Strach przed stratą / przegapieniem / przemijaniem
: czw gru 07, 2017 2:53 pm
Chciałbym się odnieść do jednego fragmentu w innym temacie i pomyślałem, ze można by go wyodrębnić jako nowy temat.
* tak, bo ja wiem, że relacje płytkie, oparte na działaniach zewnętrznych (albo można powiedzieć- dzieleniu wspólnego losu), bez jakiegoś głębszego wglądu we wzajemną psychikę są normą społeczną - i może w tym własnie jest recepta na życie by wyprzeć się swojego swiata wewnętrznego, marzeń, żalów, interioryzować normy z otoczenia, pogodzić się z własną prymitywna biologią, pogodzić się z własną śmiertelnością, związać się emocjonalnie ze swoim otoczeniem społecznym i w gierkach o hierarchię w stadzie; wziąć pług i orać zajmując się problemami dnia codziennego by zapewnić sobie (i żonie, którą mieć wypada) byt materialny pozwalający wypełnić życie małymi przyjemnościami, takimi jak kupowanie nowych sprzętów/gier/filmów/rekwizytów podkreślających status społeczny/próbowanie nowych potraw/podróże...
----------------
Czasem gdy jestem w miarę stabilnym/dobrym nastroju jakiś bodziec - może być np. sentymentalna piosenka porusza ten stan i zadaję sobie pytanie, czy na pewno jestem na dobrej drodze, tak jakby daleko w przeszłości istniał jakiś punkt zaczepienia wyznaczający prawidłowy kierunek.
Nie wiem na ile to jest relewantne, ale ja odczuwam ogromny strach przed przemijaniem. Już jako kilkuletnie dziecko co ludzie nazywają kryzysem egzystencjalnym, rozmyślania o śmierci, nad sensem życia; co nasiliło się gdy zmarł mój dziadek, gdy miałem 5 lat. To nie jest cos na poziomie emocji czy uczuć, to jest cos,co mnie...definiuje. Czuję jak ten lęk wyżarza mnie od środka i wiele moich dotychczasowych działań z niego wynikało; ale także bywa, że paraliżuje działanie - boję się, że zmarnuję swoje życie podejmując błędne decyzje, albo angażując się w "błędne" relacje* - i w ten sposób stracę potencjalną możliwość "odpowiedniego" (/prawdziwego?) życiaumarlazkotami pisze:Miałam kiedyś namiastkę takiej relacji. Paradoksalnie z osobą bardzo ode mnie różną. Nie spodziewałam się, że taki człowiek na swiecie istnieje. A istniał. Teraz czasem nachodzi mnie lęk, że w tej całej przepastnej bazie ludzi, która na dodatek w obecnej dobie technologicznej jest na wyciągnięcie ręki, jest człowiek, z którym jestem kompatybilna, to moje ludzkie zwierzę, i ze umrę, nie poznawszy go.
https://en.wikipedia.org/wiki/Fear_of_missing_out coś takiego, tylko w odniesieniu do człowieka.
Oczywiście ten mój lęk jest w ocenie bajecznie zabawny, bo ja przecież nie nawiązuję znajomości, a te chaotyczne przypadki tak szybko się kończą, ze nawet nie zdążam ich poznać.
* tak, bo ja wiem, że relacje płytkie, oparte na działaniach zewnętrznych (albo można powiedzieć- dzieleniu wspólnego losu), bez jakiegoś głębszego wglądu we wzajemną psychikę są normą społeczną - i może w tym własnie jest recepta na życie by wyprzeć się swojego swiata wewnętrznego, marzeń, żalów, interioryzować normy z otoczenia, pogodzić się z własną prymitywna biologią, pogodzić się z własną śmiertelnością, związać się emocjonalnie ze swoim otoczeniem społecznym i w gierkach o hierarchię w stadzie; wziąć pług i orać zajmując się problemami dnia codziennego by zapewnić sobie (i żonie, którą mieć wypada) byt materialny pozwalający wypełnić życie małymi przyjemnościami, takimi jak kupowanie nowych sprzętów/gier/filmów/rekwizytów podkreślających status społeczny/próbowanie nowych potraw/podróże...
----------------
Czasem gdy jestem w miarę stabilnym/dobrym nastroju jakiś bodziec - może być np. sentymentalna piosenka porusza ten stan i zadaję sobie pytanie, czy na pewno jestem na dobrej drodze, tak jakby daleko w przeszłości istniał jakiś punkt zaczepienia wyznaczający prawidłowy kierunek.