Wolontariat

Tematy dotyczące relacji z innymi ludźmi.
hotaru27

Wolontariat

Postautor: hotaru27 » pn lut 19, 2018 9:43 pm

Zastanawiam się nad podjęciem tego rodzaju aktywności już od dobrych kilku lat. Lubię "handel wymienny" w relacjach z innymi, więc wolontariat mógłby (przynajmniej teoretycznie) okazać się pomocny w rozwijaniu umiejętności interpersonalnych no i oczywiście przy okazji można komuś pomóc. Martwi mnie trochę, że nawet w tym przypadku myślę egoistycznie. Ważniejsze jest dla mnie to co mogę dzięki temu życiowo zyskać (oswojenie się z ludźmi, kilkugodzinna ucieczka z mojego nieco toksycznego domu, nauka czegoś co przyda się na rynku pracy itd.) niż to, że mogę komuś pomóc... W każdym razie ciekawi mnie czy macie tego typu doświadczenia. Próbowaliście? Warto? Zyskaliście coś w ten sposób poza chwilowym "czuję się potrzebny"? Czy uważacie mój pomysł za czyste szaleństwo:D? Ktoś z naszym zaburzeniem mógłby wg Was sprawdzić się w takiej roli? Aktualnie biorę pod uwagę wolontariat w pobliskim hospicjum lub jakimś domu opieki, ale nie wiem czy udźwignęłabym to psychicznie. Wydaje mi się, że mimo wszystko mam dosyć duże pokłady empatii. Przynajmniej, jak na schizoida:D

umarlazkotami
Posty: 168
Rejestracja: czw sty 05, 2017 12:22 pm

Re: Wolontariat

Postautor: umarlazkotami » pn lut 19, 2018 11:04 pm

W takich miejscach, o których wspomniałaś, ludzie umierają czasem dosłownie na Twoich rękach. Ja nie mam z tym problemu, bo się nie przywiązuję, no i też nie boję się śmierci (nieprzyjemnie jest tylko przebywać z umarłym sam na sam w jednym pomieszczeniu, mnie przynajmniej). Więc tutaj empatia wskazana, ale też potrzebny zdrowy, zawodowy dystans. No i jest dużo cierpienia i oprócz empatyzowania, trzeba w miarę efektywnie potrafić pomóc, także psychicznie, takiemu podopiecznemu. Ale od wolontariuszy nie wymaga się wysokich umiejetności, ważniejsza jest Twoja osobowość i atmosfera, jaką tworzysz.
No i nie wiem, czy jesteś przyzwyczajona do tych typowo 'ludzkich' spraw, bo w takich miejscach pachnie szpitalem, śmiercią, starością, chorobami i wszelkimi wydzielinami ludzkiego ciała. Klimat często prosektoryjny. Tam jest prawdziwe życie i prawdziwa śmierć. Ja to paradoksalnie lubię (ale ja jestem trochę tak psychopatyczna, mnie mało co rusza )

Ja na wolontariat bym się nie zdecydowała, bo to niepotrzebne przebywanie z ludźmi, z którymi często nie mam nic wspólnego. To nadplanowe, zbędne interakcje. Teraz leżę z gorączką w pościeli i pewnie do konca tygodnia zostanę w domu i bardzo mnie to cieszy, że z czystym sumieniem mogę siedzieć sama. Do pracy chodzę, bo muszę mieć pieniądze na życie i to jest moja główna motywacja. Mnie nie ma kto utrzymywać, a nawet gdyby miał, niezależność i samowystarczalność to przezajebiste uczucia. To wolność.
Pomoc innym? Pomagam czesto znajomym, mam dobre serce (?), ale nie potrafiłabym poświęcić tyle mojego cennego czasu i mojej przestrzeni życiowej na rzecz obcej instytucji, czy obcych ludzi. Ja z prawdziwym sercem pomagam tylko zwierzętom, bo ich cierpienie mnie bardzo silnie dotyka. Na to nie ma limitu i usprawiedliwień, to silniejsze ode mnie. No i tym epizodycznym ludziom, którzy jakoś w moim zyciu zaistnieli we mnie emocjonalnie. Ale to dosłownie na palcach jednej ręki liczyć.
Jeśli masz małe doświadczenie zawodowe i chcesz swoje profity tym sposobem uzyskać, to w czym problem spróbowac. Wolontariat do niczego nie zobowiązuje, jest pozornie bezpieczny. Tylko trzeba robić coś, co się jednak jakoś lubi.

hotaru27

Re: Wolontariat

Postautor: hotaru27 » czw lut 22, 2018 9:25 pm

Wydaje mi się, że łatwiej byłoby mi ze zmarłymi. Im już nie zaszkodzę, nie odczuwają cierpienia, wyglądają jakby spali, nie hałasują, nie wymagają zabawiania rozmową. Nawet brałam pod uwagę pracę w zakładzie pogrzebowym:D Ale do tego jestem chyba zbyt słaba fizycznie.

Myślę, że kiedyś jednak podejmę próbę wolontariatu. Choćby z czysto egoistycznych pobudek. Muszę się wreszcie jakoś rozruszać. To zmusza do wyjścia z domu, a ja mam problem z wychodzeniem dzień po dniu i z wychodzeniem w ogóle. Wczoraj byłam na wystawie obrazów Beksińskiego i World Press Photo. WPP mnie umęczyło: za dużo światła, za dużo ludzi, duchota. Zdjęcia naprawdę były ciekawe, dowiedziałam się paru fajnych rzeczy, ale czułam się taka "wyeksponowana" wśród ogółu. Nie wiem, jak to lepiej określić:D Gdy weszłam do sali Beksińskiego momentalnie odżyłam. Cała przestrzeń skryta w półmroku, światło skupiało się wyłącznie na dziełach sztuki, lekki chłód, specyficzna muzyka potęgująca efekt dziwaczności, dużo mniejszy ruch. Ach cudownie. Mogłabym tam zamieszkać:D:D:D Uwielbiam jego obrazy. Mimo swojego niepokojącego wyglądu sprawiają, że czuję spokój. Trochę tak jakbym patrzyła na swoje porąbane wnętrze jednocześnie przestając je odczuwać. Dziś byłam na konsultacjach psychologicznych do grupy terapeutycznej (dziwnie się po tym czuję, wrócił nerwoból) i do końca tygodnia nie mam zamiaru z domu wychodzić, bo mam dość. Powinnam się wreszcie intensywniej skonfrontować z rzeczywistością, realnymi ludźmi, ale boję się tego co to ze mną zrobi, jak na mnie wpłynie.

A i szybkiego powrotu do zdrowia:). Chociaż skoro cieszy Cię aktualny stan odosobnienia to może jednak nie powinnam była tego pisać:D:D:D

umarlazkotami
Posty: 168
Rejestracja: czw sty 05, 2017 12:22 pm

Re: Wolontariat

Postautor: umarlazkotami » pt lut 23, 2018 7:22 pm

Hotaru, jesteś całkiem 'rozruszana'. Ja raczej na wystawę bym się nie pofatygowała, skoro w świętym spokoju mogę sobie Beksińskiego obejrzeć w necie. Bo ze mną to jest tak, że ja nie stresuję się ludźmi, kontakty z nimi nie są dla mnie powodem społecznego lęku, ale też raczej żadnej wymiernej przyjemności. Dla mnie to jest neutralne i w zasadzie zbędne. Z ludźmi się zadaję, kiedy muszę, czyli np praca.
Mam bardzo małe potrzeby społęczne. I takie powierzchowne, miałkie kontakty w ogóle nie zaspokajają mojej samotności, gdy jest mi źle. Wręcz przeciwnie, gdy jestem boleśniej samotna, takie płaskie, beztreściowe interakcje pogłębiają jeszcze mojego doła, bo nie spełniają moich specyficznych oczekiwań i ujawniają niezaspokojone potrzeby. Tak więc najchętniej, to zaszyłabym się gdzieś głęboko w sobie, ale wiem, że znowu stracę kontrolę i za głęboko wpadnę w tę czeluść samotności i zrobi się z tego kilka lat życiowej ascezy. Dlatego na tym forum choć piszę, aby utrzymywać siebie na powierzchni, aby nie wypaść z obiegu.
hotaru27 pisze:
czw lut 22, 2018 9:25 pm
Powinnam się wreszcie intensywniej skonfrontować z rzeczywistością, realnymi ludźmi, ale boję się tego co to ze mną zrobi, jak na mnie wpłynie.
Nie bój się. Ludzie nie są wcale tak inteligentni, mądrzy, odważni, straszni, ani zagrażający, jak nam się to wydaje. Wystarczy kogoś bliżej poznać i wszystko się weryfikuje. A ten wolontariat to całkiem ok pomysł. Bo najtrudniejsze jest to, że intelektualizowaniem nie da się rozwiązać wszystkich problemów, bo zmieniamy się, nasza osobowość się modyfikuje, wskutek realnych doświadczeń, przeżyć. Czasem trzeba pracowac na otwartym sercu, na emocjach i to przynosi najlepsze nauki i efekty.

hotaru27 pisze:
czw lut 22, 2018 9:25 pm
A i szybkiego powrotu do zdrowia:). Chociaż skoro cieszy Cię aktualny stan odosobnienia to może jednak nie powinnam była tego pisać:D:D:D
Dziękuję Ci. Takie rzeczy (zauważenie drugiego człowieka) są na tym forum niespotykane. No chyba, że w relacjach damsko męskich gdzieś na zakulisowych privach. Tutaj nawet nikt nie zadaje pytań, nie wykazuje zainteresowania. Tu każdy jest 'JA', ale za to można z czystym sumieniem egocentrycznie się wygadać ;)

hotaru27

Re: Wolontariat

Postautor: hotaru27 » pt lut 23, 2018 11:45 pm

umarlazkotami pisze:
pt lut 23, 2018 7:22 pm
Bo ze mną to jest tak, że ja nie stresuję się ludźmi, kontakty z nimi nie są dla mnie powodem społecznego lęku, ale też raczej żadnej wymiernej przyjemności. Dla mnie to jest neutralne i w zasadzie zbędne. Z ludźmi się zadaję, kiedy muszę, czyli np praca.
Zawsze tak miałaś? Mam na myśli głównie brak lęku w kontaktach z ludźmi. Ja od kiedy pamiętam stresowałam się samym byciem między ludźmi. Moja adaptacja do nowego środowiska zawsze trwała długo i nigdy nie kończyła się całkowitym sukcesem.
umarlazkotami pisze:
pt lut 23, 2018 7:22 pm
Nie bój się. Ludzie nie są wcale tak inteligentni, mądrzy, odważni, straszni, ani zagrażający, jak nam się to wydaje. Wystarczy kogoś bliżej poznać i wszystko się weryfikuje. A ten wolontariat to całkiem ok pomysł. Bo najtrudniejsze jest to, że intelektualizowaniem nie da się rozwiązać wszystkich problemów, bo zmieniamy się, nasza osobowość się modyfikuje, wskutek realnych doświadczeń, przeżyć. Czasem trzeba pracowac na otwartym sercu, na emocjach i to przynosi najlepsze nauki i efekty.
Wydaje mi się, że lęki zaczynają się u mnie stopniowo wyciszać. Proces żmudny i powolny, ale widzę postęp. Końskie dawki niacyny też mi najwyraźniej pomagają. Nigdy wcześniej nie wybrałam się w pojedynkę na wystawę czy do jakiegokolwiek miejsca tego typu. Tak jakbym uważała, że nie mam prawa udać się do takiego miejsca samodzielnie. Sama myśl o tym była dla mnie przerażająca. To wyjście potraktowałam terapeutycznie, jako sposób na przełamanie lęku. Mam w planach jeszcze kino, a następnie strzelnicę:D. Myślę, że wykonanie tych "zadań" mocno mnie podbuduje. Niby nic wielkiego, ale dla mnie to naprawdę ogromny wysiłek psychiczny. Poczucie dobrze wykonanego zadania (jeśli wykonanie go sprawia mi trudność) na jakiś czas poprawia mi humor i dodaje energii, a w sumie mało co potrafi to zrobić. Jeśli mi się uda i nie stchórzę to podejmę się wolontariatu. Czuję, że muszę stopniowo zwiększać trudność. Jeśli rzucę się od razu na głęboką wodę to najprawdopodobniej bardzo szybko się poddam, a tego nie chcę. Chcę umieć wytrwać nawet robiąc coś co nie do końca mi odpowiada. Życie w większości składa się z nieprzyjemnych obowiązków, mnie ogólnie mało co cieszy, nawet do zwleczenia się z łóżka i mycia muszę się przymuszać, więc w moim przypadku wytrenowanie w sobie wytrwałości, większej cierpliwości i większego dystansu do swoich emocji będzie kluczowe. Potrafię być bardzo impulsywna, zalewana przez negatywne emocje, a to nie działa na mnie korzystnie.
umarlazkotami pisze:
pt lut 23, 2018 7:22 pm
Dziękuję Ci. Takie rzeczy (zauważenie drugiego człowieka) są na tym forum niespotykane. No chyba, że w relacjach damsko męskich gdzieś na zakulisowych privach. Tutaj nawet nikt nie zadaje pytań, nie wykazuje zainteresowania.
Nie ma za co:). Z tego co widzę to tak ogólnie jestem tu jedną z najmniej schizoidalnych wśród schizoidalnych:D. Robiłam kiedyś jakiś test zamieszczony przez kogoś na forum i wyszło mi, że jestem bardziej borderline niż schizoid i to by się chyba zgadzało. Zresztą wydaje mi się, że nie posiadam kilku wartościowych (przynajmniej wg mnie) cech ludzi o osobowości schizoidalnej: obojętność na krytykę, totalny chłód emocjonalny (wydaje mi się to lepsze od uczuć, które potrafią mi towarzyszyć) czy np., brak zainteresowania doświadczeniami seksualnymi:D. Wolałabym nie czuć takiej potrzeby, bo i tak nie jestem zdolna do stworzenia związku.

umarlazkotami
Posty: 168
Rejestracja: czw sty 05, 2017 12:22 pm

Re: Wolontariat

Postautor: umarlazkotami » ndz lut 25, 2018 5:03 pm

hotaru27 pisze:
pt lut 23, 2018 11:45 pm
Zawsze tak miałaś? Mam na myśli głównie brak lęku w kontaktach z ludźmi. Ja od kiedy pamiętam stresowałam się samym byciem między ludźmi. Moja adaptacja do nowego środowiska zawsze trwała długo i nigdy nie kończyła się całkowitym sukcesem.
Nie zawsze. Jeszcze z jakieś 10 lat temu bałam się wyjść na klatkę schodową, gdy byli tam ludzie. Przed wyjściem z domu podsłuchiwałam pod drzwiami i wychodziłąm dopiero, gdy byłą cisza. Albo po tygodniu pracy, która okazałą się bardzo stresująca (wredna szefowa), po prostu z dnia na dzień ze strachu przestałąm przychodzić.
Ale z czasem zwyczajnie zahartowało mnie życie i siłą nauczyło odporności na ludzi i umiejętności społecznych. No bo nie da się wiecznie uciekać, w końcu trzeba się skonfrontować z jakimiś sytuacjami. A ja na dodatek od zawsze byłam w życiu sama (dosłownie), więc nie miał mnie kto wyręczać. W koncu jednak trzeba było iść do jakiejś pracy, bo zwyczajnie głodowałam, albo nie miałąm na czynsz. Trzeba było samemu wywalczyć swoją sprawę w urzędzie, obronić swój interes, zapracować na siebie itd. Ale jak pisałam, mnie te 'nauki' i umiejętności wdrożyło życie siłą, zmusiło mnie do wielu aktywności. Gdybym miała kogoś, kto by przejął moje zobowiązania życiowe, siedziałąbym cicho i nie wychylała się (i pewnie stałą w miejscu), tak więc to nie moja determinacja, lecz po prostu trudy i konieczności życia. Jako ciekawostkę wspominam do dziś, że w tamtym trudnym okresie, gdy z wieloma sprawami sobie nie radziłam i wiele rzeczy mnie przeciążało, marzyłam o tym, aby być pacjentką szpitala psychiatrycznego. Byłąm kiedyś na neurologii, gdzie po sąsiedzku był oddział psychiatryczny i widziałam, że dorośli tam są traktowani jak dzieci, nie mają obowiązków, mają jakieś arterterapie, pogadanki, są zwolnieni od wszelakiej odpowiedzialności i świat niczego od nich nie ma prawa wymagać. Bardzo chciałąm tam być wtedy (teraz bym się zanudziła).
Jest taki fajny mechanizm obronny, jak hipochondryzacja. Bo nawet jeśli na serio coś nam 'dolega', jesteśmy zaburzeni itd, staje się
to zajebistą wymówką dla niepowodzeń, usprawiedliwienia lęków i ucieczki przed życiem. Oczywiście każde zaburzenie powoduje pewne ograniczenia, czasem niestety nieprzekraczalne, to nie podlega dyskusji. Ale jednak istnieje też pewna elastyczność, która pozwala pewną zmianę osiągnąć. Trzeba jednak podjąć jakąś konkretną aktywność, bo dokonuje się to, jak już gdzieś pisałam, wskutek prawdziwych doświadczeń, przeżyć i związanych z tym emocji/uczuć.
A na tym forum dominują wyraziście dwa mechanizmy obronne: intelektualizacja i hipochondryzacja właśnie. Oczywiście u mnie też. Bo to takie zajebiste taplanie się w swojej skomplikowanej psychice i uświadamianie sobie jaka jestem pokręcona i czego w życiu nie mogę i nie umiem. To jednak przynosi ulgę i bezpieczną stagnację. Albo ciekawe dysputy filozoficzne, które trochę łechtają intelektualnie, trochę pokazują świat w dogodnym dla mnie świetle (zniekształcenie to też mechanizm obronny), ale przede wszystkim odgradzają od emocji.
Ty wydajesz się inna (pozytywnie). W Tobie po prostu czuć jakoś życie. No i sama podejmujesz swoje aktywności, choćby ten pomysł wolontariatu, czy wystawa. To dobre pomysły. Wiesz, ja już jestem na takim etapie, że potrafię sama iść do agresywnych, kłótliwych sąsiadów i zrobić asertywną awanturę, gdy mam z nimi konflikt. Potrafię u fryzjera 10 razy zgłaszać poprawki fryzury i okazać swoje niezadowolenie z usługi. Potrafię na ulicy podejść do obcego gościa i zwrócić mu uwagę, gdy publicznie znieważa obcokrajowca. Albo w pociągu z uśmiechem, łągodnie powiedzieć współpasażerowi, że nie mam ochoty na rozmowę i założyć słuchawki z muzyką. Albo stawiać swoje warunki w pacy. I potrafię spokojnie przyjąć, gdy jakiś człowiek, facet mnie odrzuca, gdy się komuś nie podobam, gdy ktoś mnie krytykuje (ja już nie patrzę na siebie oczami innych).
Ale jak wspomniałąm, nie mam się czym chwalić, bo ja sama nie wykazywałąm inicjatywy, aby to wszystko 'osiągnąć' , to umiejętności nabyte z musu. Teraz mam w życiu sporą sferę komfortu (mieszkanie, praca, stabilnośc finansowa) i nie robię kompletnie nic rozwojowego. Miałam w planach prawo jazdy, ale się boję (że zabiję kogoś, albo z siebie kalekę zrobię). Oczywiście cały czas stronię od bliskich relacji (ostatnio jedna kilkumiesięczna po 6 latach TOTALNEJ samotności). Jestem bardzo biernym, leniwym i nadal lękliwym zwierzem. Jak nie mam topora nad karkiem, to trudno mi o jakąś inicjatywę życiową.
hotaru27 pisze:
pt lut 23, 2018 11:45 pm
Z tego co widzę to tak ogólnie jestem tu jedną z najmniej schizoidalnych wśród schizoidalnych:D. Robiłam kiedyś jakiś test zamieszczony przez kogoś na forum i wyszło mi, że jestem bardziej borderline niż schizoid i to by się chyba zgadzało. Zresztą wydaje mi się, że nie posiadam kilku wartościowych (przynajmniej wg mnie) cech ludzi o osobowości schizoidalnej: obojętność na krytykę, totalny chłód emocjonalny (wydaje mi się to lepsze od uczuć, które potrafią mi towarzyszyć) czy np., brak zainteresowania doświadczeniami seksualnymi:D. Wolałabym nie czuć takiej potrzeby, bo i tak nie jestem zdolna do stworzenia związku.
Mało jest ludzi o 'czystej', jednolitej osobowości. Większość z nas ma jakiś przodujący rys jednego z typów, a reszta to wypadkowa innych. Zresztą każdy na tym forum, mimo diagnozy schizoida i posiadaniu charakterystycznych cech, jest jednak różny.

hotaru27

Re: Wolontariat

Postautor: hotaru27 » czw maja 10, 2018 11:31 pm

umarlazkotami pisze:
ndz lut 25, 2018 5:03 pm
Nie zawsze. Jeszcze z jakieś 10 lat temu bałam się wyjść na klatkę schodową, gdy byli tam ludzie. Przed wyjściem z domu podsłuchiwałam pod drzwiami i wychodziłąm dopiero, gdy byłą cisza. Albo po tygodniu pracy, która okazałą się bardzo stresująca (wredna szefowa), po prostu z dnia na dzień ze strachu przestałąm przychodzić.
Jezu też to mam. Tzn., lęk przed wychodzeniem na klatkę schodową, gdy słyszę, że ktoś tam jest wciąż występuje, ale nie jest już aż tak silny. Czuję ulgę mijając wyłącznie powietrze:D. Z pracy też zrezygnowałam głównie ze względu na stres. Wytrzymałam najdłużej jakieś 20 dni. W ostatniej pracy byłam przez dwa dni. Paranoja jakaś. Fizycznie też nawalałam zwłaszcza pracując w sklepie, ale to i tak nienormalne.
umarlazkotami pisze:
ndz lut 25, 2018 5:03 pm
Ty wydajesz się inna (pozytywnie). W Tobie po prostu czuć jakoś życie. No i sama podejmujesz swoje aktywności, choćby ten pomysł wolontariatu, czy wystawa. To dobre pomysły. Wiesz, ja już jestem na takim etapie, że potrafię sama iść do agresywnych, kłótliwych sąsiadów i zrobić asertywną awanturę, gdy mam z nimi konflikt. Potrafię u fryzjera 10 razy zgłaszać poprawki fryzury i okazać swoje niezadowolenie z usługi. Potrafię na ulicy podejść do obcego gościa i zwrócić mu uwagę, gdy publicznie znieważa obcokrajowca. Albo w pociągu z uśmiechem, łągodnie powiedzieć współpasażerowi, że nie mam ochoty na rozmowę i założyć słuchawki z muzyką. Albo stawiać swoje warunki w pacy. I potrafię spokojnie przyjąć, gdy jakiś człowiek, facet mnie odrzuca, gdy się komuś nie podobam, gdy ktoś mnie krytykuje (ja już nie patrzę na siebie oczami innych).
Szczerze powiedziawszy moją główną motywacją jest zapewnienie sobie w miarę miękkiego lądowania na wypadek śmierci mojej babci. Ma już swoje lata, w tym wieku w zasadzie w każdej chwili może umrzeć, a ja nie dość, że musiałabym wtedy jakoś zadbać sama o siebie to jeszcze mam ojca, który jest tak zeschizowany i aktualnie tak fizycznie słaby, że musiałabym także jego otoczyć opieką. Nie wiem czy zdążę ogarnąć się na tyle by wyjść w miarę "na ludzi" przed ewentualną śmiercią babci (wolałabym naturalnie zemrzeć pierwsza:D to najwygodniejsza opcja), ale wiem, że już teraz zrobiłam spore postępy i choćby odeszła jutro będzie mi już znacznie łatwiej pomimo trudnej sytuacji jaką takie wydarzenie by wygenerowało. No i chciałabym się zakochać:D. W czterech ścianach mogę wielbić jedynie swoje urojenia. A co do wolontariatu. Byłam dziś na pierwszym spotkaniu z głuchoniemą starszą panią, której będę pomagać raz w tygodniu:). Stresowałam się, ale było znośnie. Uśmiech tej kobiety, gdy pomachałam jej na do widzenia był wspaniały. Taki ciepły, życzliwy, szczery. Serce mi na chwilę zmiękło i poczułam się naprawdę dobrze:). Mam nadzieję, że podołam. Spróbuję nauczyć się podstawowych słów w języku migowym. To z pewnością będzie ciekawe doświadczenie:). Mam nadzieję, że nie zawiodę. Wciąż mam kłopoty w relacjach z ludźmi, ale jest jakiś postęp. Przynajmniej ja go dostrzegam.

umarlazkotami pisze:
ndz lut 25, 2018 5:03 pm
Ale jak wspomniałąm, nie mam się czym chwalić, bo ja sama nie wykazywałąm inicjatywy, aby to wszystko 'osiągnąć' , to umiejętności nabyte z musu. Teraz mam w życiu sporą sferę komfortu (mieszkanie, praca, stabilnośc finansowa) i nie robię kompletnie nic rozwojowego. Miałam w planach prawo jazdy, ale się boję (że zabiję kogoś, albo z siebie kalekę zrobię). Oczywiście cały czas stronię od bliskich relacji (ostatnio jedna kilkumiesięczna po 6 latach TOTALNEJ samotności). Jestem bardzo biernym, leniwym i nadal lękliwym zwierzem. Jak nie mam topora nad karkiem, to trudno mi o jakąś inicjatywę życiową.
Z musu czy nie i tak świetnie dałaś sobie radę. Wielu ludzi rzuciłoby się pod pociąg lub staczało latami. Naprawdę dobrze sobie radzisz i powinnaś być z tego dumna:). Też nie mam prawka i raczej nie planuję:D mam podobne lęki do Ciebie. Ale jednak ktoś w Twoim życiu znowu się pojawił:D. Ja albo jestem dużo bardziej wymagająca niż mi się wydaje, albo do mnie po prostu nie pasuje nikt:D. Zainteresowanie ze strony mężczyzn co najwyżej na chwile podnosi mi samoocenę. Nic więcej za tym nie idzie. Przynajmniej romantycznie.

umarlazkotami
Posty: 168
Rejestracja: czw sty 05, 2017 12:22 pm

Re: Wolontariat

Postautor: umarlazkotami » pn maja 14, 2018 9:32 pm

hotaru27 pisze:
czw maja 10, 2018 11:31 pm
Szczerze powiedziawszy moją główną motywacją jest zapewnienie sobie w miarę miękkiego lądowania na wypadek śmierci mojej babci.
Takie krytyczne, pragmatyczne motywacje są najskuteczniejsze.
I fora tego typu jak to, i ludzie tego typu jak np ja, też są mało motywujący do zmiany, dlatego w takich miejscach można się wybebeszyć psychicznie, odciążyć, że inni czują i myślą podobnie, ale myślę nie czerpać stąd inspiracji do życia. Bo jak się wejdzie w takie getto ludzi zaburzonych, to łatwo popaść w pułapkę bezczynności i stracić inne horyzonty. Wiesz, z 'podobnymi sobie' z reguły jest łatwiej, ale to ogranicza. Chyba, że 'podobny sobie' też chce ruszyć do przodu, mieć nowe doświadczenia. Ale są ludzie, którzy latami siedzą na takich forach i nic się w ich życiu nie zmienia, jedzą sobie z dziubków jacy to są pokręceni a życie do dupy (choć to wszystko prawda!) i z niczym nie ruszają.
hotaru27 pisze:
czw maja 10, 2018 11:31 pm
Uśmiech tej kobiety, gdy pomachałam jej na do widzenia był wspaniały. Taki ciepły, życzliwy, szczery. Serce mi na chwilę zmiękło i poczułam się naprawdę dobrze:)
Ale Ci zazdroszczę tego wzruszenia, jakie masz w sobie. Ja przez 3 lata pracy w takim miejscu ani razu nie doznałam takiego uczucia.
Mnie taka wdzieczność innych krępuje i jakoś niepokoi, że są ode mnie zależni. Słuchałam ostatnio takiego wykładu https://www.youtube.com/watch?v=4x7WVTubwBw&t=303s , same truizmy, ale na końcu nagrania facet mówi, że jeśli okaże się drugiej osobie wdzieczność, wyśle np list, czy w twarz wypowie podziękowanie za konkretne rzeczy, to druga osoba się wzrusza, płącze, tworzy się więź między ludźmi. Ja takie konkretne słowa wdzięcznośći w życiu dostawałąm, także od moich exprzyjaciół i nigdy się nie wzruszyłąm. Dla mnie to było podejrzane, te ich wywody.
Zresztą te wszystkie pogadanki psychologiczne są kierowane do osób, które, że się tak wyrażę kolokwialnie, normalnie czują. Jak ten, przytoczony na tym forum o motywacji: https://youtu.be/AYipFI_cZq8?t=57m58s
Tam na końcu koleś się wzruszył, poryczał, wyjechał z tekstem 'motywacja, aby kochać swoją kobietę' itp. Jak ktoś czuje tak intensywnie, to i o motywację do czegokolwiek mu nie trudno. Ja to intensywnie czuję podniecenie seksualne.
hotaru27 pisze:
czw maja 10, 2018 11:31 pm
Z musu czy nie i tak świetnie dałaś sobie radę. Wielu ludzi rzuciłoby się pod pociąg lub staczało latami. Naprawdę dobrze sobie radzisz i powinnaś być z tego dumna:)
Radzę sobie daremnie, bo jadę na niezbędnym minimum we wszystkim. Zresztą to rzecz względna, Ty mówisz, że mam być z siebie dumna, a dla innych jestem przegrywem, tak więc to kwestia perspektywy. W mojej włąsnej ocenie moje życie, choć spokojne i bezpieczne materialnie, jest bardzo mizerne, a w odczuciu jałowe i epizodyczne urozmaicenia nie pomagają.

hotaru27

Re: Wolontariat

Postautor: hotaru27 » wt cze 12, 2018 1:19 pm

Moja motywacja zawsze jest tak boleśnie krótkotrwała. Niby wiem, że robię coś dobrego, że mój wysiłek jest doceniany, ale daje mi to coraz mniejszą satysfakcję, jeśli w ogóle można to tak określić. Satysfakcja to chyba za duże słowo. Zauważyłam, że na początku wiele rzeczy potrafi mi się podobać bardziej (tak miałam z wolontariatem czy chociażby podczas pierwszego spotkania przy kawie z pewnym chłopakiem) potem zazwyczaj następuje równia pochyła i każda czynność zaczyna powoli przybierać kształt upierdliwego obowiązku. Zobowiązałam się pomagać przez około 6 miesięcy, nie jestem pewna czy wytrwam, ale jeśli mi się uda to wyłącznie dlatego, że do tego "projektu" podchodzę terapeutycznie. Zresztą w tym roku praktycznie wszystko robię w ten sposób. Wystawa, kino, strzelnica, spotkania z facetami, wolontariat czy jakiekolwiek wyjście z domu. Trochę mnie to martwi. To raczej nie jest najzdrowsze podejście:D. Chciałabym po prostu chcieć tak sama z siebie. No trochę przesadziłam. Strzelanie i wystawa były ok:D:D:D. Od dłuższego czasu trochę ciągnie mnie do obcowania z naturą i sztuką. Reszta bardzo mnie męczy i żaden trening nie jest w stanie (przynajmniej póki co) tego zmienić.

Wdzięczność również jest dla mnie krępująca, jednak trudniejsza jest dla mnie do zniesienia, gdy to ja odczuwam ją względem kogoś. Tak jakby mnie to w pewnym stopniu upokarzało. Już sama myśl, że kogoś potrzebuję, że czegoś nie mogę zrobić sama, że byłam od kogoś zależna.

Moje życie również jest jałowe. Bez smaku. Jednak wiem, jak ciężko jakoś życiowo się ogarnąć dlatego doceniam Twoją drogę. Wciąż jesteś znacznie dalej ode mnie. Mam nadzieję, że kiedyś Cię dogonię. Pójść dalej raczej nie dam rady, ale kto wie. Może wreszcie i mnie przydarzy się jakiś cud:D:D:D


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość