Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
Czuję się fatalnie i szukam dla siebie jakiegoś ratunku. Anhedonia i związana z nią bolesna nuda dają mi po dupie tak mocno, że nie wytrzymuję.
Zauważyłem coś takiego, że nie potrafię skupić się na wykonywanej czynności w sensie jej wykonywania (i czerpać z tego potencjalnej przyjemności), a od razu myślę o jej celu. Jeżeli ten cel wydaje mi się nieudany/nieosiągalny, to wszystko wydaje mi się bez sensu. Tak jakby każde działanie musiało być kreatywne albo przynosić jakiś zysk. Przykładowo, nie umiem się zmusić do układania puzzli, bo ta czynność wydaje mi się bez sensu. Tak się zastanawiam, jaki ma sens układanie kawałków obrazka, które ktoś wcześnie pociął i wymieszał? Oczywiście chodzi o to, że w teorii, przyjemność powinno dawać właśnie samo układanie, ale moją pułapką jest myślenie o tym, że ta czynność nie ma sensu rozumianego jako korzyść. Przypomina mi to takie kawały, jak na budowie pracownicy noszą cegły z jednego miejsca na drugie, tylko po to, żeby udawać przed majstrem, że coś robią.
Zastanawiam się więc, czy moja anhedonia to nie jest takie trochę błędne koło, że ja nie odczuwam przyjemności, bo sam ją sobie blokuję? Tak jakbym nie dawał sobie prawa do poczucia przyjemności z samego aktu działania, bo działanie musi mieć cel? Może podam inne przykłady, żeby to zobrazować:
- jako dziecko lubiłem sklejać modele samolotów i nie zastanawiałem się nad sensem tego — obecnie wydaje mi się bezcelowe tworzenie modelu, który potem wisi na ścianie po nic.
- myślałem, żeby zainteresować się fotografią — wydaje mi się jednak bez sensu robienie zdjęć, których nie będzie nikt oglądał, albo trzy osoby na krzyż.
- od tworzenia muzyki odrzuca mnie to, że w natłoku różnych projektów nie znajduję praktycznie słuchaczy i z rzadka ktoś w ogóle przesłucha mój kawałek.
- tworzyłem pierniki dekoracyjne, ale z racji, że słabo się sprzedawały, nie widzę obecnie robienia ich po to, żeby stały na półce.
- gdy komputerowe wydają mi się bez sensu, bo z ich ukończenia nie ma żadnej korzyści.
- myślałem o dołączeniu do redakcji pewnego tematycznego serwisu internetowego — ale że jest to serwis z małą ilością odbiorców, to wydaje mi się bez sensu, że moje teksty będzie czytała malutka ilość osób.
Itp. itd.
Tak jakby podzielić wykonywane czynności na odtwórcze i kreatywne. Te pierwsze wydają mi się bez sensu, bo marnuje się czas i energię, nie osiągając z tego żadnych korzyści. Oczywiście, powtarzając się, korzyścią powinna być przyjemność z samego aktu robienia, ale problem w tym, że ja właśnie jestem zafiksowany na wyniku zamiast na czynności. Z kolei czynności kreatywne (gdy coś się tworzy) wydają mi się sensowne tylko wtedy, gdy ta twórczość znajduje odbiorców (a z tym w dzisiejszym świecie ciężko).
Być może moje zaburzenie bierze się z czasów młodości, gdy rodzice często atakowali mnie, że marnuję czas i zajmuję się głupotami. Może zakodowali mi w moim chorym mózgu, że działanie ma sens tylko, gdy przynosi korzyść, nie wiem. Zastanawiam się więc teraz, jak to jest. Czy mój problem wynika z tego, że żadne działanie nie daje mi przyjemności (anhedonia) i dlatego go nie robię, czy może ja nie pozwalam sobie jakimś chorym mechanizmem na odczuwanie przyjemności, gdyż mój wewnętrzny sabotażysta "karze mnie" za to, że robię coś w teorii niepotrzebnego? Jakie macie przemyślenia na ten temat? Czy też macie blokadę, przed robieniem czegoś, co jest obiektywnie niepotrzebne? Chciałbym umieć skupić się na samej czynności i w ogóle nie myśleć o potencjalnym celu. Czyli przykładowo, odczuwać przyjemność/satysfakcję z samego faktu układania puzzli, bez myślenia o tym, że ta czynność jest bez sensu w sensie celu.
Zauważyłem coś takiego, że nie potrafię skupić się na wykonywanej czynności w sensie jej wykonywania (i czerpać z tego potencjalnej przyjemności), a od razu myślę o jej celu. Jeżeli ten cel wydaje mi się nieudany/nieosiągalny, to wszystko wydaje mi się bez sensu. Tak jakby każde działanie musiało być kreatywne albo przynosić jakiś zysk. Przykładowo, nie umiem się zmusić do układania puzzli, bo ta czynność wydaje mi się bez sensu. Tak się zastanawiam, jaki ma sens układanie kawałków obrazka, które ktoś wcześnie pociął i wymieszał? Oczywiście chodzi o to, że w teorii, przyjemność powinno dawać właśnie samo układanie, ale moją pułapką jest myślenie o tym, że ta czynność nie ma sensu rozumianego jako korzyść. Przypomina mi to takie kawały, jak na budowie pracownicy noszą cegły z jednego miejsca na drugie, tylko po to, żeby udawać przed majstrem, że coś robią.
Zastanawiam się więc, czy moja anhedonia to nie jest takie trochę błędne koło, że ja nie odczuwam przyjemności, bo sam ją sobie blokuję? Tak jakbym nie dawał sobie prawa do poczucia przyjemności z samego aktu działania, bo działanie musi mieć cel? Może podam inne przykłady, żeby to zobrazować:
- jako dziecko lubiłem sklejać modele samolotów i nie zastanawiałem się nad sensem tego — obecnie wydaje mi się bezcelowe tworzenie modelu, który potem wisi na ścianie po nic.
- myślałem, żeby zainteresować się fotografią — wydaje mi się jednak bez sensu robienie zdjęć, których nie będzie nikt oglądał, albo trzy osoby na krzyż.
- od tworzenia muzyki odrzuca mnie to, że w natłoku różnych projektów nie znajduję praktycznie słuchaczy i z rzadka ktoś w ogóle przesłucha mój kawałek.
- tworzyłem pierniki dekoracyjne, ale z racji, że słabo się sprzedawały, nie widzę obecnie robienia ich po to, żeby stały na półce.
- gdy komputerowe wydają mi się bez sensu, bo z ich ukończenia nie ma żadnej korzyści.
- myślałem o dołączeniu do redakcji pewnego tematycznego serwisu internetowego — ale że jest to serwis z małą ilością odbiorców, to wydaje mi się bez sensu, że moje teksty będzie czytała malutka ilość osób.
Itp. itd.
Tak jakby podzielić wykonywane czynności na odtwórcze i kreatywne. Te pierwsze wydają mi się bez sensu, bo marnuje się czas i energię, nie osiągając z tego żadnych korzyści. Oczywiście, powtarzając się, korzyścią powinna być przyjemność z samego aktu robienia, ale problem w tym, że ja właśnie jestem zafiksowany na wyniku zamiast na czynności. Z kolei czynności kreatywne (gdy coś się tworzy) wydają mi się sensowne tylko wtedy, gdy ta twórczość znajduje odbiorców (a z tym w dzisiejszym świecie ciężko).
Być może moje zaburzenie bierze się z czasów młodości, gdy rodzice często atakowali mnie, że marnuję czas i zajmuję się głupotami. Może zakodowali mi w moim chorym mózgu, że działanie ma sens tylko, gdy przynosi korzyść, nie wiem. Zastanawiam się więc teraz, jak to jest. Czy mój problem wynika z tego, że żadne działanie nie daje mi przyjemności (anhedonia) i dlatego go nie robię, czy może ja nie pozwalam sobie jakimś chorym mechanizmem na odczuwanie przyjemności, gdyż mój wewnętrzny sabotażysta "karze mnie" za to, że robię coś w teorii niepotrzebnego? Jakie macie przemyślenia na ten temat? Czy też macie blokadę, przed robieniem czegoś, co jest obiektywnie niepotrzebne? Chciałbym umieć skupić się na samej czynności i w ogóle nie myśleć o potencjalnym celu. Czyli przykładowo, odczuwać przyjemność/satysfakcję z samego faktu układania puzzli, bez myślenia o tym, że ta czynność jest bez sensu w sensie celu.
"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".
"Ni boga, ni pana".
"Ni boga, ni pana".
-
- Posty: 1250
- Rejestracja: śr kwie 27, 2016 6:12 pm
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
W trakcie uczysz się składania modeli, z czasem potrafisz składać coraz bardziej skomplikowane, nabywasz nowe umiejętności.
j.w tworzysz i uczysz się, doskonalisz.
Prawdziwie kreatywne? Tak naprawdę "wszystko" już jest, "wszystko" zostało napisane i wymyślone.observer pisze: ↑pn maja 01, 2023 4:18 pmTak jakby podzielić wykonywane czynności na odtwórcze i kreatywne. Te pierwsze wydają mi się bez sensu, bo marnuje się czas i energię, nie osiągając z tego żadnych korzyści. Oczywiście, powtarzając się, korzyścią powinna być przyjemność z samego aktu robienia, ale problem w tym, że ja właśnie jestem zafiksowany na wyniku zamiast na czynności. Z kolei czynności kreatywne (gdy coś się tworzy) wydają mi się sensowne tylko wtedy, gdy ta twórczość znajduje odbiorców (a z tym w dzisiejszym świecie ciężko).
Pisze to w sensie ze bardzo trudno jest być kreatywnym w skali świata.
Jaka to miała być korzyść? Pieniądze? Poklask u innych?
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
Teoretycznie każda umiejętność rozwija, nawet składanie puzzli czy samolotów, ale chodzi o to, że chciałbym umieć czerpać przyjemność z samego aktu działania tu i teraz, a nie skupiać się na tym, czy to się do czegoś przyda, czy jest pożyteczne, opłacalne, wartościowe, czy jest "po coś".
To prawda, że kreatywność można traktować nie jako tworzenie, a jedynie "przetwarzanie" już istniejących koncepcji. Jednak mimo wszystko jest różnica między, powiedzmy, czystym "konsumowaniem treści", czyli np. oglądaniem TV lub graniem w grę, a malowaniem obrazów, pisaniem książek czy pracą zarobkową. Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie kreatywność sama w sobie także nie ma sensu, gdy nie ma odbiorcy tego dzieła. I to jest właśnie najgorsze, uważam, że niepotrzebne są zarówno zajęcia konsumpcyjne (bo nic nie dają), jak i kreatywne (bo nic już nie jest światu potrzebne). Ponownie wracam do punktu, że chciałbym czerpać przyjemność z samego faktu robienia czegoś, bez zastanawiania się, czy to jest potrzebne, sensowne, wartościowe, opłacalne itp.
Rodzice chcieli, bym osiągnął sukces życiowy mierzony chyba w skali wykształcenia i pracy. Stąd też często atakowali mnie, że działania typu granie w gry to tylko strata czasu, a granie na instrumentach to głupie brzdękanie itp. Tak jakby skrzywili mnie, że każde działanie ma przynosić jakąś korzyść, a coś ukierunkowane tylko na przyjemność to głupota.
To prawda, że kreatywność można traktować nie jako tworzenie, a jedynie "przetwarzanie" już istniejących koncepcji. Jednak mimo wszystko jest różnica między, powiedzmy, czystym "konsumowaniem treści", czyli np. oglądaniem TV lub graniem w grę, a malowaniem obrazów, pisaniem książek czy pracą zarobkową. Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie kreatywność sama w sobie także nie ma sensu, gdy nie ma odbiorcy tego dzieła. I to jest właśnie najgorsze, uważam, że niepotrzebne są zarówno zajęcia konsumpcyjne (bo nic nie dają), jak i kreatywne (bo nic już nie jest światu potrzebne). Ponownie wracam do punktu, że chciałbym czerpać przyjemność z samego faktu robienia czegoś, bez zastanawiania się, czy to jest potrzebne, sensowne, wartościowe, opłacalne itp.
Rodzice chcieli, bym osiągnął sukces życiowy mierzony chyba w skali wykształcenia i pracy. Stąd też często atakowali mnie, że działania typu granie w gry to tylko strata czasu, a granie na instrumentach to głupie brzdękanie itp. Tak jakby skrzywili mnie, że każde działanie ma przynosić jakąś korzyść, a coś ukierunkowane tylko na przyjemność to głupota.
"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".
"Ni boga, ni pana".
"Ni boga, ni pana".
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
Zresztą mnie głównie nie chodzi o dyskusję nad tym, jaki jest cel czy wartość danej czynności i czy w ogóle jest jakiś, ale właśnie, żeby przestać skupiać się na myśleniu o celu, a zacząć skupiać się na potencjalnej przyjemności wynikającej z samego działania tu i teraz.
"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".
"Ni boga, ni pana".
"Ni boga, ni pana".
-
- Posty: 1250
- Rejestracja: śr kwie 27, 2016 6:12 pm
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
Tyle ze często nie ma przyjemności z robienia tu i teraz. trzeba się zmuszać dyscypliną żeby później mieć pozytywny rezultat.
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
I o to właśnie chodzi, że ja zacząłem się dzisiaj zastanawiać, czy mój brak przyjemności z działania tu i teraz nie jest czasami związany ze zbytnim zafiksowaniem na celu wartości i sensie tego działania zamiast pozwolenia sobie na odczuwania przyjemności nawet z potencjalnie bezsensownych czynności.
"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".
"Ni boga, ni pana".
"Ni boga, ni pana".
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
Nie wiem czy to jest ADHD, bo trudno, żebym miał teraz coś, czego nie miałem w latach szkolnych.
Ale od dłuższego czasu czuję dołujący, rozrywający smutek, i szukam czynności, które mogłyby mi podbić humor, albo jakoś ulżyć. I nic nie działa, więc porzucam je jako bezsensowne. W ten sposób przerzucam się z jednej rzeczy na drugą, nie mogąc się na niczym skupić, nie mogąc nic zrobić.
Wydaje mi się, że jedyną możliwością jest zaakceptowanie tego bólu i nie próbowanie gaszenia go,za pomocą czegoś dającego iluzję nadziei (co w gruncie rzeczy tworzy kompulsję). Ale mój umysł nie chce być chłodny i nieporuszalny, nie potrafię zamrozić emocji tak jak niegdyś, gdy nie czułem nic
Ale od dłuższego czasu czuję dołujący, rozrywający smutek, i szukam czynności, które mogłyby mi podbić humor, albo jakoś ulżyć. I nic nie działa, więc porzucam je jako bezsensowne. W ten sposób przerzucam się z jednej rzeczy na drugą, nie mogąc się na niczym skupić, nie mogąc nic zrobić.
Wydaje mi się, że jedyną możliwością jest zaakceptowanie tego bólu i nie próbowanie gaszenia go,za pomocą czegoś dającego iluzję nadziei (co w gruncie rzeczy tworzy kompulsję). Ale mój umysł nie chce być chłodny i nieporuszalny, nie potrafię zamrozić emocji tak jak niegdyś, gdy nie czułem nic

"Było nie ma - poszło w dym. Tylko popiół został w rękach."
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
A czy jesteś w stanie określić jak podziała na Ciebie ograniczenie tej gonitwy, tego co robisz, tak żeby mieć uwagę bardziej, czy nawet przymusowo, skierowaną na tu i teraz? Wydaje mi się, że w momentach, w których jestem zmuszony do nicnierobienia, np. gdy leżę z gorączką, albo muszę na coś czekać, jestem w obcym miejscu i czekam na transport, i nie bardzo mam czym się zająć, czasem gdy jestem w wyraźnie gorszej formie umysłowej i mam słabą wydajność, po poważnym niewyspaniu, słabo ogarniając co się dzieje, poprawia mi się. Możliwe, że musi to trochę potrwać, aż mój mózg wyhamuje i przełączy się.
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
Niegdyś miałem tak, że jeśli miałem nastepnego dnia zrobić coś istotnego to zarywałem nockę, żeby być niewyspanym. I w stanie niewyspania mój mózg inaczej funkcjonował, byłem bardziej komunikatywny i mogłem się bardziej skupić na tym co jest teraz.
Również bywało tak, że w gorączce czułem się lepiej. < trochę tak jakby np. ból głowy zdejmował ze mnie jakąś odpowiedzialność >
A czasem mając jakąś bardzo ważną sprawę do załatwienia tak się na niej skupiałem, że wszystkie inne niepokoje stawały się mało ważne.
Trochę to przypomina klapki na oczach u konia, które się zakłada by widział tylko to co ma przed sobą, i nie rozpraszał się tym co jest po bokach.
Z tymże taki sposób odcinania kawałka umysłu ma chyba jakiś skutek uboczny - czuję się potem bardziej pokawałkowany psychicznie. A chciałbym się zintegrować...
Ale to już nie działa. Nie mogę znieść bezczynności, bo w głowie non stop napieprzają nierozwiązane problemy, gotuję się w środku, raczej trudno się od tego uwolnić.
Również bywało tak, że w gorączce czułem się lepiej. < trochę tak jakby np. ból głowy zdejmował ze mnie jakąś odpowiedzialność >
A czasem mając jakąś bardzo ważną sprawę do załatwienia tak się na niej skupiałem, że wszystkie inne niepokoje stawały się mało ważne.
Trochę to przypomina klapki na oczach u konia, które się zakłada by widział tylko to co ma przed sobą, i nie rozpraszał się tym co jest po bokach.
Z tymże taki sposób odcinania kawałka umysłu ma chyba jakiś skutek uboczny - czuję się potem bardziej pokawałkowany psychicznie. A chciałbym się zintegrować...
Ale to już nie działa. Nie mogę znieść bezczynności, bo w głowie non stop napieprzają nierozwiązane problemy, gotuję się w środku, raczej trudno się od tego uwolnić.
"Było nie ma - poszło w dym. Tylko popiół został w rękach."
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
Ja również mam wiele objawów zbieżnych z ADHD, ale psychiatra podsumował to jedynie stwierdzeniem, że po prostu osobowość schizoidalna ma wiele podobnych cech. Gonitwa myśli plus kompulsja do robienia czegoś, przy jednoczesnym poczuciu bezsensowności każdej czynności. Trochę brzmi to, jak zaburzenia obsesyjne, ale tak właśnie jest. Jest jednak mitem, że ADHD występuje tylko w latach szkolnych, ADHD u dorosłych to fakt.
Podobnie jak Gbur, na siłę szukam czynności, którą mógłbym się zająć, tylko że u mnie nie ma rozrywającego smutku, a raczej rozrywająca, frustracyjna nuda. Zgodnie z tym, co pisałem wcześniej, staram skupiać się na działaniu, a nie celu i odrzucać poczucie, że coś jest bezsensowne. Okazuje się jednak, że niewiele to daje, bo czyste działanie również nie daje mi żadnej przyjemności. Mógłbym traktować je jako zwykłe zabicie czasu, gdyby nie męczyło. Nie wiem, co się ze mną takiego cholernego porobiło, że nawet oglądanie telewizji jest dla mnie męczące. Czytam na przykład o innych schizoidach, którzy potrafią zabijać całe dni oglądaniem Netflixa, a ja jestem ledwo w stanie obejrzeć jeden odcinek jakiegoś serialu i to bez przerwy z uciekającą uwagą.
Codzienność wygląda więc u mnie w ten sposób, że jest ciągły konflikt między rozrywającą frustracją bezczynności oraz rozrywającą nudą robienia czegoś. Kończy się to więc tak, że co chwilę zmieniam czynności jedna na drugą, robiąc to na siłę, nie czując żadnej satysfakcji, a dodatkowo robiąc to do momentu, gdy w ogóle potrafię wytrzymać. Przykładowo, siedzę i nic nie robię, frustracja bezczynności narasta. Nie mam ochoty, ale włączam grę wideo na siłę, wytrzymuje pół godziny, gdy stan znudzenia przekracza normę. Potem znowu przez chwilę nic nie robię, na siłę włączam telewizor i na siłę pół godziny coś oglądam, potem na siłę 15 minut idę pograć na gitarze, na siłę 15 minut poczytać. To wszystko przedzielane jest obowiązkami, które muszę robić, jak na przykład jedzenie posiłków, chodzenie do toalety czy wyprowadzanie psów.
Podobnie natomiast jak W, czuję się lepiej, gdy nie muszę lub nie mogę nic robić. Przykładowo, gdy po prostu gdzieś siedzę poza domem i czekam, i tak nie mam możliwości się czymś zająć, to po prostu siedzę i nie odczuwam w sobie tej kompulsji do zajęcia się czymś na siłę, bo wiem, że nie ma takiej możliwości, tak jakby moja obsesja dostawała wolne. A już całkiem najlepiej to się czuję, jak idę na spacer i po prostu skupiam się na tym, że idę i nic więcej. Szkoda, że z powodu bólu stawów nie mogę za dużo chodzić, gdyby to był mój wybór, to codziennie chodziłbym na długie spacery. Mam jednak rozwalone stawy, prawdopodobnie po przebytej boreliozie, bo żadnego innego powodu nie udało się ustalić dotychczas.
Podobnie jak Gbur, na siłę szukam czynności, którą mógłbym się zająć, tylko że u mnie nie ma rozrywającego smutku, a raczej rozrywająca, frustracyjna nuda. Zgodnie z tym, co pisałem wcześniej, staram skupiać się na działaniu, a nie celu i odrzucać poczucie, że coś jest bezsensowne. Okazuje się jednak, że niewiele to daje, bo czyste działanie również nie daje mi żadnej przyjemności. Mógłbym traktować je jako zwykłe zabicie czasu, gdyby nie męczyło. Nie wiem, co się ze mną takiego cholernego porobiło, że nawet oglądanie telewizji jest dla mnie męczące. Czytam na przykład o innych schizoidach, którzy potrafią zabijać całe dni oglądaniem Netflixa, a ja jestem ledwo w stanie obejrzeć jeden odcinek jakiegoś serialu i to bez przerwy z uciekającą uwagą.
Codzienność wygląda więc u mnie w ten sposób, że jest ciągły konflikt między rozrywającą frustracją bezczynności oraz rozrywającą nudą robienia czegoś. Kończy się to więc tak, że co chwilę zmieniam czynności jedna na drugą, robiąc to na siłę, nie czując żadnej satysfakcji, a dodatkowo robiąc to do momentu, gdy w ogóle potrafię wytrzymać. Przykładowo, siedzę i nic nie robię, frustracja bezczynności narasta. Nie mam ochoty, ale włączam grę wideo na siłę, wytrzymuje pół godziny, gdy stan znudzenia przekracza normę. Potem znowu przez chwilę nic nie robię, na siłę włączam telewizor i na siłę pół godziny coś oglądam, potem na siłę 15 minut idę pograć na gitarze, na siłę 15 minut poczytać. To wszystko przedzielane jest obowiązkami, które muszę robić, jak na przykład jedzenie posiłków, chodzenie do toalety czy wyprowadzanie psów.
Podobnie natomiast jak W, czuję się lepiej, gdy nie muszę lub nie mogę nic robić. Przykładowo, gdy po prostu gdzieś siedzę poza domem i czekam, i tak nie mam możliwości się czymś zająć, to po prostu siedzę i nie odczuwam w sobie tej kompulsji do zajęcia się czymś na siłę, bo wiem, że nie ma takiej możliwości, tak jakby moja obsesja dostawała wolne. A już całkiem najlepiej to się czuję, jak idę na spacer i po prostu skupiam się na tym, że idę i nic więcej. Szkoda, że z powodu bólu stawów nie mogę za dużo chodzić, gdyby to był mój wybór, to codziennie chodziłbym na długie spacery. Mam jednak rozwalone stawy, prawdopodobnie po przebytej boreliozie, bo żadnego innego powodu nie udało się ustalić dotychczas.
"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".
"Ni boga, ni pana".
"Ni boga, ni pana".
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
Spacery tylko w nieagresywnym środowisku (naturalne też potrafi być agresywne). Dla mnie najlepszy albo nawet konieczny jest brak planu wycieczki do wykonania, miejsca docelowego, ograniczenia czasowego, takie włóczenie się do momentu gdy mam dość, jedynie z obranym wstępnym kierunkiem.
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
Ja również na spacery wybieram miejsca jednocześnie dosyć odludne, ale przy tym według mnie stosunkowo dosyć bezpieczne. Czasami lubię przy tym iść utartą trasą, a czasami właśnie improwizować, tak jak Ty.
Rozwijając ten temat, to ostatnio byłem na meczu piłkarskim lokalnej drużyny z niskiej ligi, taka piknikowa atmosfera. I złapało mnie takie przemyślenie. Podczas oglądania meczu nie czułem żadnych emocji, żadnego napięcia sportowego, nie interesowało mnie, jaki będzie wynik itd., po prostu wszystko jedno, zamiast tego skupiałem się po prostu na oglądaniu meczu. I chodzi właśnie o to, że z jednej strony nie czułem żadnych emocji pozytywnych, jak zwykle, ale nie czułem też praktycznie żadnych emocji negatywnych, jak rzadko kiedy. Tak jakby mój samo sabotujący się mózg dostał wtedy wolne odnośnie do obsesyjnego rozmyślania o tym, czym mogę się zająć i co powinienem robić, bo tak jakby siedząc tam na stadionie, rozumiałem, że i tak nie mogę robić nic innego. Chciałbym umieć wywołać ten sam stan w domu, gdy na przykład próbuję oglądać telewizję, po prostu skupiać się na jej oglądaniu, być spokojnym i wyciszonym, a nie czuć taką frustracyjną i rozrywającą nudę, że nie umiem wytrzymać i że chciałbym się zająć czymś innym, choć nie mam pojęcia czym.
Rozwijając ten temat, to ostatnio byłem na meczu piłkarskim lokalnej drużyny z niskiej ligi, taka piknikowa atmosfera. I złapało mnie takie przemyślenie. Podczas oglądania meczu nie czułem żadnych emocji, żadnego napięcia sportowego, nie interesowało mnie, jaki będzie wynik itd., po prostu wszystko jedno, zamiast tego skupiałem się po prostu na oglądaniu meczu. I chodzi właśnie o to, że z jednej strony nie czułem żadnych emocji pozytywnych, jak zwykle, ale nie czułem też praktycznie żadnych emocji negatywnych, jak rzadko kiedy. Tak jakby mój samo sabotujący się mózg dostał wtedy wolne odnośnie do obsesyjnego rozmyślania o tym, czym mogę się zająć i co powinienem robić, bo tak jakby siedząc tam na stadionie, rozumiałem, że i tak nie mogę robić nic innego. Chciałbym umieć wywołać ten sam stan w domu, gdy na przykład próbuję oglądać telewizję, po prostu skupiać się na jej oglądaniu, być spokojnym i wyciszonym, a nie czuć taką frustracyjną i rozrywającą nudę, że nie umiem wytrzymać i że chciałbym się zająć czymś innym, choć nie mam pojęcia czym.
"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".
"Ni boga, ni pana".
"Ni boga, ni pana".
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
A ja najmilej wspominam pewien spacer w czasie nawałnicy, która zalała miasto. Burza + ulewa + silny wiatr. Przeszedłem wtedy dobry kawałek miasta. Szedłem poboczem, gdy przejeżdżające samochody oblewały mnie zimną wodą, a ja nigdy nie czułęm się lepiej. Kiedy pogoda sparaliżowała miasto, pozalewała przejścia podziemne i spowodowała paraliż ruchu ulicznego - czułem się wolny. Cóż z tego, że byłem cały mokry, wpadłem do głębokiej kałuży na polu próbując obejść zalaną drogę i zgubiłem śliwki za 20zł przeskakując przez strumykW pisze: ↑czw maja 25, 2023 11:35 pmSpacery tylko w nieagresywnym środowisku (naturalne też potrafi być agresywne). Dla mnie najlepszy albo nawet konieczny jest brak planu wycieczki do wykonania, miejsca docelowego, ograniczenia czasowego, takie włóczenie się do momentu gdy mam dość, jedynie z obranym wstępnym kierunkiem.

"Było nie ma - poszło w dym. Tylko popiół został w rękach."
Re: Anhedonia a pułapka kreatywności/celu
W sumie jest w tym coś ciekawego i oczyszczającego. Idąc ulicą podczas totalnej ulewy, gdy jest się już przemoczonym do ostatniej nitki, ma się takie wyzwalające i uspokajające poczucie, że zarówno ciągle padający deszcz, jak i chlapiące wodą samochody nie mogą Ci już nic zrobić i przestają Cię w ogóle obchodzić 

"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".
"Ni boga, ni pana".
"Ni boga, ni pana".
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość