Dysocjacja od problemów życiowych
Dysocjacja od problemów życiowych
Czasem wpada jakiś problem życiowy, z czym należałoby "coś" zrobić, aktywnie dążyć do jego rozwiązania. Najpierw pojawia się ogromne poczucie beznadziejności i obrazy wszystkich negatywnych dróg przyszłości - co sprawia ogromny ból psychiczny. Długo nie jestem w tym stanie wytrwać i myśleć o tym jak naprawdę wygląda moje życie. Przesilenie emocjonalne kończy się poczuciem pustki, która przeraża, a potem jest już tylko spokój. Oraz potrzeba dystrakcji. Więc znajduję sobie temat zastępczy do myślenia, aktywność zastępczą (jak oglądanie filmów na YT na jakiś skomplikowany temat, albo kłócenie się z kimś na forum internetowym) która zaangażuje wszystkie zasoby intelektualne, albo snuję jakieś fantazje polepszające nastrój. I dysocjacja od rzeczywistości jest tak silna, że problemy zostaną wyparte ze świadomości, a przynajmniej nie sprawiają już żadnego bólu psychicznego. Do poziomu, że sam nie jestem w stanie przyznać się przed sobą, że mam jakiś problem, wymagający działania.
I chyba z takich oscylacji: dołek - czynność kompensacyjna (ucieczka od bólu psychicznego) - dołek sklada się moje życie. Ten schemat wykształcił się chyba u mnie już w późnym dziecińśtwie.
W sumie dotyczy to moich własnych problemów, bo na rzecz cudzych potrafiłęm się nieraz mocno angażować.
Im jestem starszy, tym staje się to większym problemem. Widzę, że życie ucieka mi przez palce, widzę że moja przyszłość jest niepewna. I nie robię z tym kompletnie nic. Pierwotna reakcja to wejście w stan przetrwalnikowany, przeczekanie, trwanie. I tak czekam już kilkanaście lat, nie wiadomo na co. Z wiekiem staję się coraz bardziej bierny i przykurczony, coraz mniej bodźców wywołuje we mnie reakcję (a może to tłumienie jest mocniejsze). Mam wrażenie, że zanikam.
Oczywiście to forum schizoidów, więc napisałem monolog; ale może w ramach interakcji społecznej pytanie - czy ktoś z Was ma podobnie ?
I chyba z takich oscylacji: dołek - czynność kompensacyjna (ucieczka od bólu psychicznego) - dołek sklada się moje życie. Ten schemat wykształcił się chyba u mnie już w późnym dziecińśtwie.
W sumie dotyczy to moich własnych problemów, bo na rzecz cudzych potrafiłęm się nieraz mocno angażować.
Im jestem starszy, tym staje się to większym problemem. Widzę, że życie ucieka mi przez palce, widzę że moja przyszłość jest niepewna. I nie robię z tym kompletnie nic. Pierwotna reakcja to wejście w stan przetrwalnikowany, przeczekanie, trwanie. I tak czekam już kilkanaście lat, nie wiadomo na co. Z wiekiem staję się coraz bardziej bierny i przykurczony, coraz mniej bodźców wywołuje we mnie reakcję (a może to tłumienie jest mocniejsze). Mam wrażenie, że zanikam.
Oczywiście to forum schizoidów, więc napisałem monolog; ale może w ramach interakcji społecznej pytanie - czy ktoś z Was ma podobnie ?
"Było nie ma - poszło w dym. Tylko popiół został w rękach."
-
- Posty: 1252
- Rejestracja: śr kwie 27, 2016 6:12 pm
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
Pod każdym twoim słowem mógłbym się podpisać.
Izolowanie się żeby nie widząc innych nie mieć pola do bolesnego porównania.
Ucieczka przed trudnościami, rozczarowaniem, lęk przed niepowodzeniem.Gbur pisze: ↑wt cze 01, 2021 7:34 pmCzasem wpada jakiś problem życiowy, z czym należałoby "coś" zrobić, aktywnie dążyć do jego rozwiązania. Najpierw pojawia się ogromne poczucie beznadziejności i obrazy wszystkich negatywnych dróg przyszłości - co sprawia ogromny ból psychiczny. Długo nie jestem w tym stanie wytrwać i myśleć o tym jak naprawdę wygląda moje życie.
Izolowanie się żeby nie widząc innych nie mieć pola do bolesnego porównania.
W u mnie w wieku wczesno nastoletnim.
Dużo łatwiej jest obiektywnie oceniać cudze problemy niż samemu być jednocześnie przedmiotem i podmiotem analizy.
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
Gbur pisze: ↑wt cze 01, 2021 7:34 pmCzasem wpada jakiś problem życiowy, z czym należałoby "coś" zrobić, aktywnie dążyć do jego rozwiązania. Najpierw pojawia się ogromne poczucie beznadziejności i obrazy wszystkich negatywnych dróg przyszłości - co sprawia ogromny ból psychiczny. Długo nie jestem w tym stanie wytrwać i myśleć o tym jak naprawdę wygląda moje życie.
(...)
Widzę, że życie ucieka mi przez palce, widzę że moja przyszłość jest niepewna. I nie robię z tym kompletnie nic.
(...)
I tak czekam już kilkanaście lat, nie wiadomo na co. Z wiekiem staję się coraz bardziej bierny i przykurczony, coraz mniej bodźców wywołuje we mnie reakcję (a może to tłumienie jest mocniejsze). Mam wrażenie, że zanikam.
Mnie już nie zadręcza to jak wygląda moje życie, wyglądało i będzie wyglądać. Miałem takie krótkie chwile ale chyba nigdy nie miały większego znaczenia, ten wewnętrzny konflikt mną nie miota, dominuje brak motywacji i energii. Koncentruję się tylko na bieżącym stanie i ewentualnie staram się jakoś ułatwić sobie najbliższy czas, złagodzić przykrość, zamiast napieprzać pod prąd zagryzając zęby i udając że tak powinno być. Nie mam zdolności i mocy prowadzić swojego życia w lepszy sposób, bliższy norm i ideałów.
Od dłuższego czasu czytanie mi nie idzie za bardzo, chciałem ruszyć zaległości i zacząłem czytać Guntrip'a:
Complaints of feeling cut off, shut off, out of touch, feeling apart or strange, of things being out of focus or unreal, of not feeling one with people, or of the point having gone out of life, interest flagging, things seeming futile and meaningless, all describe in various ways this state of mind. Patients usually call it 'depression', but it lacks the heavy, black, inner sense of brooding, of anger and of guilt, which are not difficult to discover in classic depression. Depression is really a more extraverted state of mind, which, while the patient is turning his aggression inwards against himself, is part of a struggle not to break out into overt angry and aggressive behaviour. The states described above are rather the 'schizoid states'. They are definitely introverted. Depression is object-relational. The schizoid person has renounced objects, even though he still needs them.
Rozumiem obecność przerażenia pustką, ale nie bardzo rozumiem skąd się bierze. Pustka przynosi ukojenie.
Tylko gdy nie jest się bezpośredni w nie uwikłanym. Podejrzewam, że problemy OS z relacjami leżą w zakresie trudności z ich praktyczną realizacją przez emocjonalną grę. Zdolność do angażowania istnieje ale musi znaleźć inne drogi realizowania się.
Nie wydaje mi się to niczym nadzwyczajnym, większość ludzi po prostu trwa, choć ich forma przetrwalnikowa jest ..nieco szersza - obejmuje większy zakres aktywności.
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
Jak w tej legendzie o szlachcicu, co sam się wyciągnął z bagna ciągnąc się za włosy...Tu się pojawia ten problem paradoksu rekurencji do nadsystemu.chudzielec pisze:Dużo łatwiej jest obiektywnie oceniać cudze problemy niż samemu być jednocześnie przedmiotem i podmiotem analizy.
Widocznie są różne pustki ,a także różne możliwości jej interpretacji. Pustka może oznaczać spokój, może też oznaczać spojrzenie w otchłań. Otchłań to miejsce, w którym nie widać na horyzoncie żadnych perspektyw ani przyszłości, przytłaczające swoim bezkresem, w którą jak wpadniesz to nic od Ciebie nie zależy, tylko lecisz w dół napędzany siłą grawitacji.
A pustkę można interpretować jako ucieczkę w bezpieczne schronienie. Ale też ucieczkę w schronienie można interpretować jako porażkę, w końcu zanim uciekliśmy to czegoś chcieliśmy - tylko nam się nie udało.
Jeśli angażujemy się w cudze problemy to dobrowolnie stajemy się w nie uwikłani ? Chyba, że chodzi o takie uwikłanie, że jesteśmy częścią grupy, która ma jakiś problem. Wtedy faktycznie jest to podwójnie męczące.Tylko gdy nie jest się bezpośredni w nie uwikłanym. Podejrzewam, że problemy OS z relacjami leżą w zakresie trudności z ich praktyczną realizacją przez emocjonalną grę. Zdolność do angażowania istnieje ale musi znaleźć inne drogi realizowania się.
Ja kiedy się angazowałem kierowałem się chyba poczuciem powinności i nie było w tym emocji, może dlatego było łatwiej bo moje zaangazowanie było czysto pragmatyczne i intelektualne (zdobywanie fachowej wiedzy i analiza itd.)
Niemniej w podobny sposób nie potrafię się zaangażować w rozwiązanie własnych problemów.
Słowa mogą mieć różne znaczenie, mi chodziło akurat konkretnie o coś przypominającego reakcję "freeze" układu współczulnego ,nie o jakieś dywagacje filozoficzne.Nie wydaje mi się to niczym nadzwyczajnym, większość ludzi po prostu trwa, choć ich forma przetrwalnikowa jest ..nieco szersza - obejmuje większy zakres aktywności.
"Było nie ma - poszło w dym. Tylko popiół został w rękach."
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
Gbur pisze: ↑pn cze 07, 2021 12:36 pmWidocznie są różne pustki ,a także różne możliwości jej interpretacji. Pustka może oznaczać spokój, może też oznaczać spojrzenie w otchłań. Otchłań to miejsce, w którym nie widać na horyzoncie żadnych perspektyw ani przyszłości, przytłaczające swoim bezkresem, w którą jak wpadniesz to nic od Ciebie nie zależy, tylko lecisz w dół napędzany siłą grawitacji.
A pustkę można interpretować jako ucieczkę w bezpieczne schronienie. Ale też ucieczkę w schronienie można interpretować jako porażkę, w końcu zanim uciekliśmy to czegoś chcieliśmy - tylko nam się nie udało.
A może osiągnięcie odczucia pustki tylko wyzwala tę ..rozpacz i lęk. Ułatwia przepływ.
Gbur pisze: ↑pn cze 07, 2021 12:36 pmJeśli angażujemy się w cudze problemy to dobrowolnie stajemy się w nie uwikłani ?Tylko gdy nie jest się bezpośredni w nie uwikłanym. Podejrzewam, że problemy OS z relacjami leżą w zakresie trudności z ich praktyczną realizacją przez emocjonalną grę. Zdolność do angażowania istnieje ale musi znaleźć inne drogi realizowania się.
Ja kiedy się angazowałem kierowałem się chyba poczuciem powinności i nie było w tym emocji, może dlatego było łatwiej bo moje zaangazowanie było czysto pragmatyczne i intelektualne (zdobywanie fachowej wiedzy i analiza itd.)
Można pomagać bezpiecznie. Zaangażować się w sensie podejmować działania z wewnętrznej motywacji ale nie utopić się w czyjejś szamotaninie tracąc emocjonalną kontrolę, współdzieląc najbardziej obciążające emocje, zachować emocjonalny dystans.
Może właśnie, siłą rzeczy, przez uwikłanie, uwięzienie wewnątrz procesów, brak dystansu?
Gbur pisze: ↑pn cze 07, 2021 12:36 pmSłowa mogą mieć różne znaczenie, mi chodziło akurat konkretnie o coś przypominającego reakcję "freeze" układu współczulnego ,nie o jakieś dywagacje filozoficzne.Nie wydaje mi się to niczym nadzwyczajnym, większość ludzi po prostu trwa, choć ich forma przetrwalnikowa jest ..nieco szersza - obejmuje większy zakres aktywności.
Trwają w sensie żyją tym co mają, bez wysokiej jakości, życiem zaledwie znośnym. Bez oczekiwania że się jeszcze coś zmieni i gonienia za zmianą, bez większej wiary i nadziei, że mogą osiągnąć stan, w którym ich życie będzie miało odczuwalnie wyższą jakość. W swoim monotonnym rytmie i procesie postępującego wieku, taki pół-freeze.
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
Stan dosyć normalny u mnie. Tkwię w tym niezależnie od tego czy w moim życiu dzieje się dobrze czy źle. Czuję się wyobcowany.Gbur pisze: ↑wt cze 01, 2021 7:34 pmCzasem wpada jakiś problem życiowy, z czym należałoby "coś" zrobić, aktywnie dążyć do jego rozwiązania. Najpierw pojawia się ogromne poczucie beznadziejności i obrazy wszystkich negatywnych dróg przyszłości - co sprawia ogromny ból psychiczny. Długo nie jestem w tym stanie wytrwać i myśleć o tym jak naprawdę wygląda moje życie. Przesilenie emocjonalne kończy się poczuciem pustki, która przeraża, a potem jest już tylko spokój. Oraz potrzeba dystrakcji. Więc znajduję sobie temat zastępczy do myślenia, aktywność zastępczą (jak oglądanie filmów na YT na jakiś skomplikowany temat, albo kłócenie się z kimś na forum internetowym) która zaangażuje wszystkie zasoby intelektualne, albo snuję jakieś fantazje polepszające nastrój. I dysocjacja od rzeczywistości jest tak silna, że problemy zostaną wyparte ze świadomości, a przynajmniej nie sprawiają już żadnego bólu psychicznego. Do poziomu, że sam nie jestem w stanie przyznać się przed sobą, że mam jakiś problem, wymagający działania.
I chyba z takich oscylacji: dołek - czynność kompensacyjna (ucieczka od bólu psychicznego) - dołek sklada się moje życie. Ten schemat wykształcił się chyba u mnie już w późnym dziecińśtwie.
W sumie dotyczy to moich własnych problemów, bo na rzecz cudzych potrafiłęm się nieraz mocno angażować.
Im jestem starszy, tym staje się to większym problemem. Widzę, że życie ucieka mi przez palce, widzę że moja przyszłość jest niepewna. I nie robię z tym kompletnie nic. Pierwotna reakcja to wejście w stan przetrwalnikowany, przeczekanie, trwanie. I tak czekam już kilkanaście lat, nie wiadomo na co. Z wiekiem staję się coraz bardziej bierny i przykurczony, coraz mniej bodźców wywołuje we mnie reakcję (a może to tłumienie jest mocniejsze). Mam wrażenie, że zanikam.
Ostatnio, po długiej rozmowie z żoną, okazało się że w sumie wytworzyłem swego rodzaju Avatar który pokazuję na zewnątrz. Boję się pokazać prawdziwego siebie. Mam sporo marzeń, rzeczy które chciałbym zrobić i miejsca które chciałbym zobaczyć. W jednym kraju chciałbym osiąść na stałe. Tylko nie robię nic w tym kierunku.
Tkwię w tym bagnie i nie jestem w stanie zrobić nic żeby to zmienić. Prokastynacja level hard.
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
Chciałem założyć temat pt. "Ucieczka od bólu w marzenia i fantazje" ,ale przypomniałem sobie, ze kiedyś założyłem podobny temat.
W sumie nie mam wiele do dodania poza tym, że jest to ogromnym problemem. I zastanawiam się co można z tym zrobić ?
Nie jestem w stanie być "prawdziwym" przez dłuższy czas. Tzn. być zatopionym w rzeczywistości, widzieć własne życie takim jakim jest, przeżywać ludzkie emocje, być prawdziwym w relacji z innymi ludźmi i szczerym emocjonalnie. Aby uciec od bólu w mojej psychice zbyt szybko włączają się mechanizmy zabezpieczające - sto różnych sposobów dysocjacji od rzeczywistości, dystrakcji wobec realnych problemów. Fantazje, marzenia, daydreaming, nagłe parcie do zagłębiania się w jakieś tematy naukowe, albo polityczne nie mające żadnego przełożenia na moje życie, intelektualizacja. Czasem angażuję się w jakąś czynność zastępczą tak mocno jakbym w niej podświadomie pokładał nadzieję, że jej zgłębienie jakoś zmieni mi życie. Cóż, czasem może zmienić, choć zwykle to tylko puszczanie myśli z dymem.
I to staje się problemem, bo ten automatyczny mechanizm dysocjacji prowadzi do tego, że nie mogę zająć się problemami we własnym życiu, bo poczucie emocjonalnego bólu, jakie motywowałoby mnie do zmiany zostaje schowane. Boję się tego, że moje życie runie mi na głowę, a ja nie będę robił nic, tylko znieczulał się. Potrafiłem wiele lat przeleżeć właściwie myśląc i gapiąc się w sufit.
Myślę, że taki mechanizm wykształcił się w dzieciństwie, gdy nie miałem na nic wpływu i musiałem po prostu przetrwać, poradzić sobie z funkcjonowaniem w niesprzyjających okolicznościach. Ale teraz - gdy jestem dorosły i mam już pewną sprawczość - ten skrypt zdaje się hamować zmiany i nie robię czegoś, co POWINIENEM robić, nie ratuję tego, co POWINIENEM ratować. Choć z drugiej strony nie wiem czy ten skrypt nie pełni nadal funkcji ochronnej - np. czy nie chroni mnie od samobójstwa, które mógłbym popełnić gdybym był otwarty emocjonalnie, przeżywał swoje prawdziwe emocje i patrzył na świat bez znieczulenia.
Pamiętam jak funkcjonowałem na studiach - nie byłem w stanie nawiązać żadnej głębszej więzi, nawet gdy kogoś lubiłem. Nawet gdy były jakieś przebłyski to tłumiłem je w zarodku. W gruncie rzeczy starałem się symulować normalnego człowieka, żeby nikt nie zobaczył we mnie ofiary.
Nie wiem czy nadal jestem schizoidem, bo kiedyś, gdy byłem bardziej schizoidalny - to ten avatar był ustawiony domyślnie, nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że istnieje jakieś JA, że mam jakieś realne potrzeby, koncepcja tego, że mógłbym realizować jakieś własne marzenia w rzeczywistości była abstrakcyjna.
(...)
Mam nadzieję, że w moim monologu nie ma jakiejś megalomanii.
W sumie nie mam wiele do dodania poza tym, że jest to ogromnym problemem. I zastanawiam się co można z tym zrobić ?
Nie jestem w stanie być "prawdziwym" przez dłuższy czas. Tzn. być zatopionym w rzeczywistości, widzieć własne życie takim jakim jest, przeżywać ludzkie emocje, być prawdziwym w relacji z innymi ludźmi i szczerym emocjonalnie. Aby uciec od bólu w mojej psychice zbyt szybko włączają się mechanizmy zabezpieczające - sto różnych sposobów dysocjacji od rzeczywistości, dystrakcji wobec realnych problemów. Fantazje, marzenia, daydreaming, nagłe parcie do zagłębiania się w jakieś tematy naukowe, albo polityczne nie mające żadnego przełożenia na moje życie, intelektualizacja. Czasem angażuję się w jakąś czynność zastępczą tak mocno jakbym w niej podświadomie pokładał nadzieję, że jej zgłębienie jakoś zmieni mi życie. Cóż, czasem może zmienić, choć zwykle to tylko puszczanie myśli z dymem.
I to staje się problemem, bo ten automatyczny mechanizm dysocjacji prowadzi do tego, że nie mogę zająć się problemami we własnym życiu, bo poczucie emocjonalnego bólu, jakie motywowałoby mnie do zmiany zostaje schowane. Boję się tego, że moje życie runie mi na głowę, a ja nie będę robił nic, tylko znieczulał się. Potrafiłem wiele lat przeleżeć właściwie myśląc i gapiąc się w sufit.
Myślę, że taki mechanizm wykształcił się w dzieciństwie, gdy nie miałem na nic wpływu i musiałem po prostu przetrwać, poradzić sobie z funkcjonowaniem w niesprzyjających okolicznościach. Ale teraz - gdy jestem dorosły i mam już pewną sprawczość - ten skrypt zdaje się hamować zmiany i nie robię czegoś, co POWINIENEM robić, nie ratuję tego, co POWINIENEM ratować. Choć z drugiej strony nie wiem czy ten skrypt nie pełni nadal funkcji ochronnej - np. czy nie chroni mnie od samobójstwa, które mógłbym popełnić gdybym był otwarty emocjonalnie, przeżywał swoje prawdziwe emocje i patrzył na świat bez znieczulenia.
"Avatar" to dość dobre określenie. Przez wiele lat funkcjonowałem społęcznie w ten sposób, że moje relacje społeczne były oskryptowane ,jakby zautomatyzowane. Można to nazwać avatarem, można chodzącym trupem zmuszanym do symulowania ekspresji emocjonalnej by jakoś normalnie wchodzić w interakcje z otoczeniem. Czasem próbowałem być kimś innym, wypełniając swoją głowę różnymi ideami, szukając czegoś co mnie wypełni, czasem nawet wypełniając się cudzymi myślami i sposobem myślenia ( HSP ? ). Choć określenie INNYM nie jest może zbyt trafne, no bo innym od kogo - skoro siebie nie było. (no i nie chodzi mi o tworzenie wizerunku siebie na zewnątrz, tylko tworzenie jakiegoś zintegrowanego obrazu siebie wewnątrz).Swiffy pisze:]Stan dosyć normalny u mnie. Tkwię w tym niezależnie od tego czy w moim życiu dzieje się dobrze czy źle. Czuję się wyobcowany.
Ostatnio, po długiej rozmowie z żoną, okazało się że w sumie wytworzyłem swego rodzaju Avatar który pokazuję na zewnątrz. Boję się pokazać prawdziwego siebie. Mam sporo marzeń, rzeczy które chciałbym zrobić i miejsca które chciałbym zobaczyć. W jednym kraju chciałbym osiąść na stałe. Tylko nie robię nic w tym kierunku.
Tkwię w tym bagnie i nie jestem w stanie zrobić nic żeby to zmienić. Prokastynacja level hard.
Pamiętam jak funkcjonowałem na studiach - nie byłem w stanie nawiązać żadnej głębszej więzi, nawet gdy kogoś lubiłem. Nawet gdy były jakieś przebłyski to tłumiłem je w zarodku. W gruncie rzeczy starałem się symulować normalnego człowieka, żeby nikt nie zobaczył we mnie ofiary.
Nie wiem czy nadal jestem schizoidem, bo kiedyś, gdy byłem bardziej schizoidalny - to ten avatar był ustawiony domyślnie, nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że istnieje jakieś JA, że mam jakieś realne potrzeby, koncepcja tego, że mógłbym realizować jakieś własne marzenia w rzeczywistości była abstrakcyjna.
(...)
Mam nadzieję, że w moim monologu nie ma jakiejś megalomanii.
"Było nie ma - poszło w dym. Tylko popiół został w rękach."
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
W stanie opisanym przez Gbura byłem kilka lat temu. Przez 7 lat byłem bezrobotny, a ze względu na fatalne zdrowie prawie nie wychodziłem z domu. Całe dnie grałem na konsoli lub też się z kimś kłóciłem w internecie. Problem w tym, że teraz jest tylko gorzej, teraz już nie potrafię uciekać. Chciałbym uciec w jakieś zajęcie, ale zmuszenie się do niego męczy potwornie. Uwierz więc, że nie jest tak źle, może być niestety gorzej, choć to marne pocieszenie.
"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".
"Ni boga, ni pana".
"Ni boga, ni pana".
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
Mam poczucie, że wszystko co robiłem w przeszłości było nadaremne. Tyczy się to i zainteresować i relacji międzyludzkich. Teraz nic już nie ma znaczenia.
"Było nie ma - poszło w dym. Tylko popiół został w rękach."
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
Ja w sumie też mam poczucie, że zmarnowałem przeszłość, choć z drugiej strony, uważam to za naturalną konsekwencję tego, kim jestem, bo jakbym miał drugi raz przeżyć te lata, to pewnie nic specjalnie więcej bym nie zrobił i nie osiągnął.
W sumie jedyna rzecz, która ma dla mnie znaczenie, to przeżyć to życie do końca z możliwie jak najmniejszą ilością bólu. Istnienie i tak nie ma żadnego sensu, celu, ani wartości samej w sobie (a nie potrafię jej sam nadać).
W sumie jedyna rzecz, która ma dla mnie znaczenie, to przeżyć to życie do końca z możliwie jak najmniejszą ilością bólu. Istnienie i tak nie ma żadnego sensu, celu, ani wartości samej w sobie (a nie potrafię jej sam nadać).
"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".
"Ni boga, ni pana".
"Ni boga, ni pana".
-
- Posty: 1252
- Rejestracja: śr kwie 27, 2016 6:12 pm
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
Jednak Życie to właśnie przezwyciężenie trudności.
Ja staram się ich unikać co kończy się nieustannym poczuciem wszechogarniajacej pustki, zmarnowanego bezsensownie czasu.
Gdy się nic nie robi nie ma żadnego znaczenia, sensu. Niczego co niesie konsekwencje poza zwykłym przemijaniem. Takie życie to jak patrzenie na puste płótno z niezadowoleniem z jego jakości tak długo aż wypłowieje a farby zaschną.
Ja staram się ich unikać co kończy się nieustannym poczuciem wszechogarniajacej pustki, zmarnowanego bezsensownie czasu.
Gdy się nic nie robi nie ma żadnego znaczenia, sensu. Niczego co niesie konsekwencje poza zwykłym przemijaniem. Takie życie to jak patrzenie na puste płótno z niezadowoleniem z jego jakości tak długo aż wypłowieje a farby zaschną.
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
Trzeba mieć motywację do przezwyciężania trudności. Poczucie, że robi się to po coś, że jest jakaś nagroda. A u mnie układ nagrody nie działa, nie wiem jak u Ciebie. Nic nie daje mi satysfakcji i przyjemności.
Tak, ja również uciekam od trudności. Odkąd pamiętam mam takie defensywno-unikające podejście do życia. Stąd też wynika niechęć do podejmowania wszelkiego ryzyka. W ten sposób nic nie zyskuję i stoję w miejscu.
A życie i tak nie ma żadnego sensu, przynajmniej moim zdaniem, i to bez względu na to, jak się je przeżyje. Szczęśliwi jednak ci, którzy w istnieniu odnajdują jakąś przyjemność lub satysfakcję, nawet jeżeli ich "sens" jest urojony.
Tak, ja również uciekam od trudności. Odkąd pamiętam mam takie defensywno-unikające podejście do życia. Stąd też wynika niechęć do podejmowania wszelkiego ryzyka. W ten sposób nic nie zyskuję i stoję w miejscu.
A życie i tak nie ma żadnego sensu, przynajmniej moim zdaniem, i to bez względu na to, jak się je przeżyje. Szczęśliwi jednak ci, którzy w istnieniu odnajdują jakąś przyjemność lub satysfakcję, nawet jeżeli ich "sens" jest urojony.
"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".
"Ni boga, ni pana".
"Ni boga, ni pana".
-
- Posty: 1252
- Rejestracja: śr kwie 27, 2016 6:12 pm
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
Ja to wszystko rozumiem tylko że będąc już mocno po 30stce coraz trudniej udawać ze to jest norma a cały świat zwariował bo robi inaczej.
Re: Dysocjacja od problemów życiowych
Ale ja wiem, że to nie jest norma oraz że ja nie jestem normalny. Tyle że norma to po prostu większość.
"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".
"Ni boga, ni pana".
"Ni boga, ni pana".
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości