem w świat fantazji. W świat fantazji uciekałem, kiedy np. utożsamiałem się z jakimiś bohaterami chociażby z kreskówek, ale kiedy miałem problem, to w ramach introspekcji chciałem go rozwiązać. Znaleźć rozwiązanie, które będę mógł potem zastosować na żywo. Kiedy jest się dzieckiem, to jest to bardzo wyczerpujące zajęcie. I frustrujące, bo często nie udaje się znaleźć samodzielnie rozwiązania. Dzisiaj wiem, jak wiele ówczesnych problemów mógłbym rozwiązać, ale wtedy były dla mnie nie do rozwiązania. Niemniej wtedy wykształciłem ten mechanizm, że najpierw myślę, a potem czuję. Chociaż pewnie tak mi się tylko wydaje. Przykład, wypadek samochodowy. Jadę, widzę, że z przeciwka samochód wylatuje z toru jazdy i jedzie na mnie. Nic nie czuję, ale myślę, że mam dwie opcje, albo wjeżdżam do rowu, albo się zatrzymuję i czekam na rozwój wydarzeń. Wybrałem opcję drugą. Tamten samochód uderzył mój w tylną część i dalej tylko w lusterku obserwowałem, jak następnie uderza w znak. Jedyną emocję miałem, kiedy widziałem w lusterku, że jedzie dalej, bo stwierdziłem, że ucieknie i będę miał problemy, bo nie wiedziałem w jakim stanie jest moje auto. Czyli wkurwienie. Ale kiedy widziałem, że walnął w znak, to ulga. Mimo wkurwienia wyszedłem zapytać się, czy wszystko w porządku? Ktoś by powiedział, że jestem socjopatą albo psychopatą. Nie wydaje mi się jednak. Wróćmy na chwilę do dzieciństwa. W dzieciństwie też miałem wypadek samochodowy. Kiedy wracałem z rodzicem samochodem, to uderzył z dużą prędkością inny samochód. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Mój komentarz, czy nic mi się nie stało: chciałbym, żeby się to wydarzyło jeszcze raz, bo to było lepsze niż na filmach :D Rodzic w szoku podwójnym. Ale ja tak faktycznie wtedy uważałem i do dzisiaj uważam. Różnica polega na tym, że wtedy nie miałem świadomości, że można po prostu zginąć albo być kaleką. Ale w końcu nic mi się nie stało, co nie?
Kiedy mowa o zaburzeniu osobowości, bardzo ważnym jest zrozumienie, że osoby z taką diagnozą odbierają świat oraz innych ludzi albo pozytywnie albo negatywnie (struktura borderline) i jest to dość sztywne spojrzenie.
Kiedy idę do restauracji, to nie zakładam, że ktoś będzie chciał mnie otruć. Jednak jeśli bym widział biegnącego szczura, to raczej nie odebrałbym tego też pozytywnie. W sumie nie wiem, jak oceniam innych ludzi. Może nawet ich nie oceniam tylko toleruję, jeśli nie przekraczają pewnych granic. Wiem też, że są pewne granice samowystarczalności. Wiem to niestety z własnego doświadczenia, bo budowałem sobie taką totalną samowystarczalność. To było moje marzenie, bo kiedy kończyłem szkołę, to powiedziałem sobie, że już nigdy nie będę musiał nic robić na siłę, z przymusu. Marzenie z czasem przerodziło się w koszmar. Ale o tym już była mowa wyżej:
Na jakiś czas jest dobrze, bo większość osób schizoidalnych może odczuwać swoistą wyższość czy samowystarczalność, ale kiedy w końcu ktoś taki jest zmuszony uczestniczyć we "wspólnym życiu", to nie może wtedy dotrzymać kroku innym. Dopiero wtedy widać czarno na białym, że osobowość leży i kwiczy, a samo ego jest rozszczepione.
Jeżeli wielce nie cierpisz, radzisz sobie jako tako chociażby w życiu zawodowym, nie ma wtedy mowy o ciężkim, wyniszczającym zaburzeniu.
Obecnie jest w porządku, przynajmniej w porównaniu do tego, co było. W pierwszych klasach podstawówki miałem obsesje, kompulsje, zaburzenia snu, a być może nawet lekką psychozę. Dzięki introspekcji z tego wyszedłem. Żałuję, że nie notowałem swoich przemyśleń, ale to chyba oczywiste, że nie notowałem, żeby inni nie poznali tego, co myślę. Ponieważ bardziej zapamiętujemy te negatywne wydarzenia, to być może jest to też przyczyna, dlaczego tak dobrze pamiętam dzieciństwo. Kępiński napisał kiedyś, że jest grupa osób, dla których życie to przykry obowiązek. Widocznie zaliczam się do niej.
Różnica jest taka, że osoba schizoidalna sama przed sobą będzie udawać, że tego nie chce, a osobowość unikająca będzie ze sobą bardziej szczera, gdyż człowiek nie może żyć sam, potrzebuje innych do własnego rozwoju.
Ja nie udaję, że nie chcę, bo chcę, ale jak pisałem w poprzednim poście, na swoich zasadach, a kiedy tak nie jest, to nie chcę.
Moim zdaniem to co tutaj napisałeś w tych paru zdaniach doskonale odzwierciedla stan, kiedy człowiek nie posiada wielu więzów z innymi ludźmi. Myślę, że warto, abyś spojrzał na to z drugiej strony, na swój pogląd i na to jak odbierasz innych ludzi
Nie mam, chociaż niektórym wydaje się, że z nimi mam, skoro np. mówią, że mnie lubią. Tymczasem jeśli zrobią coś, co mi się nie podoba, to mogę ich zghostować bez wyrzutów sumienia, więc chyba jednak nie ma tej więzi, opartej o lubienie kogoś.
Tak samo na to co uważasz za produkt kultury, który nie warty jest konsumowania. Prawda jest taka, że to jeszcze bardziej oddala cię od innych ludzi. Jest to nieco narcystyczny kierunek, który początkowo chroni, daje poczucie bycia lepszym, poczucia, że da się bez czegoś obejść, ale to jest złudne, bo im dłużej to trwa, tym przepaść pomiędzy nami a innymi się zwiększa.
Narcystyczny kierunek też mi jest bliski. Na dzisiaj jednak nie uważam się za kogoś lepszego czy gorszego od innych. Gdybym miał umierać, to na dzisiaj powiedziałbym, że fajnie było być człowiekiem i fajnie, że przeżyłem to życie, będąc mną. Nawet mimo tych negatywnych rzeczy, które mam za sobą. Wielu rzeczy sobie nie spisywałem, ale kiedy miałem ciężki etap jako dzieciak, to sobie mówiłem: że jak przetrwam teraz, to przetrwam wszystko i tak sobie idę przez to życie.
Oczywiście takie więzi można odzyskać tylko w jednej sposób: porzucenie polegania na tzw. fałszywym ja i odzyskanie swojej tożsamości, rozwinięcie się od nowa. Jak się rozpracuje w jaki sposób funkcjonują ludzie, co jest normalne, co akceptowalne, a co nie, to wszystko staje się bardziej jasne.
Ależ ja to rozumiem, tylko nie czuję, ale nauczyłem się udawać, że czuję i jakoś tam funkcjonuję w tym cyrku zwanym społeczeństwem :D

Gbur
Posty: 668
Rejestracja: pt sty 08, 2016 12:00 am
Kontakt:

Re: ICD-11

Postautor: Gbur » wt lis 05, 2024 2:43 pm

eyeswithoutface pisze: Niemniej jednak szczęście w nieszczęściu osoba schizoidalna nie zrezygnowała całkowicie ze posiadania maski. Każdy schizofrenik próbował ją zrzucić i mu się nie powiodło.
Zaintrygowało mnie to stwierdzenie. Zdjęcie maski powoduje szaleństwo?

Nie wiem czy dobrze zrozumiałem - porównujesz osobowość do maski albo masek (a może i osobowośc i maska to pojęcia tożsame?), gdzie u ludzi "zdrowych" maski są elastyczne i mogą się dostosowywać do różnych okoliczności społecznych, a osobowość zaburzona jest taką sztywną maską, która nie potrafi się społecznie wyginać. W tej koncepcji "osobowość" jest jakby interfejsem pomiędzy światem wewnętrznym człowieka, a innymi ludźmi?
Więc w izolacji, bez kontaktu z ludźmi osobowość de facto nie istnieje?

Jak w kontekście tych masek rozumieć te koncepcje "prawdziwego Ja" i "fałszywego Ja" ? Jedne maski są jakby prawdziwe, autentyczne ,a inne fałszywe?
"Było nie ma - poszło w dym. Tylko popiół został w rękach."

eyeswithoutaface
Posty: 5
Rejestracja: ndz paź 13, 2024 9:26 pm

Re: ICD-11

Postautor: eyeswithoutaface » pt lis 08, 2024 4:54 pm

lokalizator pisze:
pn lis 04, 2024 6:24 pm
Pewnie posiadam taką osobowość, a na jakim kontinuum rozwoju? Każdym :D A tak poważnie, co najmniej przedszkolnym, bo od tego czasu mniej więcej pamiętam swoje dzieciństwo dość obiektywnie, że tak to ujmę. Może miałem z cztery lata, kiedy skomentowałem kłótnie rodziców słowami: czemu się nie rozwiedziecie? Wryło ich to na chwilę, ale nie na długo, bo potem wrócili do kłótni. Chyba do dzisiaj tego nie zrozumieli, chociaż kilka razy do tego wracałem już jako dorosły, kiedy mówiłem, że nie rozumiem tego, jak można być z kimś, z kimś się drze koty, a być może nawet nie lubi?

Kłótnie są formą agresywnej postawy wobec drugiego człowieka. Być może "to lubili" i jedno próbowało w ten sposób osłabić, czy zdominować drugiego, kto wie. Kiedyś dość dawno, bo praktycznie na początku XX wieku istniała taka samozwańcza jednostka chorobowa, jak "nerwice konfliktowe". Uważano, że tacy ludzie żyją stale na stopie wojennej z najbliższym otoczeniem. Aby sobie to usprawiedliwić, no i oczywiście utrzymać ten "stan wojenny", wymyślali sobie najróżniejsze powody do wszczęcia sprzeczki, stale formując jakieś oskarżenia wobec innych. Stwierdzono, że ten stan wynika z tchórzostwa i jest formą ucieczki od problemów prawdziwego życia. Czyli takie osoby oddawały się kłótnią tylko dlatego, że skupiały one całą ich uwagę i w ten sposób odwracały ich uwagę od własnych problemów, z którymi najpewniej sobie nie radzili. Być może u twoich rodziców były podobnie.

lokalizator pisze:
pn lis 04, 2024 6:24 pm
Z biologicznego i formalnego puntu widzenia jestem. Pojawia się jednak pytanie, kiedy sam dla siebie musiałem stać się rodzicem, to jak to wtedy ująć?

Skoro stałeś się sam dla siebie rodzicem, to ze swoimi problemami musiałeś radzić sobie sam, aby nie przeciążać rodziców. Czyli nikt nie wiedział co się z tobą dzieje, co się dzieje w twoim wnętrzu. Musiałeś wychowywać się i zarządzać sobą w tajemnicy. Ale taka sytuacja stwarza silne napięcie. Już u dzieci takie napięcie może być maskowane np. spokojem na zewnątrz, ale w rzeczywistości tak nie jest i dzieci chcą z powrotem stać się dziećmi. Dlatego dość często jako pierwsza deska ratunku pojawiają się jakaś wymuszona choroba, czy inne objawy fizyczne np. psychosomatyczne. Jeżeli to nie zadziała, jeśli uwaga rodziców nie zostanie na dziecko skierowana, to dziecko nie ma już wyjścia, musi wycofać się w głąb siebie, aby ostatecznie jak najmniej czuć.


lokalizator pisze:
pn lis 04, 2024 6:24 pm
Mówi się, że wszystkie problemy zaczynają się od rodziców. Nie jestem wyjątkiem. Ale później nie było wcale lepiej. W szkole nie było dobrze, ale i w domu też nie i tak człowiek żył latami, a niektórzy mi mówili, że dzieciństwo to najlepszy okres życia.

No niestety, rodzice często zachowują się wobec nas w taki, a nie inni sposób, bo tak samo byli traktowani i wychowywani przez własnych rodziców.

lokalizator pisze:
pn lis 04, 2024 6:24 pm
To nie było tak, że coś złego się wydarzyło i uciekałem w świat fantazji. W świat fantazji uciekałem, kiedy np. utożsamiałem się z jakimiś bohaterami chociażby z kreskówek, ale kiedy miałem problem, to w ramach introspekcji chciałem go rozwiązać. Znaleźć rozwiązanie, które będę mógł potem zastosować na żywo. Kiedy jest się dzieckiem, to jest to bardzo wyczerpujące zajęcie. I frustrujące, bo często nie udaje się znaleźć samodzielnie rozwiązania. Dzisiaj wiem, jak wiele ówczesnych problemów mógłbym rozwiązać, ale wtedy były dla mnie nie do rozwiązania.

Zaabsorbowanie fantazjami i introspekcją (rozumiem, że mamy to samo na myśli, czyli obserwację oraz analizę własnych stanów psychicznych, myśli i przemyśleń) idą ze sobą w parze. Oba, że tak powiem kierują się do wnętrza, przy introspekcji mamy wewnętrzne zrozumienie i odczucie tego co się z nami dzieje, a przy tworzeniu wewnętrznego świata fantazji posiadamy odczucie tego, co się dzieje pomiędzy wytworami wyobraźni. Wchodzi się jakby "z butami" w ich życie, wyobrażając sobie co myślą czy czują, zależnie od wyobrażonej sytuacji. Ogólnie rzecz biorąc taka ucieczka w stronę fantazji i relacji pomiędzy wytworami wyobraźni jest stała i niezmienna. To znaczy nie jest zależna od aktualnej sytuacji zewnętrznej. Uważana jest za wynik głodu prawdziwych, ciepłych relacji z innymi ludźmi. Dlatego też jest to trochę ucieczka od samotności w taką aktywność umysłową.

lokalizator pisze:
pn lis 04, 2024 6:24 pm
Niemniej wtedy wykształciłem ten mechanizm, że najpierw myślę, a potem czuję. Chociaż pewnie tak mi się tylko wydaje. Przykład, wypadek samochodowy. Jadę, widzę, że z przeciwka samochód wylatuje z toru jazdy i jedzie na mnie. Nic nie czuję, ale myślę, że mam dwie opcje, albo wjeżdżam do rowu, albo się zatrzymuję i czekam na rozwój wydarzeń. Wybrałem opcję drugą. Tamten samochód uderzył mój w tylną część i dalej tylko w lusterku obserwowałem, jak następnie uderza w znak. Jedyną emocję miałem, kiedy widziałem w lusterku, że jedzie dalej, bo stwierdziłem, że ucieknie i będę miał problemy, bo nie wiedziałem w jakim stanie jest moje auto. Czyli wkurwienie. Ale kiedy widziałem, że walnął w znak, to ulga. Mimo wkurwienia wyszedłem zapytać się, czy wszystko w porządku? Ktoś by powiedział, że jestem socjopatą albo psychopatą. Nie wydaje mi się jednak. Wróćmy na chwilę do dzieciństwa. W dzieciństwie też miałem wypadek samochodowy. Kiedy wracałem z rodzicem samochodem, to uderzył z dużą prędkością inny samochód. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Mój komentarz, czy nic mi się nie stało: chciałbym, żeby się to wydarzyło jeszcze raz, bo to było lepsze niż na filmach :D Rodzic w szoku podwójnym. Ale ja tak faktycznie wtedy uważałem i do dzisiaj uważam. Różnica polega na tym, że wtedy nie miałem świadomości, że można po prostu zginąć albo być kaleką. Ale w końcu nic mi się nie stało, co nie?

Myślę, a potem czuję. Dobrze ujęte. Tutaj moim zdaniem nakładają się na siebie cztery elementy. Może zacznę od tego najbardziej podstawowego: intelektualizacji. Intelektualizacja jest mechanizmem obronnym. Powstaje kiedy dochodzi do przeciążenia emocjonalnego. Kiedy stosuje się ten mechanizm człowiek ma wrażenie, że nie posiada znaczących odczuć czy emocji. Widzi i mówi o swoich uczuciach w sposób beznamiętny, opisuje emocjonujące sytuacje z obojętnością, jak gdyby nic się nie wydarzyło. W chwili gdy coś się dzieje, gdy człowiek powinien coś czuć, to zaczyna myśleć co właściwie powinien czuć. Może uświadomić sobie, że odczuwa złość, przerażenie, strach, ale tego nie pokazuje, bo wyrażanie emocji jest zahamowane. Dlatego człowiek myśli racjonalnie w sytuacji naładowanej emocjami.

Kolejnym elementem jest brak identyfikacji z ciałem. Tutaj muszę trochę bardziej rozwinąć temat, żeby miało to ręce i nogi. To co jest ważne to fakt, że osobowość, która jest zaburzona jest rozszczepiona. Najłatwiej zrozumieć to stosując takie określenia jak "prawdziwe ja" i "fałszywe ja". Niemniej jednak należy tu postawić pewne rozróżnienie i skupić się na różnicy pomiędzy "ja" (odpowiednik prawdziwego "ja") i "ego" (odpowiednik fałszywego). Tak więc, "ja" jest funkcją cielesną, jest żywotnością ciała i nie podlega świadomej kontroli, natomiast "ego" pozwala na zmianę zachowania, pełni rolę w postrzeganiu i reagowaniu. Możemy zatem kontrolować uczucia za pośrednictwem ego. Możemy ograniczyć je, możemy udawać że ich w ogóle nie mamy. Problem jest jeden, emocje są reakcjami ciała. Kontakt z własnym "ja" oznacza wyczuwanie własnych uczuć (emocji). Ale aby poznać swoje prawdziwe uczucia trzeba doświadczyć ich z prawdziwą intensywnością, a można tego doświadczyć tylko poprzez prawdziwe wyrażanie ich. Jeśli ekspresja uczuć jest zablokowana uczucia stają się stłumione. Innymi słowy, aby odczuć własny smutek, trzeba zapłakać. Zduszając łzy czy szloch, człowiek się usztywnia mięśniowo, pozbawia żywotności. Dużo także mówi sam fakt, że osobowość schizoidalna wywodzi się z doświadczenia przerażenia. Ciało osoby schizoidalnej jest jakby zastygłe z przerażenia.

Dlatego kolejnym mechanizmem obronnym jest zaprzeczenie. Do zaprzeczenia dochodzi dzięki znieczuleniu powierzchni ciała na bodźce. Skutkiem takiego zaprzeczenia jest usztywnienie ego. Na przykład ciągły spokój na twarzy przekształca się wtedy w sztywną maskę, której nie można zdjąć, która niezależnie od sytuacji jest zawsze taka sama. Tym samym zmniejsza się zdolność ego do emocjonalnego reagowania na rzeczywistość zgodnie z własnymi uczuciami. Bezpieczeństwo ego leży w martwym ciele, w którym nie ma wielu emocji. Dlatego dzięki zaprzeczeniu można tak znieczulić czy usztywnić określone części ciała, aby stłumić wszelkie uczucia. Można stłumić złość zamrażając swoje ciało w bezruchu, a potrzeba podtrzymywania własnego obrazu zmusza człowieka do niedopuszczania do świadomości sprzecznych uczuć z tym obrazem. Czyli można stłumić uczucie poprzez znieczulenie ciała i zmniejszenie jego ruchliwości. Zatem hamowanie ruchu poprzez napięcia mięśniowe powoduje tłumienie uczuć. To napięcie z czasem wywołuje chroniczną sztywność w całym ciele.

Ostatni element trudno jakkolwiek mi nazwać. Można powiedzieć, że jest to konflikt pomiędzy pragnieniem, aby coś się wydarzyło, a lękiem, że jeśli się zdarzy, to rezultat będzie katastrofalny. Mianowicie taka "zdesperowana" osoba, udając, że jej nie zależy na życiu podejmuje ryzykowane działania, czasami wystawia się na dosłowne niebezpieczeństwo, aby udowodnić sobie, że się nie boi. Innymi słowy pragnie lekkiego dreszczyku emocji, ale z gwarancją, że nic się nie stanie. Nawet jeśli cieleśnie człowiek byłby przerażony możliwością zgonu, to na poziomie ego chce udowodnić sobie, że nie ma się czego bać.

lokalizator pisze:
pn lis 04, 2024 6:24 pm
W sumie nie wiem, jak oceniam innych ludzi. Może nawet ich nie oceniam tylko toleruję, jeśli nie przekraczają pewnych granic.

To sztywne, czarno-białe wyobrażenie o ludziach i świecie może się przejawiać w dosłownie taki sposób jak: "wszyscy są źli, świat jest zły i niech najlepiej spłonie", a może być tak, że "ludzie się nie liczą, nic nie znaczą, niech się dzieje co chce". Schizoid oczywiście nie będzie wybuchał złością czy okazywał agresję lub wrogość, ale zrobi praktycznie to samo poprzez izolowanie czy dystansowanie się. Może być ciężko to pojąć (mi było bardzo), ale taka postawa dystansu uważana jest wśród ludzi "normalnych" za formę agresji.

lokalizator pisze:
pn lis 04, 2024 6:24 pm
Obecnie jest w porządku, przynajmniej w porównaniu do tego, co było. W pierwszych klasach podstawówki miałem obsesje, kompulsje, zaburzenia snu, a być może nawet lekką psychozę. Dzięki introspekcji z tego wyszedłem. Żałuję, że nie notowałem swoich przemyśleń, ale to chyba oczywiste, że nie notowałem, żeby inni nie poznali tego, co myślę. Ponieważ bardziej zapamiętujemy te negatywne wydarzenia, to być może jest to też przyczyna, dlaczego tak dobrze pamiętam dzieciństwo. Kępiński napisał kiedyś, że jest grupa osób, dla których życie to przykry obowiązek. Widocznie zaliczam się do niej.

Skoro z tego wyszedłeś to najpewniej "po prostu" sytuacja życiowa, a właściwie otoczenie i twoja pozycja społeczna poprawiła się znacząco, tzn. pojawiły się tzw. "wzmocnienia pozytywne", które przewyższyły te negatywne, tak że nie musiałeś już się uciekać do zastępczych lęków neurotycznych. Powiem ci, że nie zrobiłbyś większej przysługi większości osobom zmagających się na przykład z takimi obsesjami. Do takich ludzi "nic nie dotrze", bo przymus jest narzucany przez wymagania naszego życia społecznego, tkwi on w "zagrażającej rzeczywistości". Aby się z tego wyplątać trzeba blisko przyjrzeć się osobowości, w tym charakterowi, a co za tym idzie swojemu funkcjonowaniu i odbieraniu rzeczywistości. Innymi słowy trzeba się dowiedzieć, czego człowiek chce przez objawy uniknąć.

lokalizator pisze:
pn lis 04, 2024 6:24 pm
Nie mam, chociaż niektórym wydaje się, że z nimi mam, skoro np. mówią, że mnie lubią. Tymczasem jeśli zrobią coś, co mi się nie podoba, to mogę ich zghostować bez wyrzutów sumienia, więc chyba jednak nie ma tej więzi, opartej o lubienie kogoś.

Rozumiem. Skoro ludzie odbierają cię na tyle dobrze, że sami mówią "że lubią", to rzeczywiście nie jest źle. Oby tylko tak dalej.

lokalizator pisze:
pn lis 04, 2024 6:24 pm
Ależ ja to rozumiem, tylko nie czuję, ale nauczyłem się udawać, że czuję i jakoś tam funkcjonuję w tym cyrku zwanym społeczeństwem :D

Coś jest z tym cyrkiem. W cyrku tresuje się zwierzęta, podobnie jak w społeczeństwie ludzi :wink:

eyeswithoutaface
Posty: 5
Rejestracja: ndz paź 13, 2024 9:26 pm

Re: ICD-11

Postautor: eyeswithoutaface » pt lis 08, 2024 5:42 pm

Gbur pisze:
wt lis 05, 2024 2:43 pm
eyeswithoutface pisze: Niemniej jednak szczęście w nieszczęściu osoba schizoidalna nie zrezygnowała całkowicie ze posiadania maski. Każdy schizofrenik próbował ją zrzucić i mu się nie powiodło.
Zaintrygowało mnie to stwierdzenie. Zdjęcie maski powoduje szaleństwo?

Nie wiem czy dobrze zrozumiałem - porównujesz osobowość do maski albo masek (a może i osobowośc i maska to pojęcia tożsame?), gdzie u ludzi "zdrowych" maski są elastyczne i mogą się dostosowywać do różnych okoliczności społecznych, a osobowość zaburzona jest taką sztywną maską, która nie potrafi się społecznie wyginać. W tej koncepcji "osobowość" jest jakby interfejsem pomiędzy światem wewnętrznym człowieka, a innymi ludźmi?
Więc w izolacji, bez kontaktu z ludźmi osobowość de facto nie istnieje?

Jak w kontekście tych masek rozumieć te koncepcje "prawdziwego Ja" i "fałszywego Ja" ? Jedne maski są jakby prawdziwe, autentyczne ,a inne fałszywe?

"Osobowość" z łacińskiego to inaczej "persona" i oznacza maskę teatralną. Osobowość najłatwiej rozumieć jako ogół pewnych cech, jakie zgodnie z wymaganiami kulturowymi człowiek powinien posiadać. Jest ona wykorzystywana w kontaktach z innymi i jest potrzebna aby móc żyć w społeczeństwie. Podstawowe maski to m.in. maska rodzica, pracownika, ucznia, kolegi itp. Jeśli człowiek przeszedł normalnie proces socjalizacji, to w sposób "naturalny" nauczył się pełnić różne rolę w społeczeństwie. Natomiast jeśli proces ten się nie powiódł, jeżeli człowiek nie rozwinął poprawnie struktury własnego "ja", będzie się próbował uwolnić od stawianych mu wymagań społecznych. Będzie się czuł nienaturalnie, zniewolony poprzez przyjmowanie niechcianej roli i będzie czuł, że oszukuje innych oraz sam siebie. Dlatego można powiedzieć, że osoba, która rozwinęła schizofrenie z jednej strony nie mogła być sobą, a z drugiej nie chciała się stać taka jak wszyscy inni. A kiedy "ściągnęła maskę" (przestała pełnić rolę społeczną) nie pozostało jej nic poza poczuciem totalnego zagrożenia i ogromnego lęku. Dlatego, aby móc dalej żyć, odcięła się od swojego fizycznego ciała i wycofała się kompletnie do prywatnego świata. Można powiedzieć, że schizofrenik chciałby aby to świat dostosował się do niego, dlatego od niego uciekł.

To co jest ważne to fakt, że osobowość, czyli "naturalna" maska nie służy tylko danej osobie, ale także innym. Człowiek jest wtedy częścią większego systemu, tworzy się kompromis pomiędzy byciem niepowtarzalnym, a byciem "kolejną cegiełką w murze". Pomimo tego, że każda osoba żyje na innym poziomie, ma inne doświadczenia, przeżycia, uwarunkowania genetyczne, zdrowie czy wiedzę, to i tak musi być podobna pod jakimś względem do innych, aby stać się częścią czegoś większego tj. częścią społeczeństwa. Czyli, aby być akceptowanym w społeczeństwie człowiek taki już jako dziecko nauczył się, że pomimo iż jest "niepowtarzalny", to musi być podobny do innych ludzi, bo sam w świecie nie da sobie rady.

Czyli maskę należy rozumieć jako obraz, który jest częścią osobowości. Jest odpowiednikiem ego. Ego można rozumieć jako właśnie maskę, albo jeszcze lepiej jako "zewnętrzną skórę psychiczną". Niemniej jednak u normalnej osoby, ta maska (ego) jest połączona z ciałem, czyli z własnym "ja" (emocjonalnym wnętrzem). U osoby "zaburzonej" ego chroni wnętrze. Czyli zaburzenie osobowości występuje wtedy kiedy zachodzi brak spójności pomiędzy własnym obrazem (ego/maska), a pomiędzy "ja" (doświadczenie wewnętrzne/cielesne). "Ja" można zdefiniować jako uczuciowy aspekt ciała. Tego "ja" można doświadczyć tylko pod postacią uczucia. Ego jest konstruktem psychicznym, który tworzy się w trakcie rozwoju dziecka. Poczucie własnego "ja" w normalnej sytuacji pojawia się jako ego. Czyli ego, to nie "ja", chociaż stanowi część "ja". Obie stanowią części osobowości. Z punktu widzenia ego ciało jest obiektem, który można obserwować, kontrolować i wymusić funkcjonowanie zgodne z obrazem własnej osoby. Większą część "ja" stanowi ciało. Czyli możemy doświadczać ciała bezpośrednio za pośrednictwem uczuć albo na podstawie własnego wyobrażenia o nich. W pierwszym przypadku jest to sytuacja normalna, gdzie dochodzi do akceptacji ciała, jego uczuć oraz identyfikację z nimi. Maska (osobowość) jest poprawna. Jeśli ciało uległo takiemu "odszczepieniu", to cały ten ciężar został przeniesiony na ego (obraz), nie na ciało czyli "ja". Dlatego chociaż od urodzenia posiadamy własne "ja", możemy utracić poczucie tego "ja" jeśli zwrócimy się przeciwko temu "ja", energię życiową skierujemy na ego czy własny obraz. "Normalna" osoba, która ma poczucie "ja", potrzebuje innej osoby, z którą mogłaby się nim podzielić. Osoba bez poczucia "ja" potrzebuje innych w celu potwierdzenia obrazu własnej osoby.

Więc ze "schizoidalnego punktu widzenia", najlepiej powiedzieć, że poprawna osobowość to maska, ale połączona z ciałem. Zbyt sztywna maska, niepołączona z ciałem sprawia że człowiek zamyka się w obronnej skorupie i jest ona narzędziem za pomocą którego komunikuje się z innymi. Taka jest właśnie geneza powstania fałszywego "ja". Nie ma tu uczuć płynących z "ja", tylko z ego, osobowość jest rozbita na umysł i ciało. "Ja" nie dotrzymuje kroku ego. Rzeczywistość jaką znamy jest wytworem ego, kiedy ego jest słabe, stłumione to samo dzieje się z rzeczywistością. Innymi słowy jest to problem związany z percepcją własnego ciała jako części tego świata. Problem osoby schizoidalnej czy schizofrenicznej polega na braku identyfikacji ego z ciałem. Powstaje rozdarcie pomiędzy osobowością a rzeczywistością i próbą załagodzenia tego jest ucieczka od rzeczywistości. Szaleństwo jest wtedy kiedy ciało zostanie porzucone, a ego (maska społeczna) utracone. Przez to, że ego nie utożsamia się z ciałem, człowiek w wyobrażeniach staje się nawet bezcielesny. Schizofrenik będzie patrzał na ciało jakby to była jakaś obca mu rzecz. Czyli schizofrenik albo nie wie, kim lub czym jest, albo stał się czymś lub kimś innym niż jest. U schizofreników podział na "ja" i ciało jest podstawowym rozszczepieniem. Kiedy adaptacja społeczna się całkowicie załamie, a co za tym idzie osobowość, zrzuca on maskę społeczną i pojawia się schizofrenia.

Osoba schizoidalna nie pozbyła się całkowicie ciała, doskonale wie że je ma. Niestety przechodzi przez życie częściowo odłączona od niego. Jak wcześniej wspomniałam "człowiek bez maski", to coś nienormalnego, każdy nosi w jakimś stopniu maskę. Fałszywe "ja" jest jednak inne od maski noszonej przez normalną osobę. U normalnej osoby wszystko dzieje się "samo", maska tworzy się w sposób kompletnie nieświadomy, niemniej jest wytworem połączenia ego z ciałem, przez co z łatwością wydobywana jest spontaniczność, szeroka ekspresja i radość. Należy pamiętać, że fałszywe "ja" osoby schizoidalnej jest pewnym kompromisem. Pokazuje jak można żyć, aby przeżyć i w nic się nie angażować całym sobą. Jest ono też pewnym wyobrażeniem o sobie, ale zawsze zawiera w sobie element tego, jak otoczenie reagowało wcześniej na daną osobę. Czyli fałszywe ja dostosowuje się do otoczenia, a prawdziwe "ja" jest "ja" czującym, ale jest ono albo ukrywane albo zaprzeczane. Kiedy fałszywe "ja" reprezentuje podporządkowanie i pewien konformizm, "prawdziwe ja" odczuwa bunt i "złości się', ale ponieważ jest ono stłumione i zaprzeczane, nie dochodzi "do głosu", nie może wyrazić tych negatywnych emocji. Wtedy poprzez zaprzeczenie (mechanizm obronny) człowiekowi wydaje się, że nic nie czuję. Czyli fałszywe "ja" działa w kategoriach obrazu, a nie jak prawdziwe "ja" w kategoriach uczuć. Fałszywe "ja" należy rozumieć jako obraz dominujący w osobowości, który tłumi wszelkie uczucia, które przeczą temu obrazowi. Można tak znieczulić czy usztywnić określone części ciała, aby stłumić uczucia. Dlatego też fałszywe "ja" nazywane jest czasami "martwym "ja". Bezpieczeństwo ego leży w martwym ciele, w którym nie ma wielu emocji. To fałszywe "ja" nie zaspokaja potrzeb, tak jak to ma miejsce np. w przypadku osoby narcystycznej. Ta "martwota" jest jednak wyrazem doświadczenia zbyt wielu złych bodźców, z którymi dziecko sobie nie poradziło, a ego przyjęło postawę obronną, zamiast się normalnie rozwijać. Fałszywe "ja" jest konformistyczne, dlatego, że dziecko stłumiło swój bunt i podporządkowało się otoczeniu, ale za cenę zaprzeczenia własnych uczuć. Czyli jeżeli człowiek poddany bardzo trudnej sytuacji, zostanie poddany nadmiernej stymulacji poprzez negatywne bodźce, a nie posiada kanału za pośrednictwem którego może rozładować to nadmierne pobudzenie. To pobudzenie będzie doświadczalne jako ból lub przykrość z powodu potrzeby rozładowania. Kiedy to napięcie osiąga punkt, w którym osoba nie może wytrzymać tego bólu, jednostka znieczula sama siebie. Ego korzysta z ochrony "przeciwbodźcowej" w celu zablokowania wewnętrznej udręki. Im większa groźba rozładowania, tym więcej energii angażuje się w fasadę prezentowaną światu, co stanowi sposób kontrolowania emocji i zaprzeczania im. Skutkiem takiej nadmiernej negatywnej stymulacji jest "uwięzienie" prawdziwego, czującego ja.

Czyli reasumując należy powiedzieć, że ukształtowanie się silnego ego (osobowości/maski społecznej) we wczesnym dzieciństwie oraz utrzymywanie gdzieś w głębi nieświadomości wycofanego dziecięcego (prawdziwego) "ja" odpowiadają za stan schizoidalny. Prawdziwe "ja" to zatrzymane (zahamowane w rozwoju) dziecięce ego, a fałszywe ja, to konformistyczne pół-dorosłe (pseudo dorosłe) ego. Fałszywe ja jest wykorzystywane w codziennym życiu, zostało pozostawione jakby samo sobie, jest pozbawione prawdziwej życiowej (cielesnej) energii, "samo" radzi sobie z relacjami z innymi. Fałszywe "ja" robi, to do czego osoba była zmuszona jako dziecko, czyli walczy o stłumienie swoich cielesnych emocji, poprzez rozwinięcie twardego, sztywnego, martwego "ja", tak aby nie było widać żadnej słabości w nim. Czyli ukrywa wewnętrzne dziecko. Natomiast prawdziwe "ja" ukryło się przed światem zewnętrznym. Można powiedzieć, że przygląda się jak radzi sobie "fałszywe ja" i nie jest zadowolone, ale nie interweniuje. Jeżeli człowiek pozbędzie się fałszywego "ja", to zostanie mu tylko słabe, zależne, dziecięce "ja". Czyli będzie ono mogło utrzymać związki emocjonalne na głębokim poziomie tylko na podstawie dziecięcej zależności. Problem w tym, że to słabe dziecięce ja ukryło się za fałszywym ja, bo czuło się niezdolne do poradzenia sobie z rzeczywistością zewnętrzną. Z tego też względu można powiedzieć, że to prawdziwe "ja" czeka na odpowiedni moment, by wyłonić się na nowo w bezpiecznym otoczeniu, co oczywiście może nigdy nie nadejść.

lokalizator
Posty: 16
Rejestracja: sob wrz 28, 2024 10:47 am

Re: ICD-11

Postautor: lokalizator » pt lis 08, 2024 7:05 pm

Kłótnie są formą agresywnej postawy wobec drugiego człowieka. Być może "to lubili" i jedno próbowało w ten sposób osłabić, czy zdominować drugiego, kto wie. Kiedyś dość dawno, bo praktycznie na początku XX wieku istniała taka samozwańcza jednostka chorobowa, jak "nerwice konfliktowe". Uważano, że tacy ludzie żyją stale na stopie wojennej z najbliższym otoczeniem. Aby sobie to usprawiedliwić, no i oczywiście utrzymać ten "stan wojenny", wymyślali sobie najróżniejsze powody do wszczęcia sprzeczki, stale formując jakieś oskarżenia wobec innych. Stwierdzono, że ten stan wynika z tchórzostwa i jest formą ucieczki od problemów prawdziwego życia. Czyli takie osoby oddawały się kłótnią tylko dlatego, że skupiały one całą ich uwagę i w ten sposób odwracały ich uwagę od własnych problemów, z którymi najpewniej sobie nie radzili. Być może u twoich rodziców były podobnie.
Może lubili, a może nie, ale na pewno nie było to dla mnie przyjemne doświadczenie. Tak jak pisałem, dość szybko upadł autorytet rodziców, więc nie miałem np. problemów lojalnościowych, że któryś z nich jest lepszy. Mimo wszystko staram się utrzymywać z nimi więzi na poziomie racjonalnym, bo ogólnie staram się być po prostu dobrym człowiekiem, jakkolwiek to zdefiniujemy. Wydaje mi się, że po prostu nie byli przygotowani na wychowanie takiej osoby jak ja. Wyjdę trochę na narcyza, ale pamiętam, że tak mniej więcej w 4 klasie podstawówki miałem taki poziom, że rodzice nie byli mi w stanie w czymkolwiek pomagać, jeśli chodzi o lekcje. Do tego pojawił się komputer, którego nie umieli obsługiwać. Nie będę się tutaj ze wszystkiego wynurzał, w wielkim skrócie nie było może ogromnej patologii, ale każdy dzieciak będzie odbierał swoje problemy jak większe niż mają inni. Usamodzielniłem się i zostawiłem ich samych, etap uważam za zakończony. Szkoda tylko, że tak to wygląda, bo wiecznie żyć nie będą i bardziej mnie doceniają obce osoby niż rodzice. Ale już mi na tym nie zależy.

Skoro stałeś się sam dla siebie rodzicem, to ze swoimi problemami musiałeś radzić sobie sam, aby nie przeciążać rodziców. Czyli nikt nie wiedział co się z tobą dzieje, co się dzieje w twoim wnętrzu. Musiałeś wychowywać się i zarządzać sobą w tajemnicy. Ale taka sytuacja stwarza silne napięcie. Już u dzieci takie napięcie może być maskowane np. spokojem na zewnątrz, ale w rzeczywistości tak nie jest i dzieci chcą z powrotem stać się dziećmi. Dlatego dość często jako pierwsza deska ratunku pojawiają się jakaś wymuszona choroba, czy inne objawy fizyczne np. psychosomatyczne. Jeżeli to nie zadziała, jeśli uwaga rodziców nie zostanie na dziecko skierowana, to dziecko nie ma już wyjścia, musi wycofać się w głąb siebie, aby ostatecznie jak najmniej czuć.
Miałem bóle głowy, które zgłaszałem rodzicom. Miałem oczywiście więcej dolegliwości, o których tutaj wspomniałem, ale oczywiście nie widziałem sensu ich zgłaszać takim ignorantom. Wylądowałem u neurologa, który powiedział, że to ze stresu. Neurologa, którego polecił wujek, a oni się słuchali wszystkich tylko nie mnie :D Oczywiście olali to, że jak ja mogę się stresować? No czym? Dlatego mam dowody, że sobie nie zmyślam, w postaci dokumentacji medycznej, gdzie chodzili ze mną po lekarzach i szukali przyczyny organicznej, że tak powiem. Miałem mniej niż 10 lat.
No niestety, rodzice często zachowują się wobec nas w taki, a nie inni sposób, bo tak samo byli traktowani i wychowywani przez własnych rodziców.
Ja wobec dzieci rodzeństwa tak się nie zachowuję. Dbam o ich podmiotowość, a chyba mi to nawet wychodzi, bo pamiętam, jakie miałem problemy w ich wieku.
Zaabsorbowanie fantazjami i introspekcją (rozumiem, że mamy to samo na myśli, czyli obserwację oraz analizę własnych stanów psychicznych, myśli i przemyśleń) idą ze sobą w parze. Oba, że tak powiem kierują się do wnętrza, przy introspekcji mamy wewnętrzne zrozumienie i odczucie tego co się z nami dzieje, a przy tworzeniu wewnętrznego świata fantazji posiadamy odczucie tego, co się dzieje pomiędzy wytworami wyobraźni. Wchodzi się jakby "z butami" w ich życie, wyobrażając sobie co myślą czy czują, zależnie od wyobrażonej sytuacji. Ogólnie rzecz biorąc taka ucieczka w stronę fantazji i relacji pomiędzy wytworami wyobraźni jest stała i niezmienna. To znaczy nie jest zależna od aktualnej sytuacji zewnętrznej. Uważana jest za wynik głodu prawdziwych, ciepłych relacji z innymi ludźmi. Dlatego też jest to trochę ucieczka od samotności w taką aktywność umysłową.
Tylko że ja dzięki tej introspekcji "wyleczyłem się". Dzisiaj nawet nie mam bólów głowy. Nawet podczas kaca. Ale to może dlatego, jak to napisał Kępiński, że będąc neurotykiem tak naprawdę ciągle jest się na kacu. Może też dlatego, że właśnie "na bieżąco" analizowałem w formie introspekcji traumatyczne wydarzenia, o których wiadomo, że nie będę pisał publicznie na forum. Myślę, że mam bardzo dużo szczęścia, że przy tym wszystkim jestem w miarę poprawnie funkcjonującą osobą w społeczeństwie.
Myślę, a potem czuję. Dobrze ujęte. Tutaj moim zdaniem nakładają się na siebie cztery elementy. Może zacznę od tego najbardziej podstawowego: intelektualizacji. Intelektualizacja jest mechanizmem obronnym. Powstaje kiedy dochodzi do przeciążenia emocjonalnego. Kiedy stosuje się ten mechanizm człowiek ma wrażenie, że nie posiada znaczących odczuć czy emocji. Widzi i mówi o swoich uczuciach w sposób beznamiętny, opisuje emocjonujące sytuacje z obojętnością, jak gdyby nic się nie wydarzyło. W chwili gdy coś się dzieje, gdy człowiek powinien coś czuć, to zaczyna myśleć co właściwie powinien czuć. Może uświadomić sobie, że odczuwa złość, przerażenie, strach, ale tego nie pokazuje, bo wyrażanie emocji jest zahamowane. Dlatego człowiek myśli racjonalnie w sytuacji naładowanej emocjami.
Ja to chyba nawet lepiej funkcjonuję w sytuacjach, kiedy większością targają emocje. Mówi się, że mam dość stresującą i wymagającą pracę, chociażby ze względu na to, że wymaga ogromnej samodzielności przy jednoczesnym dość sporym zakresie obowiązków. A ja tę pracę lubię. Głównie dlatego, że "odcinam się" od świata i zajmuję pracą, która jest pracą umysłową. Dniówka szybko zlatuje i do domu. Inni z kolei są bardzo zestresowani, nie czerpią takiej frajdy z pracy jak ja.
Ostatni element trudno jakkolwiek mi nazwać. Można powiedzieć, że jest to konflikt pomiędzy pragnieniem, aby coś się wydarzyło, a lękiem, że jeśli się zdarzy, to rezultat będzie katastrofalny. Mianowicie taka "zdesperowana" osoba, udając, że jej nie zależy na życiu podejmuje ryzykowane działania, czasami wystawia się na dosłowne niebezpieczeństwo, aby udowodnić sobie, że się nie boi. Innymi słowy pragnie lekkiego dreszczyku emocji, ale z gwarancją, że nic się nie stanie. Nawet jeśli cieleśnie człowiek byłby przerażony możliwością zgonu, to na poziomie ego chce udowodnić sobie, że nie ma się czego bać.
Może tak mam, ale znowu, na poziomie racjonalnym podchodzę do niego tak, że zakładam najgorszy wariat i patrzę, jak to na mnie wpłynie. Przykład. Potrafię zagadać do ładnej kobiety, bo zakładam, że w najgorszym wypadku mnie oleje i będę w punkcie wyjściowym, czyli nie będę w gorszym położeniu niż obecnie.
To sztywne, czarno-białe wyobrażenie o ludziach i świecie może się przejawiać w dosłownie taki sposób jak: "wszyscy są źli, świat jest zły i niech najlepiej spłonie", a może być tak, że "ludzie się nie liczą, nic nie znaczą, niech się dzieje co chce". Schizoid oczywiście nie będzie wybuchał złością czy okazywał agresję lub wrogość, ale zrobi praktycznie to samo poprzez izolowanie czy dystansowanie się. Może być ciężko to pojąć (mi było bardzo), ale taka postawa dystansu uważana jest wśród ludzi "normalnych" za formę agresji.
Ja tak nie myślę. Jest trochę osób, które nie uważam za złe i ogólnie obecnie nawet podoba mi się życie na tym świecie.
Skoro z tego wyszedłeś to najpewniej "po prostu" sytuacja życiowa, a właściwie otoczenie i twoja pozycja społeczna poprawiła się znacząco, tzn. pojawiły się tzw. "wzmocnienia pozytywne", które przewyższyły te negatywne, tak że nie musiałeś już się uciekać do zastępczych lęków neurotycznych. Powiem ci, że nie zrobiłbyś większej przysługi większości osobom zmagających się na przykład z takimi obsesjami. Do takich ludzi "nic nie dotrze", bo przymus jest narzucany przez wymagania naszego życia społecznego, tkwi on w "zagrażającej rzeczywistości". Aby się z tego wyplątać trzeba blisko przyjrzeć się osobowości, w tym charakterowi, a co za tym idzie swojemu funkcjonowaniu i odbieraniu rzeczywistości. Innymi słowy trzeba się dowiedzieć, czego człowiek chce przez objawy uniknąć.
Właśnie sytuacja życiowa i otoczenie się pogorszyło na tyle, że było mi wszystko jedno. Stałem się martwy w środku i stopniowo dzięki introspekcjom jakimś cudem sobie każdy elemencik mentalny naprawiałem. Podczas introspekcji pojawiała się np. myśl, że wywalone w to, co myślą inni. Nie można liczyć na rodziców, więc muszę liczyć na siebie i takie tam. Nie spisywałem ich, więc zlały się w szarą masę moich przekonań i wartości, którymi obecnie się kieruję. Jedne z czasem wypierały inne. Nawet obecnie mnie to się zdarza i niektórzy, którzy mnie znają tylko powierzchownie, są zaskoczeni, że raz mam takie poglądy, a innym razem inne.
Rozumiem. Skoro ludzie odbierają cię na tyle dobrze, że sami mówią "że lubią", to rzeczywiście nie jest źle. Oby tylko tak dalej.
Potrafię założyć maskę i np. aktywnie kogoś słuchać, a to w zasadzie wystarcza, aby ktoś mnie polubił. Na poziomie "racjonalnym" dla mnie relacje są proste.
Coś jest z tym cyrkiem. W cyrku tresuje się zwierzęta, podobnie jak w społeczeństwie ludzi
Tylko że zwierzęta tresuje się np. dając im smakołyki, a ludzi karami i krytyką :D


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości