hotaru27 pisze: ↑czw gru 14, 2017 12:25 am
Również zależy mi na wypracowaniu zmiany w sobie. Wydaje mi się, że tylko to może realnie wpłynąć na poprawę mojego samopoczucia. Pytanie tylko, jak w zasadzie to osiągnąć? Zdaję sobie sprawę z tego co sprawiło, że jestem jaka jestem (a przynajmniej tak mi się wydaje) i szczerze powiedziawszy świadomość wcale mi niczego nie ułatwia
We mnie zmianę dokonały doświadczenia, nie myślenie o zmianie. Pewne doświadczenia i sytuacje wymusiło we mnie samo życie - np przymus pracy, która wydawałą mi się przerażająca, ale którą musiałąm podjąć, bo jestem sama w życiu, nie mam kogoś, kto by mnie utrzymywał, a potrzebowałam kasy na chleb. Pewne role, które nieco opresyjnie życie też na mnie wymusiło i trzeba było sprostać zadaniu i wymówka, że jestem pokręconą schizoiczką nic mi nie pomogła, bo zwyczajnie nie miał mnie kto w tej roli zastąpić.
Na słabość łatwo sobie pozwolić, gdy nie ma się noża na gardle.
Na niektóre doświadczenia decydowałąm się też dobrowolnie, czasem w ramach eksperymentu, czasem ochoty, a czasem obiektywnej kalkulacji. I to było dla mnie najbardziej budujące, uświadamiające i przekształcające moją osobę.
Terapia też mi bardzo wymiernie pomogła. Dla mnie świadomość źródeł moich problemów i skrzywień jest cenna, bo wiele wyjaśnia, jakoś ukłąda ten pokręcony labirynt we mnie, a to mnie uspokaja. No i daje też obiektywny obraz, który pomaga w refleksji, gdy dzieje się źle i wariuję. Wtedy sobie myślę: "to ten mechanizm, ogarnij się, teraz już masz inne życie, nic ci nie zagraża'.
Czasem wchodzę na to forum, aby się wyżalić, gdy mam gorsze dni, gdy jestem na dole mojej sinusoidy. Nie mam osoby, ani miejsca, gdzie mogłabym się podobnie uzewnętrznić, dlatego tutaj sobie na wiele pozwalam (a nie można przyjaciół traktować jak śmietnik na swoje pokręcone neurotyzmy, czy wykorzystywac ich w roli psychologa 3 razy w miesiącu, to nieludzkie, z przyjaciółmi trzeba więcej żyć prawdziwie). Każdy czasem tego potrzebuje, to normalne, bo na serio jesteśmy pokręceni, a świat jest na serio do dupy. Ale ja nie poprzestaję na taplaniu się w tym moim schizoidalnym błotku i gdy już się wyżalę i się odciążę, podejmuję w realu konstruktywne działąnia, aby nie stać w miejscu. Czasem pozwalam sobie w zyciu na mały odpoczynek, ale nie na długi zastój.
Gdy miałam 19 lat spałąm na dworcach, gdy miałąm 20, spotkałą mnie traumatyczna opresja, która na zawsze odmieniła moją codziennośc, gdy miałam 25 ćpałąm i cięłąm sobie żyły. Gdy byłam młodsza bałąm się wyjsc na klatkę schodową, gdy kogoś na niej słyszałam, w pracy potrafiłąm siedzieć pół godziny w toalecie, aby z kimś nie rozmawiać, albo nagminnie brać urlop. Byłąm jak dzikuska.
Teraz bez problemu rozmawiam z obcymi na ulicy, umawiam się na randki, mimo, że jestem nieładna i obok ideału nawet nie stałąm, w pracy przydzielają mi najtrudniejsze przypadki, bo najlepiej ze wszystkich pracowników radzę sobie z ludźmi, potrafię wywalczyć swoje z kłótliwymi sąsiadami i być asertywna. Nadal mam swoje dziwactwa, kocham moją samotnię, potrzebuję ciszy i spokoju, mieszkam sama, ale jakieś sytuacje społeczne nie powodują u mnie najmniejszego stresu, nie są żadnym problemem. Wchodzę też w okazjonalne, małe, ale dość bliskie relacje z ludźmi. Mam z tym oczywiscie problemy, ale pracuję nad sobą. Po prostu żyję na swoją miarę, ale staram się zawsze troszkę do przodu.I to jest bardzo banalne, ale pomaga czas. Terapia to długotrwały proces. Tylko jednak trzeba coś w życiu robić, nie tylko myśleć. Ja tak to widzę.
Jesteś inteligentna, ale to chyba niestety nic nie pomaga (inteligencja sprzyja myśleniu
, ale jesteś konkretna, nie bawiłaś się w jakieś konwenanse, przywitania, ale od razu przeszłąś do sedna sprawy. Twoje posty są konkretne, jakby szukały rozwiązania.