Strona 3 z 14

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: czw gru 14, 2017 12:25 am
autor: hotaru27
Również zależy mi na wypracowaniu zmiany w sobie. Wydaje mi się, że tylko to może realnie wpłynąć na poprawę mojego samopoczucia. Pytanie tylko, jak w zasadzie to osiągnąć? Zdaję sobie sprawę z tego co sprawiło, że jestem jaka jestem (a przynajmniej tak mi się wydaje) i szczerze powiedziawszy świadomość wcale mi niczego nie ułatwia. Czasem odnoszę wrażenie, że wręcz w pewnym stopniu przeszkadza. Zastanawiam się czy terapia w ogóle może mi pomóc, bo niby jak? Do leków mam uprzedzenia. Mój ojciec łyka ich tonę (schizofrenik i alkoholik), a jakichś szczególnych efektów nie osiąga. Wyciszają jego lęki, ale naprawdę w minimalnym stopniu biorąc pod uwagę ilości chemii jaką w siebie wrzuca. A może bardziej chodzi o to, że zwyczajnie nie czuję się niepoczytalna. Decydując się na tego typu leki czułabym, że się poddaję i zupełnie sobie nie radzę. Sama nie wiem. Czasem mam ochotę wziąć cokolwiek byle tylko nie czuć niczego, przespać normalnie noc, nie myśleć, ale to nie jest rozwiązanie. Może po prostu ono dla mnie nie istnieje. Może powinnam się pogodzić z tym, że nigdy normalna nie będę tylko, że to jak się czuję za bardzo wpływa na moje życie. Oczywiście negatywnie. Perspektywa przeżycia w takim stanie jeszcze 60 lat albo i więcej (o zgrozo) zwyczajnie mnie przeraża.

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: czw gru 14, 2017 12:46 pm
autor: umarlazkotami
hotaru27 pisze:
czw gru 14, 2017 12:25 am
Również zależy mi na wypracowaniu zmiany w sobie. Wydaje mi się, że tylko to może realnie wpłynąć na poprawę mojego samopoczucia. Pytanie tylko, jak w zasadzie to osiągnąć? Zdaję sobie sprawę z tego co sprawiło, że jestem jaka jestem (a przynajmniej tak mi się wydaje) i szczerze powiedziawszy świadomość wcale mi niczego nie ułatwia
We mnie zmianę dokonały doświadczenia, nie myślenie o zmianie. Pewne doświadczenia i sytuacje wymusiło we mnie samo życie - np przymus pracy, która wydawałą mi się przerażająca, ale którą musiałąm podjąć, bo jestem sama w życiu, nie mam kogoś, kto by mnie utrzymywał, a potrzebowałam kasy na chleb. Pewne role, które nieco opresyjnie życie też na mnie wymusiło i trzeba było sprostać zadaniu i wymówka, że jestem pokręconą schizoiczką nic mi nie pomogła, bo zwyczajnie nie miał mnie kto w tej roli zastąpić.
Na słabość łatwo sobie pozwolić, gdy nie ma się noża na gardle.
Na niektóre doświadczenia decydowałąm się też dobrowolnie, czasem w ramach eksperymentu, czasem ochoty, a czasem obiektywnej kalkulacji. I to było dla mnie najbardziej budujące, uświadamiające i przekształcające moją osobę.

Terapia też mi bardzo wymiernie pomogła. Dla mnie świadomość źródeł moich problemów i skrzywień jest cenna, bo wiele wyjaśnia, jakoś ukłąda ten pokręcony labirynt we mnie, a to mnie uspokaja. No i daje też obiektywny obraz, który pomaga w refleksji, gdy dzieje się źle i wariuję. Wtedy sobie myślę: "to ten mechanizm, ogarnij się, teraz już masz inne życie, nic ci nie zagraża'.

Czasem wchodzę na to forum, aby się wyżalić, gdy mam gorsze dni, gdy jestem na dole mojej sinusoidy. Nie mam osoby, ani miejsca, gdzie mogłabym się podobnie uzewnętrznić, dlatego tutaj sobie na wiele pozwalam (a nie można przyjaciół traktować jak śmietnik na swoje pokręcone neurotyzmy, czy wykorzystywac ich w roli psychologa 3 razy w miesiącu, to nieludzkie, z przyjaciółmi trzeba więcej żyć prawdziwie). Każdy czasem tego potrzebuje, to normalne, bo na serio jesteśmy pokręceni, a świat jest na serio do dupy. Ale ja nie poprzestaję na taplaniu się w tym moim schizoidalnym błotku i gdy już się wyżalę i się odciążę, podejmuję w realu konstruktywne działąnia, aby nie stać w miejscu. Czasem pozwalam sobie w zyciu na mały odpoczynek, ale nie na długi zastój.
Gdy miałam 19 lat spałąm na dworcach, gdy miałąm 20, spotkałą mnie traumatyczna opresja, która na zawsze odmieniła moją codziennośc, gdy miałam 25 ćpałąm i cięłąm sobie żyły. Gdy byłam młodsza bałąm się wyjsc na klatkę schodową, gdy kogoś na niej słyszałam, w pracy potrafiłąm siedzieć pół godziny w toalecie, aby z kimś nie rozmawiać, albo nagminnie brać urlop. Byłąm jak dzikuska.
Teraz bez problemu rozmawiam z obcymi na ulicy, umawiam się na randki, mimo, że jestem nieładna i obok ideału nawet nie stałąm, w pracy przydzielają mi najtrudniejsze przypadki, bo najlepiej ze wszystkich pracowników radzę sobie z ludźmi, potrafię wywalczyć swoje z kłótliwymi sąsiadami i być asertywna. Nadal mam swoje dziwactwa, kocham moją samotnię, potrzebuję ciszy i spokoju, mieszkam sama, ale jakieś sytuacje społeczne nie powodują u mnie najmniejszego stresu, nie są żadnym problemem. Wchodzę też w okazjonalne, małe, ale dość bliskie relacje z ludźmi. Mam z tym oczywiscie problemy, ale pracuję nad sobą. Po prostu żyję na swoją miarę, ale staram się zawsze troszkę do przodu.I to jest bardzo banalne, ale pomaga czas. Terapia to długotrwały proces. Tylko jednak trzeba coś w życiu robić, nie tylko myśleć. Ja tak to widzę.
Jesteś inteligentna, ale to chyba niestety nic nie pomaga (inteligencja sprzyja myśleniu ;), ale jesteś konkretna, nie bawiłaś się w jakieś konwenanse, przywitania, ale od razu przeszłąś do sedna sprawy. Twoje posty są konkretne, jakby szukały rozwiązania.

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: pt gru 15, 2017 11:25 pm
autor: hotaru27
umarlazkotami pisze:
czw gru 14, 2017 12:46 pm

We mnie zmianę dokonały doświadczenia, nie myślenie o zmianie. Pewne doświadczenia i sytuacje wymusiło we mnie samo życie - np przymus pracy, która wydawałą mi się przerażająca, ale którą musiałąm podjąć, bo jestem sama w życiu, nie mam kogoś, kto by mnie utrzymywał, a potrzebowałam kasy na chleb.

Cóż gdybym teraz została zupełnie sama to albo by mi się polepszyło albo umarłabym z głodu:D. Ale masz rację taka bezwzględna motywacja zazwyczaj bywa najskuteczniejsza. Aktywizuje chęć przetrwania, a w gruncie rzeczy ma ją chyba każdy. Mniej lub bardziej ukrytą.

umarlazkotami pisze:
czw gru 14, 2017 12:46 pm

Terapia też mi bardzo wymiernie pomogła. Dla mnie świadomość źródeł moich problemów i skrzywień jest cenna, bo wiele wyjaśnia, jakoś ukłąda ten pokręcony labirynt we mnie, a to mnie uspokaja. No i daje też obiektywny obraz, który pomaga w refleksji, gdy dzieje się źle i wariuję. Wtedy sobie myślę: "to ten mechanizm, ogarnij się, teraz już masz inne życie, nic ci nie zagraża'.

Czasem wchodzę na to forum, aby się wyżalić, gdy mam gorsze dni, gdy jestem na dole mojej sinusoidy. Nie mam osoby, ani miejsca, gdzie mogłabym się podobnie uzewnętrznić, dlatego tutaj sobie na wiele pozwalam (a nie można przyjaciół traktować jak śmietnik na swoje pokręcone neurotyzmy, czy wykorzystywac ich w roli psychologa 3 razy w miesiącu, to nieludzkie, z przyjaciółmi trzeba więcej żyć prawdziwie).

Ja mam to szczęście, że wreszcie udało mi się nawiązać prawdziwą przyjaźń. Tzn. jeszcze nie spotkałyśmy się na żywo, ale to najcenniejsza relacją jaką kiedykolwiek nawiązałam w całym swoim życiu. Też najprawdopodobniej jest schizoidalna, choć dużo lepiej funkcjonuje w społeczeństwie niż ja. Wyżalamy się sobie nawzajem, więc nie mam aż tak silnego oporu przed uzewnętrznianiem przed nią swoich lęków itp., które w wielu przypadkach również mamy zbieżne.

umarlazkotami pisze:
czw gru 14, 2017 12:46 pm

Gdy miałam 19 lat spałąm na dworcach, gdy miałąm 20, spotkałą mnie traumatyczna opresja, która na zawsze odmieniła moją codziennośc, gdy miałam 25 ćpałąm i cięłąm sobie żyły. Gdy byłam młodsza bałąm się wyjsc na klatkę schodową, gdy kogoś na niej słyszałam, w pracy potrafiłąm siedzieć pół godziny w toalecie, aby z kimś nie rozmawiać, albo nagminnie brać urlop. Byłąm jak dzikuska.
Teraz bez problemu rozmawiam z obcymi na ulicy, umawiam się na randki, mimo, że jestem nieładna i obok ideału nawet nie stałąm, w pracy przydzielają mi najtrudniejsze przypadki, bo najlepiej ze wszystkich pracowników radzę sobie z ludźmi, potrafię wywalczyć swoje z kłótliwymi sąsiadami i być asertywna. Nadal mam swoje dziwactwa, kocham moją samotnię, potrzebuję ciszy i spokoju, mieszkam sama, ale jakieś sytuacje społeczne nie powodują u mnie najmniejszego stresu, nie są żadnym problemem. Wchodzę też w okazjonalne, małe, ale dość bliskie relacje z ludźmi. Mam z tym oczywiscie problemy, ale pracuję nad sobą. Po prostu żyję na swoją miarę, ale staram się zawsze troszkę do przodu.I to jest bardzo banalne, ale pomaga czas. Terapia to długotrwały proces. Tylko jednak trzeba coś w życiu robić, nie tylko myśleć. Ja tak to widzę.
Jesteś inteligentna, ale to chyba niestety nic nie pomaga (inteligencja sprzyja myśleniu ;), ale jesteś konkretna, nie bawiłaś się w jakieś konwenanse, przywitania, ale od razu przeszłąś do sedna sprawy. Twoje posty są konkretne, jakby szukały rozwiązania.

Podziwiam Cię naprawdę:). Przeszłaś bardzo długą drogę, która jest dla mnie takim światełkiem nadziei. Skoro udało się Tobie to być może uda się i mnie. Myślę, że miałam nierealistycznie wysokie oczekiwania względem terapii czego chyba tak naprawdę nie byłam w pełni świadoma. Dopiero w październiku tego roku po raz pierwszy odwiedziłam psychiatrę, na terapię psychodynamiczną chodzę w systemie raz na dwa tygodnie, bo terapeuta inaczej nie dałby rady mnie wcisnąć. Póki co przetrawiam siebie jakby od nowa, tyle, że bardziej "na głos". Dużo trudniej jest o swoich dziwactwach mówić niż pisać. Tak naprawdę dopiero terapia dała mi szansę tego "mówienia". Często rozmawiam sama z sobą, ale to jednak nie to samo:D. Łapę się często wręcz na odgrywaniu terapii. Jakbym była zarówno sobą, jak i moim terapeutą. Czasem wydaje się to tak realne, że podczas sesji sama nie wiem czy opowiadałam mu o tym, gdy był w formie cielesnej czy w formie tego czegoś co tworzy moja chora głowa:D

Co do mojej inteligencji to zaskoczyłaś mnie, ale dziękuję:D. Szczerze powiedziawszy wśród tutejszych forumowiczów czuję się głupia lub co najwyżej przeciętna:D. Mam nadzieję, że nie wyszłam na nieuprzejmą. Po prostu chyba nie chciałam się powtarzać, jakoś tak wygodniej mi było pisać typowo w działach przeznaczonych na te a nie inne tematy.

A żeby jeszcze pozostać w temacie leków. Co myślicie o suplementacji dużymi dawkami witamin? Gdy powiedziałam lekarzowi, że chciałabym wypróbować niacynę jako remedium na moje lęki to spojrzał na mnie jakbym z księżyca spadła (a nawet nie wiedział, że to witamina B3) i przez 20 minut nawijał o pozytywach stosowania JEGO leku. Wkurzyłam się, powiedziałam, że czytałam ulotkę w internecie i nie mam zamiaru tego brać. Obecnie biorę 2000mg niacyny dziennie i wydaje mi się, że jednak jestem spokojniejsza, więc to raczej nie placebo, które u mnie działa góra dwa dni.

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: sob mar 10, 2018 12:24 am
autor: W
umarlazkotami pisze:
czw gru 14, 2017 12:46 pm
Ale ja nie poprzestaję na taplaniu się w tym moim schizoidalnym błotku i gdy już się wyżalę i się odciążę, podejmuję w realu konstruktywne działąnia, aby nie stać w miejscu.
Z tego, co się orientuję osobowość schizoidalna to nie przyjemne babrzysko, ale fundament funkcjonowania i koncepcja pozwalająca wiele z niego wyjaśnić. Żeby nie stać w miejscu potrzebny jest cel, a bierze się on głównie, jak nie z przymusu, to z podszytych emocjami i biologicznym programem wyobrażeń.

Jak to szło?
„Czy ty czasem nie jesteś chora? Zdrowy organizm żyje i działa. Dopiero chory zastanawia się nad sobą.”

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: pn mar 12, 2018 4:46 pm
autor: umarlazkotami
W pisze:
sob mar 10, 2018 12:24 am
Z tego, co się orientuję osobowość schizoidalna to nie przyjemne babrzysko, ale fundament funkcjonowania i koncepcja pozwalająca wiele z niego wyjaśnić. Żeby nie stać w miejscu potrzebny jest cel, a bierze się on głównie, jak nie z przymusu, to z podszytych emocjami i biologicznym programem wyobrażeń.
Jakby to babrzysko dla schizoida nie było w jakiś sposób przyjemne, to takie osoby nie pisałyby kilometrowych wywodów o swojej popapranej psyche, to forum miałoby inną formę i nikt by się nie narkotyzował tą obsesyjną introspekcją, która wciąga jak czarna dziura. Zaburzenie psychiczne to dość samolubna rzecz.

Cel? Ja takowego nie mam. Ja mam tylko potrzeby życiowe, a to znacząca różnica.
Mam swoje podstawowe zapotrzebowania, takie jak wanna z ciepłą wodą, wygodne łóżko, jedzenie z biedronki, opłacona skłądka zdrowotna w ZUS, samotne mieszkanie w ciszy i spokoju i moje biurko z komputerem.
Dla bezpieczeństwa, świętego spokoju i względej samowystarczalności zrobię dużo i jestem skłonna podjąć na krótko działania, które będą tymczasowym dyskomfortem, ale które w efekcie mnie zabezpieczą.
Podobnie staram się mniej więcej dbać o swoją kondycję psychiczną, bo jak upadnę za nisko, to nie mam wokół siebie kogoś, kto by mnie podniósł (boję się mocniej załamać, bo wtedy stracę nad sobą kontrolę).
Ja nie mam żadnych ambicji w sobie, konkretnych celów, wewnętrznej motywacji. Ja po prostu chcę tylko bezpiecznie utrzymać się na powierzchni, mieć to minimalne bezpieczeństwo, jakie mam obecnie, bo mimo pięknej, motywacyjnej gadki o sobie, żyję jednak w poczuciu obawy (lęk - tę emocję wyraźnie odczuwam) co do swojej przyszłości.

W pisze:
sob mar 10, 2018 12:24 am
Jak to szło?
„Czy ty czasem nie jesteś chora? Zdrowy organizm żyje i działa. Dopiero chory zastanawia się nad sobą.”
jak to szło?
'Trzeba mieć zdrowie, żeby chorować' ;)

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: śr maja 30, 2018 2:57 pm
autor: Vorenus
Początkowo 10mg Escitilu, na nerwice, teraz mi się bardziej nerwica natręctw nasiliła biorę 100mg stertaliny.

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: sob sie 25, 2018 11:18 am
autor: observer
Biorę Sertagen + Fluanxol, cenię sobie.

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: sob sie 25, 2018 11:29 am
autor: zima
Zaktualizuję troszkę: teraz biorę arypiprazol i fluoksetynę, bo risperidon spowodował u mnie kosmiczny wzrost prolaktyny i problem z wagą. Kit, że nowe leki działają podobnie, psychiatra nie chce zmienić. Mam zamiar znowu zmienić lekarza, bo tak się żyć nie da. Na lekach źle, bez leków też źle, okropne to.
Pytanie: jak u Was z wagą? Trzyma się czy komuś też mocno podskoczyła na którymś leku?

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: sob sie 25, 2018 12:10 pm
autor: observer
U mnie właśnie problemy z wagą. +35 kg po 2 latach brania leków. Inna sprawa, że nie zwracam na to większej uwagi, bo wyeliminowanie objawów psychosomatycznych jest najważniejsze, a w tym moje leki się sprawdzają.

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: sob sie 25, 2018 12:18 pm
autor: observer
Jeszcze dodam, że mam 2 inne objawy uboczne. Bardzo duża senność (staram się to neutralizować pijąc 3 kawy dziennie, ale najgorzej jest wstać z łóżka rano) oraz pocenie nocne (czasami jestem cały mokry jak się budzę).

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: sob sie 25, 2018 5:07 pm
autor: zima
observer pisze:
sob sie 25, 2018 12:10 pm
nie zwracam na to większej uwagi, bo wyeliminowanie objawów psychosomatycznych jest najważniejsze, a w tym moje leki się sprawdzają.
Ja niestety zwracam ze względu na dysmorfofobiczne zapędy, na które leki chyba nie bardzo pomagają. Poza tym otyłość nigdy nie jest czymś zdrowym, nawet jeśli to nadmiar wody od leków. Co do senności, to też mam, tylko kawy nie piję, a odsypiam po prostu (mogę sobie pozwolić, skoro nie mam pracy). Do tego nie mam na nic siły, przejście się do sklepu to już dla mnie jak wyprawa na szczyt góry.

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: sob sie 25, 2018 5:25 pm
autor: observer
Byłem za chudy, miałem około 53 kg, teraz mam 88 kg, więc bez tragedii. Będę się martwił jak przekroczę setkę :)
No ja właśnie dzięki 3 mocnym kawom jakoś funkcjonuję, bo bez tego to spałbym jakieś 14 godzin na dobę minimum :P

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: sob sie 25, 2018 5:35 pm
autor: observer
Ponadto wiem o czym mówisz, jeżeli chodzi o przejmowanie się swoim wyglądem, bo gdzieś w latach 15-25 miałem ogromne kompleksy na ten temat. Na szczęście mi to przeszło, bo im jestem starszy, tym coraz bardziej mam gdzieś co ludzie o mnie myślą, a ja sam odrzucam wszelkie społeczne hierarchie :)

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: sob sie 25, 2018 9:08 pm
autor: zima
No u mnie problem jest trochę gorszy, bo jestem kobietą. Tym bardziej, że, jak przypuszczam, jestem niższa od Ciebie i ważę parę kilo więcej, a ciągle tyję. Najsmutniejsze jest to, że nie mogę schudnąć nawet jak nie biorę leków. Nawet dietetyczka mi nie pomogła. Tracę już pomysły.

Re: Czy bierzecie jakieś leki?

: sob sie 25, 2018 10:09 pm
autor: observer
Grunt to przestać myśleć o sobie w kategorii takiej, że powinno się równać do jakiegoś ustalonego kanonu wyglądu, choć wiem, że ciężko jest kogoś pocieszyć w tej kwestii. Moim skromnym zdaniem puszyste kobiety nie są w niczym gorsze od szczupłych, a wręcz przeciwnie. W każdym razie, faktycznie antydepresanty powodują wyraźny wzrost wagi i oprócz swoich doświadczeń także wiele razy już to słyszałem. Niestety, coś za coś. Dla mnie korzyści z ich brania są na tyle duże, że akceptuję ten skutek uboczny. Ja po prostu przestałem uważać się za gorszego tylko dlatego, że jestem brzydki, bo brzydzę się samym podziałem na lepszych i gorszych ludzi w zależności od procenta dopasowania do wzorca. Wysoki też nie jestem (176cm), a dodatkowy problem polega na tym, że mam dość kobiecą sylwetkę :P