Depresja jest reakcją umysłu analogicznie do fizycznej reakcji organizmu w postaci gorączki czy stanu zapalnego. Depresja może mieć różne podłoże, bardziej fizyczne – np. depresja poporodowa, albo bardziej psychiczne – depresja związana z żałobą. Tak jak są choroby w których gorączka jest głównym problemem, do tego stopnia że może zabić, tak są przypadłości, w których depresja jest centralnym problemem – choroba afektywna jednobiegunowa. Sry. twierdzenie, że za depresję odpowiada „złe myślenie” jest absurdalne, jeśli komuś pomagają mantry powtarzane każdego ranka lub przed snem, to nie ma depresji tylko wahnięcie nastroju.
Depresję jakoś utrzymuję w ryzach choć w okresie świątecznym zagrała takie, dawno nie słyszane nuty, że mnie autentycznie przestraszyła. Pierwszy raz miałem taką reakcję, zwykle zjeżdżam w dół płynnie i swobodnie. Dobrze na mnie działają zmiany rutyny. Przestawiłem się z ćpania muzycznego zawodzenia na odsypianie po kilkanaście godzin na dobę. Z tym, że nie jestem w stanie robić tego długo, maksymalnie przez kilka dni. Ponieważ i tak mało śpię to traktuję to jako nadrabianie, coś co mi się należy, a nie pogrążanie się w depresyjnym marazmie. Zrobiłem sobie prezent urodzinowo świąteczny i zakupiłem te słuchawy z ANC. Wkładam w pracy na łeb i g. mnie obchodzi co się dzieje dookoła. Teraz praca działa na mnie lepiej niż siedzenie w domu
, spacer + lepsza izolacja. Nieregularność tej pracy też dobrze mi robi, robię swoje czasem dłużej, czasem krócej (tu jest pewna satysfakcja
) i spierdalam stamtąd, tylko płacą za mało żebym był w stanie wynająć mieszkanie i utrzymać się samodzielnie. Do tego dłuższy spacer nie jest głupi:
https://drive.google.com/file/d/1EUeexH ... sp=sharing
Jest dla mnie dość jasne, że chodzę po tym świecie tylko dlatego, że zmiany związane z przygotowaniem do ostatecznej wycieczki poprawiły mój stan z aktywnego dążenia do ostatecznego ulżenia sobie na pogrążenie się w depresyjnym marazmie, ale też miałem wtedy gdzie z nim wylądować.
Wygląda, że dość dobrze reaguję na takie w sumie drobne zmiany, choć to tylko namiastki.
Gdy jestem sam – naprawdę sam, co zdarza się rzadko i na bardzo krótko, czyli cisza, brak aktywności homo sapiens w zasięgu detekcji, pewność, że żadna taka aktywność nie wytrąci mnie z tego stanu i pewność, że moja do nikogo nie dociera (pewnie empatia – nie rób drugiemu co tobie niemiłe
), wtedy zaczynam odżywać, odzyskiwać energię, zaczynam chcieć chcieć, zastanawiać się nad tym co robi mi dobrze i co ze sobą robić. Dopiero po dłuższej dawce (kilka dni) zaczynam się rozluźniać. Szacuję, że moje potrzeby w tym zakresie wynoszą min. piętnaście godzin na dobę i dopiero mając to zapewnione będę mógł wyjść na zewnątrz, budować jakiś sensowny kompromis. Nie mam przy tym najmniejszej wątpliwości, że gdybym dostał tyle samotności ile potrzebuję, różne potrzeby i chcice zaczną wychodzić na wierzch i ..konkurować z potrzebą samotności. Jedyne co mnie obecnie motywuje do maszerowania zagryzając zęby i udając że jest w porządku, to odkładanie pieniędzy na przetestowanie realizacji długotrwałej samotności.