hotaru27 pisze: ↑ndz lut 18, 2018 1:23 pm
Czułabym się dużo żałośniej będąc mężczyzną. W końcu od facetów wręcz wymaga się bycia pewnym siebie zdobywcą, kimś kto odnosi sukcesy zawodowe itd. Presja byłaby ogromna. Nie jestem z tych, które odbierają mężczyznom prawo do odczuwania chwil słabości. Żeby nie było:D
Zgadzam się, na facetach ta presja jest jednak silniejsza, też im nie zazdroszczę. Jednak kobiety też mają swoje obciążenia, choćby macierzyństwo. Poczytaj komentarze pod wpisami kobiet o dokonanej aborcji, bądź przyzwoleniu na nią. Jak bardzo piętnowane są też matki, które porzucają/nie kochają swoich dzieci. Ojcowie są o wiele łagodniej oceniani jako rodzice, ich się usprawiedliwia, bo cały ciężar rodzicielstwa stereotypowo przypisuje się kobietom.
Kobietom nie daje się też prawa bronić swojego ciała, tzn to prawo jest, ale często tylko teoretyczne. Jak pobiją faceta, to jest poważna, rzeczowa sprawa, jak kobietę zgwałcą, to musi ona udowadniać, że to był gwałt, że nie prowokowała, nie inicjowała itp.
I na wyrwanie zęba przysługuje znieczulenie, a do porodu nadal nie (w Polsce ).
No i jeszcze nierówności ekonomiczne, społeczne itd, ale to nie miejsce na takie dyskusje.
Jednak nie chciałabym mieć na sobie tej presji, jaką mają faceci. Szczególnie w kontaktach damsko męskich, wychodzenia z inicjatywą, 'zdobywania' , wykazywania się seksualnie itp. Byłoby to dla mnie uwłaczające w jakiś sposób. Dlatego nigdy nie robiłam gównoburzy, gdy ktoś na tym forum deprecjonująco wyrażał się o kobietach ('odrażające właściwości intelektualne', 'manipulowanie jednostkami o niższym poziomie rozwoju', 'skaza i nieczystośc u kobiet' itd). Gdy coś jest nam niedostępne, czasem w wyniku frustracji dewaluuje się ów obiekt. Ja tak podświadomie robię np co do instytucji małżeństwa. Faktem jest obiektywnym, że nie znam żadnego szczęsliwego małżeństwa (chyba, że na zdjęciu, bądz pokazowo na ulicy, albo w fazie miesiąca miodowego), jednak wiem, że tak zaawansowana forma relacji jest nie dla mnie i nie jestem w stanie z kimś silnego i długotrwałego związku zbudować. Choć gdzieś tam w środku pewnie bym chciała. Ale na swoją korzyść nie martwi mnie szczególnie, że z moich obserwacji małżeństwo to taki syf.
Mój ideał relacji, to taka przyjaźń - miłość, jaka miałą miejsce między Szymborską i Filipowiczem. Stabilnie, z więzią uczuciową i bliskością, erotyzmem i seksem w okazjonalnych spotkaniach, ale na odległość, zachowując autonomię. I tak ponad 20 lat, do śmierci Filipowicza potrafili.
Ja osobiście jako kobieta czuję się super w swojej roli, bardzo lubię swoją kobiecość, swoje ciało. Jestem już stara i umiem zawalczyć o swoje w życiu (o godność i prawa, jakie mi się należą jako człowiekowi). Deprymuje mnie jedynie, gdy ocenia się mnie z uwagi na wygląd. Nie chodzi tu o naturalne dopasowanie, czy damsko męską sympatię wizualną, bo to przecież kryteria trochę niezależne od nas samych, wiec jest to normalne, że się jednym podobam, a innym nie. Chodzi mi o uprzedmiotowienie mnie do roli seksownego ciała i kierowanie się tym wyznacznikiem jako przodującym. Ja bardzo lubię seks i lubię być pożądana, ale nigdy nie zrezygnuję z mojej sfery pozaseksualnej, jak intelekt, psychika itd.
Hotaru, a nie odnosisz wrażenia, że nam, kobietom, pozwala się więcej w kwestiach emocjonalnych w ogóle? Że mamy te menstruacje, labilności, słąbości i nam wolno płąkać, wkurwiać się, mieć doły i załamki, ale jednocześnie te nastroje są czasem traktowane z pobłażliwością jednak i lekceważeniem (bo np ta menstraucja, a przecież faceci też jadą cały czas na testosteronie i nikt im tego nie wypomina;).