umarlazkotami pisze:Zastanawiałam się kiedyś, jak częste są wasze codzienne interakcje z ludźmi, bo moje są okrojone do minimum. Po pracy (która jest ok, ale jednak to przymusowość) z nikim nie rozmawiam. Z wyboru (odpuszczę sobie tu już analizowanie, na ile jest ów wybór 'wolny'). Nie mam netowego przyjaciela. Kiedyś pisałam nieregularnie z pewnym chłopakiem, ale się pożegnałam. W zasadzie sama nie wiem czemu, bo nic mi nie zrobił. Po prostu było mi z nim jakby za ciasno. Nie mam nikogo bliskiego, z rodziną od lat kontaktu nie utrzymuję, spędzam sama święta. Czasem udzielam się na jakichś forach tematycznych, czy skomentuję coś na fb, ale to dotyczy moich zainteresowań, spraw czysto merytorycznych. To forum jest jedynym miejscem, na którym piszę coś osobiście i rozpoznaję nicki (odpowiada mi poziom dyskusji i brak meczących konfliktów personalnych). W ogóle to, ze w miejscu tego typu się udzielam i to aż przez pół roku, to już wielki sukces jak na moją aktywność.
Obiektywizujesz?
Wracam z pracy do domu. Później leże i czytam\przeglądam internet, oglądam filmy popularnonaukowe.
Czasem coś pisze na forum specjalistycznym albo na grupach FB w obrębie moich zainteresowań.
Ilościowo? Przez ostatnie 2 miesiące myślę że 6 godzin przebywałem/rozmawiałem z ludźmi z własnej nieprzymuszonej woli.
Choć właściwie to trochę sam się przymuszałem.W połowa tego czasu to rozmowy w związku z hobby. 40 % z reszty tez takie miało być ale wyszło inaczej nie z mojej woli. Pozostałe 10% to rozmowa na targach z kolega z pewnego specjalistycznego zamkniętego forum. Miałem sporo rozterek czy nie zostać w domu i odpocząć zamiast podejmować takie aktywności.
A byłbym zapomniał... czasem pomagam starszej prawie 90 letniej sąsiadce (wciąż wysłuchując historii jej życia) ale ona nie pamięta nawet jak mam na imię i co mówiłem poprzednio.
Świat nie obchodzę po śmierci babci już zupełnie. Wcześniej czasem ja odwiedzałem kilka razy w roku.
Na forach otwartych nie udzielam się poza tym. Na jednym zamkniętym czasem coś pisze ale tam są aktywne jeszcze tylko 2 osoby.
Czasem pisze z kolega na FB. On się odzywa gdy coś potrzebuje albo sam chce się wygadać co czasem jest nie do zniesienia.
Mam tez taka wieloletnia znajoma z która rozmawiam trochę na FB 2-3 razy w tygodniu. Zazwyczaj ona zaczyna pierwsza wylewanie swoich żali i problemów. Czasem bywało ze przez kilka miesięcy nie rozmawialiśmy.
Z poznana kilkanaście miesięcy temu kuzynką widuje się co 2 miesiące.
Z bratem przyrodnim 2-3 razy w roku na chwile czasem mniej.
Niestety nie można mnie nazwać człowiekiem bardzo samodzielnym. Podtrzymuje 2 powyższe znajomości głownie w celach utylitarnych.W przypadku dużego kryzysu liczę na choćby minimalne wsparcie.
Chociaż z drugiej strony wolałbym tego uniknąć na ile tylko się da.
umarlazkotami pisze:Wybieram tylko samotnicze zajęcia, praktycznie nic nie robię wspólnie
Ciężko mi przychodzą na myśl zajęcia do których potrzebuje innych ludzi.
umarlazkotami pisze:Mam ulubione hobby, mianowicie łażę po opuszczonych miejscach (urban exploration), robię zdjęcia, badam te obiekty historycznie. Oczywiście sama. Ale miałam kilkakrotnie niebezpieczne przygody (często stacjonują w takich miejscach jakieś kloszardy, a jak mam już umrzeć, to choć w spokojnej atmosferze i w miarę bezboleśnie, a nie zostać żywcem pokrojoną na plasterki przez jakichś psychopatów), więc na fb znalazłąm ludzi którzy robią to co ja, dołączyłam do grupy no i jeśli obiekt do którego idę jest 'ryzykowny', umawiam się z kimś.
Moja teoria jest tak że drugi człowiek służy zaspokojeniu rożnych potrzeb. W tym wypadku potrzeby bezpieczeństwa.
Jeśli nie ma się potrzeb do których zaspokojenia potrzebni są inni ludzie to się ich nie szuka bo po co?
To co opisujesz powyżej jest wybitnym tego dowodem.
umarlazkotami pisze: Dość obcesowo i niewdzięcznie jest odmawiać, gdy tak ochoczo poratowali mnie swoim towarzystwem, więc idę z nimi, ale traktuje to jako konieczność, taki koszt pozyskania korzyści i inwestycję na przyszłość. Oczywiście nie daje po sobie poznać, że czekam tylko na moment, gdy wejdę do domu i zrzucę zdjęcia na kompa, więc bawię się całkiem na luzie. Jest uśmiech szeroki jak wanna, iskierki w oczach i nadekspresja humoru i uciech.
Ja czasem tez wśród ludzi całkiem dobrze się czuje ale gdy wracam do domu to jest naprawdę ulga.
Kontakty z ludźmi mnie wyczerpują ale przecie to typowe przy wysokiej introwersji.
umarlazkotami pisze: Bo ja nie jestem nieśmiała, nie boję się ludzi w powierzchownym kontakcie, bez problemu podchodzę do obcych na ulicy, jestem wyluzowana w obcym gronie, potrafię też ostro napyskować komuś, gdy mnie sytuacja zmusi.
Dawniej wydawało mi się ze jestem nieśmiały. Teraz jakby widzę że ten problem przemija.
To chyba nieuchronna oznak starzenia się.
Kiedyś próbowałem chodzić na spotkania studentów w czasie których odbywały się rożne rozmowy i wykłady.
Zazwyczaj w małym gronie najwyżej kilkunastu osób. Przed wejściem często się stresowałem.
A z drugiej strony lubiłem się wtrącać i imponować wiedzą. Nawet kilka kobiet mnie pamiętało po jakimś czasie
.
umarlazkotami pisze:Raz na 2 tygodnie jechałam do biedronki na zakupy i ten zaściankowy horyzont mi wystarczał.
Robiłem tak samo będąc przez dłuższy czas na bezrobociu. W domu zawsze musiałem mieć pakiet minimalny umożliwiający przetrwanie przez co najmniej kilkanaście dni bez wychodzenia.
umarlazkotami pisze: Nie lubię, gdy ktoś mnie odwiedza.
Gości nigdy nie przyjmuje. Zdarzało mi się udawać nieobecność.
umarlazkotami pisze:. Nie znoszę sklepów, bo jest tam zawsze sporo osób, poza tym brzydzę się tym rozpasanym konsumpcjonizmem i chodzę tylko, kiedy muszę.
Też nie lubię chociaż jakoś da się znieść.Zazwyczaj ciągle chodzę w te same miejsca.
Poza jedzeniem kupuje tylko to co niezbędne.
umarlazkotami pisze:Gdy idę ulicą, ludzi widzę jakby mieli założone pończochy na twarzy – są dla mnie nieokreśleni, nie zwracam na nich uwagi, jestem cały czas do wewnątrz, jakby mnie coś zasysało.
Ja zwracam uwagę na kobiety. Nawet czasem rozpoznaje te same.
Czasem mam pewien odruch. Widząc kogoś "znajomego"/sąsiada/dalszego współpracownika na ulicy albo w autobusie odwracam głowę udaje że nie widzę albo przechodzę na druga stronę.
umarlazkotami pisze:Wiecie, że Kant mieszkał kilka kilometrów od morza, ale nigdy nie chciał go widzieć? Wszyscy mu mówili, jakie jest piękne, plaża, fale, a on na to, że po co ma tam jechać, skoro może sobie je wyobrazić. Kant nic nie czuł, zadowalał się reprezentacją czegoś w głowie, wytworem własnej fantazji. Mówił, ze doświadczenie jest produktem rozumu
Wiedziałem gdzie mieszkał ale nie o tym morzu.
Nieskromnie powiem że myśle tak samo. Nie tylko nie widziałem morza ale nawet największych atrakcji turystycznych definicyjnych wręcz tożsamość całego regionu. A mam 30 minut autobusem. Ogólnie rzadko widzę coś więcej niż 4 ściany pokoju chyba ze oczami wyobraźni albo ... na filmie\zdjęciu.
umarlazkotami pisze:Chciałabym, aby coś się wydarzyło, ale jak gdzieś wyjdę, robię tylko kółka i nigdzie nie dochodzę. I czasem sobie myślę, że chciałabym, aby mnie znowu na pasach potrącił samochód, tylko już tak ostatecznie. Bo mnie już męczy myślenie, którego nie umiem wyłączyć, oddychanie i poranne podnoszenie powiek
Widać każdy (przynajmniej na forum) ma swojego Godota.
http://schizoids.pl/forum/viewtopic.php?p=484#p484
Polecam jeśli jeszcze nie znasz:
https://www.youtube.com/watch?v=x85NeG1jfQc
Ja czasem sobie wyobrażam ze jestem chory na raka. To zdejmuje ze mnie odpowiedzialność za dalsze życie, podejmowania decyzji branie odpowiedzialności za przyszłościowy.
umarlazkotami pisze: Obawiam się, że u mnie już wszystko było. Nie interesuje mnie też np. moja emerytura (nie wierzę, że dożyję), jakieś tam ubezpieczenia, dalsza przyszłość. Czuję się w ogóle bardzo nierealnie, nie wiem dokładnie czy żyję, czy jestem tylko jakąś legendą miejską, bo w moim życiu wydarzają się tylko książki, myśli, sny i filmy. I co, jeśli poza tym nic więcej już nie będzie?
Wiem to nie jest pocieszające:
http://schizoids.pl/forum/viewtopic.php?p=558#p558