Chęć krzywdzenia

Ogólnie o osobowości schizoidalnej.
hotaru27

Chęć krzywdzenia

Postautor: hotaru27 » pn wrz 24, 2018 12:41 am

Sama nie wiem, gdzie powinnam zamieścić taki post, dlatego tworzę nowy temat nie mając nawet pewności czy wybrałam odpowiedni forumowy kąt.

Dziś spotkałam się z dwoma mężczyznami: najpierw z taki z którym widziałam się już wcześniej (kolega towarzyszący mi w muzealnych eskapadach), chwilę później z kimś kogo miałam spotkać po raz pierwszy (miło rozmawialiśmy i nawet sączenie kawy, której nie lubię sprawiało, że czułam lekkie zadowolenie). Nie stresowałam się aż tak bardzo, jak zazwyczaj, ba, ja nawet (mimo notorycznie wydzwaniającego do mnie schizofreniczno-alkoholicznego ojca) czułam się całkiem dobrze, a rzadko mi się to zdarza. Byłam niemal szczęśliwa, że zwiększyłam poziom trudności w kontaktach z ludźmi (dwa spotkania, jedno po drugim, bycie między ludźmi od 12:30 do 18:30 - jednym ciągiem) i można powiedzieć, że podołałam.
Czar prysł, gdy ojciec zamknął za mną drzwi wejściowe. Atmosfera tak ciężka, że najlepiej byłoby znów wyjść. Babcia z wyniosłą miną poinformowała mnie, że odziedziczyłam po swojej matce pewną cechę - jestem latawicą (wie, jak bardzo nienawidzę matkę, wie, jak nienawidzę być do niej porównywana, dostrzegać podobieństwa między nami). A ze mnie taka latawica, jak z kurwy dziewica:D:D:D. Ale skoro nie tak dawno powiedziała mi, że nie zasługuję na miłość, a ona i tak mnie "kocha" (cóż za wspaniałomyślność:D:D:D gdzie fanfary:D:D:D) to przecież nie powinnam się dziwić. Naprawdę rzadko wychodzę z domu. I teraz znów atakują mnie te obrazy (mam tak już od dawna). Widuję je coraz częściej, ale chyba dopiero dziś "magicznie" mnie olśniło. Wyobrażam sobie, że krzywdzę mężczyznę. Ja go piorę do nieprzytomności. Walę z pięści, przewraca się, targam go za włosy i uderzam z całą siłą jego głową o stół, tłukę aż zacznie obficie krwawić, wtedy chwytam go za kark i przewracam na podłogę, biję go dalej siedząc na nim, krzyczę "zdychaj" i zaczynam go dusić i sprawia mi to przyjemność, o tak, puszczam dopiero, gdy niemalże umiera. Odreagowuję na nim wszystkie frustracje, wszystkie krzywdy, których kiedykolwiek doświadczyłam w swoim życiu. Nic dziwnego, że niemalże odchodzi na wieczność. Dziś dotarło do mnie, że właściwie bardziej powinnam nienawidzić kobiety, bo to one w ogólnym rozrachunku krzywdziły/krzywdzą mnie dogłębniej, ale z drugiej strony gdyby mężczyźni w moim życiu/wokół mnie nie byli tak żałośnie słabi lub tak nieobecni to one nie mogłyby tak bardzo mnie ranić.

Tak, więc znowu oglądam brutalne sceny z filmów o mordercach, znów metal/łomot/diabli skowyt smakuje mi inaczej. Teraz nawet myśl o torturowaniu mężczyzny wydaje mi się przyjemnie ekscytująca i to mnie przeraża. Nic dziwnego, że żadnego z nich nie mogę pokochać skoro podświadomie ich nienawidzę. Albo ja po prostu znowu bredzę bez ładu i składu. Gładzenie mnie po ramieniu i dosyć zaawansowane aluzje seksualne (dzisiejszy kolega nr 1), pocałunek w policzek (dzisiejszy kolega nr 2): nie wywołują we mnie podniecenia. Ja czuję coś realniejszego tylko wyobrażając sobie pewne sceny i coraz częściej są one perwersyjne lub po prostu brutalne. A może po prostu muszę momentalnie płacić za to, że przez chwilę było mi miło. Nie wiem. Zaczęłam książkę polecaną przez Fragen. Trochę mnie ruszyła. Może ma szansę coś we mnie zmienić, ale najpierw muszę się usamodzielnić i uciec stąd jak najdalej. Zawsze wiedziałam, że to jedyne rozwiązanie, ale miałam nadzieję, że się mylę. Myślę, że dziś straciłam resztki złudzeń.

Fragen
Posty: 257
Rejestracja: wt cze 12, 2018 8:29 am

Re: Chęć krzywdzenia

Postautor: Fragen » pn wrz 24, 2018 11:51 am

Hotaru27 baardzo baardzo poruszył mnie twój post. Doskonale rozumiem o czym piszesz, znam tę historię, przeżyłam ją na własnej skórze. I dopiero niedawno stała się dla mnie bardziej zrozumiała.
Ja także nienawidziłam ojca. Nie był alkoholikiem, ale człowiekiem nieprzytomnie słabym i zastrachanym. To nie on chronił mnie, to ja musiałam chronić jego bo bał się dosłownie wszystkiego. Potem w relacjach z mężczyznami dostawałam prawdziwej cholery gdy okazywali się słabsi ode mnie. Taki gość był dla mnie skończony. Strasznie okrutnie to brzmi ale tak właśnie było.
Ciekawe, że wspominasz o książce Bradshowa bo to właśnie ona otworzyła mi oczy na to, czym ta nienawiść jest. Po jej lekturze (pierwszej bo czytałam ją wiele razy) zadałam sobie po raz pierwszy pytanie dlaczego właściwie ta jego słabość tak mnie wkurwiała. I odpowiedź przyszła szybko: bo nie ochronił mnie przed matką i moją siostrą. I nie pozwolił mi nigdy wyrazić tego co do nich czuję.
A podobnie jak ciebie największych krzywd zaznałam od kobiet. Od matki, która mnie nie chciała, biła gdy byłam niemowlęciem i biła gdy byłam większa. Siostra wyżywała się na mnie odkąd pamiętam. Dręczyła mnie emocjonalnie i fizycznie, wyśmiewała, kradła chłopaków. I oczywiście napuszczała na mnie rodziców. Ale do nich matki i siostry świadomie nie czułam nienawiści. Zabiegałam o ich uczucie, w sumie uważałam nawet że obie są biedne i pokrzywdzone przez mojego ojca. A jednocześnie w tym całym chaosie pociągały mnie brutalne sceny, kryminały, okrucieństwo.
Któregoś razu na terapii mój terapeuta namówił mnie żebym wyraziła fizycznie uczucia do ojca, a ja sprałam poduszkę tak, że poraniłam sobie dłonie. A gdy to napięcie opadło, nagle dotarło do mnie komu naprawdę chciałam bym wlać i za co. Bo prawda jest taka, że to nie ojciec miał tu najwięcej do zrobienia ale matka i to jej należą się bęcki. To ona krzywdziła i to jej zawdzięczam największy ból.
Czemu nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy? Proste - śmiertelnie się jej bałam. Nie na świadomym poziomie. Na tym najgłębszym, które nie objawia się nawet w myśli. Po prostu masz to w ciele. Mąż kiedyś zapytał mnie czego się właściwie boję, a ja bez zastanowienia odpowiedziałam, że tego, że mnie matka zabije. I wiesz, nadszedł czas, że się matce postawiłam. Oznaczało to, że przestałam się o nią troszczyć i zgadzać się na wszystko. Rozpętała wówczas piekło, napuściła na mnie całą rodzinę, przestała się do mnie odzywać (to mnie zawsze zabijało i w końcu wracałam na kolanach), a w końcu gdy nic nie wskórała wywaliła z rodziny. To taka ulga mieć ją z głowy, że nie da się tego opowiedzieć. I ogromną ulgę daje mi to, że wreszcie też mam prawo czuć do niej to co czuję. Całe życie bałam się nawet źle o niej pomyśleć. Kto zresztą chciałby wiedzieć, że własna matka go nie chce? Że to ona go krzywdzi a co gorsza krzywdzi go świadomie? Teraz widzę tę sprawę trochę szerzej, wiem dlaczego tak robiła, znam źródło jej własnego nieszczęścia, ale nie zmienia to faktu, że to co robiła robiła i jest za to odpowiedzialna jak każdy dorosły człowiek. I w gruncie rzeczy robi nadal, bo nie jest w stanie znieść tego, że ja już nie będę robić za kosz na jej emocje.
Piszę to wszystko również dlatego, żeby było dla ciebie zrozumiałe dlaczego czytam twoją opowieść tak a nie inaczej. A czytam ją tak: twoja babcia śmiertelnie się przestraszyła tego, że wyszłaś do ludzi i że możesz od niej odejść (bo się zakochasz i zechcesz np zamieszkać z facetem) a ona zostanie sama. Więc gdy wróciłaś walnęła tak żeby cię zabolało najbardziej, żeby ci się odechciało szukać wsparcia i miłości (a odechce ci się gdy to będzie oznaczało, że jesteś latawicą podobną do matki). Ty zaś źródło bólu zobaczyłaś nie w niej ale w ojcu i wróciły fantazje o poniżaniu mężczyzn.
Czy to co piszę jakoś ci rezonuje?
Od siebie mogę ci hotaru napisać to co przyszło pierwsze: że bardzo się cieszę, że spędziłaś czas z kumplami i było ci z nimi fajnie. I życzę ci jak najwięcej takich historii. Każdy z tych chłopaków dał ci coś dobrego: uwagę, zainteresowanie, towarzystwo, miłe słowa, czas. A co dała babcia?

umarlazkotami
Posty: 168
Rejestracja: czw sty 05, 2017 12:22 pm

Re: Chęć krzywdzenia

Postautor: umarlazkotami » pn wrz 24, 2018 11:54 am

Takie brutalne fantazje w mniejszym, bądź wiekszym stopniu ma (wydaje mi się) wiele osób, jak nie każdy od czasu do czasu. To po prostu symboliczne reprezentacje umysłowe naszych stanów emocjonalnych. Czasem się marzy, jak to Leonardo przytula przed snem (opisywałaś takie coś kiedyś), a czasem jak się kogoś katuje, albo jak w glob ziemski uderza meteoryt. To raczej normalne jest. I chyba lepiej, że mamy w sobie całkiem świadome (skoro owe fantazje są tak wyraziste) gniew i złośc na jakieś sytuacje, niż gdyby wszelkie krzywdy i frustracje tłamsiły się w nas uśpione i zżerały od środka w postaci depresji, nerwicy i innych pochodnych. Jak ktoś nie dopuszcza do siebie, albo siłą hamuje owe 'agresywne' emocje, robi sobie podwójną krzywdę, bo takie reakcje to bardzo istotne info o naszym stanie psychicznym, przekroczonych granicach. Poza tym te emocje same nie 'wyparują', gdy ich jakoś nie uzewnętrznimy, dlatego lepiej je mieć pod kontrolą w formie fantazji, czy innego bezpiecznego wentylu (każdy ma tam swoje metody). Wyparcie to autodestrukcja czasami, która po czasie kończy się albo głęboką zapaścią (jak wspomniana depresja), albo niekontrolowanym wybuchem, gdy ciśnienie jest już zbyt wysokie.
Ja miałam np fantazję, że uderzam moją matkę z liścia w twarz, ale to było za mało i po czasie już uderzałam ją żeliwną patelnią, taką ogromną i ciężką, po prostu waliłam ją obuchem po głowie. Ale te wyobrażenia pojawiły się u mnie dopiero w wieku dorosłym, jakoś 25 miałam wtedy. Gdy mieszkałam z nią byłam chyba zbyt zablokowana, nieświadoma i sterroryzowana, aby w ogóle dopuścić do siebie takie obrazki i przede wszystkim emocje. Chryste, patrząc teraz z perpsektywy czasu, to ja się sama sobie dziwię jak ja mogłam wytrzymać tam 19 lat. Ostatnio sobie wesoło gadałąm z kolegą (on mieszka z mamą), który mi opowiada, że czasem idzie do kuchni i robi pizzę. I mi wtedy wróciły takie wspomnieniowe refleksje, że w moim domu 'rodzinnym' było nie do pomyślenia, abym ja sobie poszła do kuchni i zrobiłą spokojnie nawet herbatę, nie mówiąc o zabawie w pieczenie pizzy. U mnie byłą atmosfera ciężkiego terroru psychicznego, ja wolałam siedzieć głodna w swoim pokoju (na szczęscie go miałam), niż pokazywać się na oczy komuś z domowników. Miałam nawet problem, żeby wyjśc do łazienki. Do tego ta zboczona babcia (matka wszystko widziała i nigdy nie zareagowałą). No i odchyły behawioralne matki, bo od czasu do czasu jej mocno odpierdalało i potrafila np zrzucić mnie ze schodów, uderzyć żelazkiem, zabronić się myć, wrzucić moje buty do pieca i realizować inne ciekawe pomysły. Ja będąć dzieckiem/nastolatką miałąm sny, że matka mnie zabija, wkłada mi grzebień do oka, zakopuje moje ciało w ogródku i inne horrory nocne. Nie wiem, jak ja dałam radę tam przezyć tyle czasu w atmosferze braku podstawowego, fizycznego bezpieczeństwa, nie mówiąc o takich fanaberiach jak jakaś uwaga, akceptacja itp. Ale człowiek ze wszystkich gatunków na ziemi ma chyba największą zdolność adaptacji, co jest z jednej strony przydatne, ale z drugiej szkodliwe, bo rodzi ryzyko przyzwyczajenia, bierności, bezwolnego dostosowania się.

Teraz jestem już dorosła, mam swoje życie w innym miejscu (nawet geograficznym) i z innymi ludźmi. Mam ten cały syf już w dużej częsci przepracowany i rzadko o tym myślę już, sierotką i ofiarą też raczej przestałam się czuć. Ale czasem (za pośrednictwem okazjonalnych, 1-2 razy do roku rozmów z bratem) dowiaduję się, że matka jest juz na emeryturze, jest bardzo samotna, nikt z rodziny jej nie odwiedza, jest zgorzkniała i wredna dla otoczenia i święta spędza sama jak palec. I zauwazyłam, jaką mi to mgielkę płytkiej, prymitywnej satysfakcji sprawiło, jakbym potrzebowała jeszcze na niej odwetu, jakby ta cała krzywda nie do końca ze mnie wybrzmiała. Na poziomie racjonalnym ja wiem, że to jest/była chora kobieta (pewnie jakaś nerwica i narcystyczna borderka) i ze ona też miała swoje krzywdy w swoim dzieciństwie, bo coś ją tak ukształtowało. Każdy, kto jest katem, był kiedyś ofiarą i jest mi jej żal. Ale na poziomie emocjonalnym dosyć tanio 'cieszę się' z jej cierpienia, jako z takiej życiowej kalkulacji, sprawiedliwości. Słaba jestem dosyć.

Przepraszam Cię, że tyle o sobie tutaj pisze, ale jakoś zebrało mi się na wspominki i autorefleksje w kontekscie tego, co napisałaś.

A co do krzywdy jeszcze. Przeczytałam sobie ostatnio takie ładne zdanie w stylu Paulo Coelho, ale mądre, o treści: "Jeśli nie zajmiesz się tym, co cię boli, zaczniesz ranić ludzi, którzy nie mają z tym nic wspólnego'.
Bo symboliczne fantazje o waleniu patelnią po głowie matki mają jeszcze jakiś sens, natomiast odreagowywanie (tym bardziej realne) na zewnętrznych obiektach już nie za bardzo.
hotaru27 pisze:
pn wrz 24, 2018 12:41 am
Teraz nawet myśl o torturowaniu mężczyzny wydaje mi się przyjemnie ekscytująca i to mnie przeraża.
Ja w wyniku moich nowych eksperymentów seksualnych z ostatnich miesięcy (takie tam bdsmowe zabawy w obie strony) zastanawiam się teraz, na ile to u mnie tylko seksualnośc, a na ile włąśnie nieco toksyczne odreagowywanie.

Próba usamodzielnienia się i 'ucieczki' to bardzo dobra droga. To na serio jest uzdrawiające, jak wyjście ze smogu na świeższe powietrze.

observer
Posty: 507
Rejestracja: sob kwie 15, 2017 3:02 pm
Lokalizacja: woj. Lubuskie

Re: Chęć krzywdzenia

Postautor: observer » pn wrz 24, 2018 12:49 pm

Ja mam często sny, że kogoś biję, jestem agresywny i brutalny. To chyba efekt tego, że w życiu realnym nie mam kompletnie warunków fizycznych, żeby tak reagować.
"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".

"Ni boga, ni pana".

hotaru27

Re: Chęć krzywdzenia

Postautor: hotaru27 » pn wrz 24, 2018 10:22 pm

Fragen, Umarłazkotami (nie masz mnie za co przepraszać, serio:)), dzięki, że podzieliłyście się ze mną swoimi przemyśleniami i doświadczeniami. Cholera, nie bardzo wiem, jak powinnam ująć w słowa swój wewnętrzny chaos:D. Opowiadałam dziś o tym wszystkim na terapii, w nocy płakałam ze 2,5h, później nadrabiałam niedobory snu 3h drzemką i nie jestem pewna czy aby do końca kontaktuję:D.

Wiecie co, babcia chyba zwyczajnie uważa mnie za swoją własność. Jakbym nie miała prawa do wolnej woli. Jeszcze, gdy byłam dzieckiem i w czymś ośmieliłam jej się sprzeciwić, zaraz wylatywała z tekstami w stylu "matka Cię buntuje". Mój sprzeciw dla niej nigdy nie był mój tylko narzucony mi przez kogoś (matka zrobiła to samo tyle, że atakując babcię:D). Na przykładzie ojca coraz jaskrawiej dostrzegam pewne toksyczne mechanizmy, które ona stosuje. Ojciec przez to pogrąża się jeszcze bardziej w chorobie, a mnie wieczna walka, czasem naprawdę o totalne pierdoły, męczy przeokrutnie. Ojciec po próbie samobójczej zaczął mieć kłopoty z chodzeniem, był czas, że przewracał się na prostej drodze. Wynajęliśmy raz rehabilitantkę żebym mogła podpatrzeć ćwiczenia, jakie ojciec powinien wykonywać, bo nie było nas stać na płacenie 70 zł za godzinę. Ćwiczyłam z nim praktycznie dzień w dzień przez jakieś 2-3 miesiące. Znów zaczął chodzić bez laski i liczyłam na to, że sam da radę kontynuować treningi. Okazało się, że beze mnie mu się nie chciało, a babcia oskarżała mnie o to, że go zaniedbuję, nic mnie nie obchodzi i w ogóle jaka to ja jestem zła. Do tej pory mnie zmusza do asystowania ojcu przy goleniu, mimo że mógłby to robić sam. Ostatnio uparłam się i namawiałam go do przełamania się, babcia oczywiście od razu wyraziła swoje oburzenie, ale mój upór okazał się silniejszy. Sama robi z mojego ojca kalekę wyręczając go w wielu rzeczach, a potem pretensje ma do mnie, bo chory, bo słaby, bo wstyd. Tym wstydem gra na moich emocjach od maleńkości. Już jakiś czas temu dotarło do mnie, że mój paniczny lęk przed gwałtem również ona we mnie zaszczepiła. Ciągle powtarzała, jak bardzo się boi, przecież jeden z tych mężczyzn, którzy odwiedzają moich rodziców coś takiego mi zrobi. Kończy się na tym, że najszczęśliwsza jestem, gdy śpią. Tylko wtedy mam święty spokój i poczucie jako takiej prywatności.

Co do odreagowywania. Szczerze powiedziawszy z trudem mi to przychodzi, bo somatyzacja, jak u mnie była, tak jest nadal. Znęcanie się nad ludźmi w wyobraźni pewnie chroni moją psychikę przed jeszcze większym popierdoleniem. Zauważyłam, że pomimo tego, że samo opuszczanie domu niesie za sobą lęk, to jednak po powrocie (o ile atmosfera nie wywołuje u mnie przesadnego poczucia winy) napięcie jest we mnie mniejsze. Toksyczność mojej okolicy wgniata mnie w fotel.

Mojej seksualności wciąż nie jestem pewna, bo nie miałam nawet, jak jej zweryfikować:D:D:D. Aktualnie na dotyk reaguję jakimś odcięciem, blokowaniem bodźców. To co się działo dociera do mnie z opóźnieniem, czasem dopiero po przetrawieniu tego w myślach zaczynam coś czuć. Widzę w sobie pewne sadystyczne zapędy, więc gdybym była w związku pewnie prędzej czy później dałyby o sobie znać i to mnie niepokoi tym bardziej, że chciałabym miłości ciepłego, czułego, wrażliwego człowieka - jak kogoś takiego mogłabym krzywdzić?

Też zdarza mi się odczuwać satysfakcję z powodu cierpienia ludzi, którzy kiedyś mnie krzywdzili. Wiem, że to niedojrzałe i złe, ale ciężko wyplenić takie odczucia. Moja matka niestety sama w święta nie zostaje. Babcia ją do nas zaprasza:D:D:D. Wyobrażacie sobie ten cyrk? Nie siadam z nimi do stołu, bo mój refluks żołądkowy mógłby przybrać formę wzburzonej Etny:D:D:D. Obrzydza mnie ten fałsz - udawanie rodziny, bo są święta. Łamanie się opłatkiem, składanie sobie życzeń, mimo że się nienawidzą nawzajem. Synowa i teściowa, jak z kawałów.

Ja często śnię o uwięzieniu pomiędzy mieszkaniem mojej babci a mieszkaniem matki. Bloki na tym samym osiedlu, odgradza je jedynie chodnik i pas zieleni. Co ciekawe bardziej w domu czuję się chyba spacerując po tej granicznej kostce brukowej niż w mieszkaniach, w których do tej pory przyszło mi żyć.

Fragen, mój ojciec również przelewa na mnie swoje lęki, a raczej szuka we mnie spokoju, zapewnienia, że nic się nie dzieje, a to wycieńcza nerwowo i wywołuje u mnie podobne stany psychiczne. Walczę z tym, ale urojenia ksobne, fobia społeczna itd., to wszystko w każdej chwili znów może przybrać na sile. Tak naprawdę nie mam nad tym zbytniej kontroli. W facecie szukam chyba głównie opanowania, siły, pewności siebie, luzu, ciepła, dobra i cierpliwości. Bez tego nie poczuję się bezpieczna nawet za sto lat. Nigdy nie było w moim życiu mężczyzny na którym mogłabym polegać. Zresztą, ja nawet nie czuję się dzieckiem swoich rodziców. Matki nie uznaję, ojciec jest dla mnie, jak dużo młodszy brat, którym muszę się opiekować. Bardziej matkuje mi chyba moja przyjaciółka, niż wszystkie kobiety z mojej rodziny łącznie kiedykolwiek. Najbardziej w ojcu nienawidzę tego, że wciąż kocha moją matkę. Ja na jego miejscu chyba bym ją na śmierć zatłukła za te wszystkie numery, które wykręciła. Czuję, że jestem niżej w rankingu, mimo że to ja od w zasadzie od zawsze robię dla niego więcej niż ona.

Powoli do mnie dociera, jak to wszystko we mnie funkcjonuje. Byle tylko zdołać to pokonać. Wreszcie się uwolnić.

Wybaczcie, jestem teraz tak wyczerpana, że ciężko mi opisać co właściwie czuję. Chciałam jednak odpisać jak najszybciej. Dzięki dziewczyny:D.

Fragen
Posty: 257
Rejestracja: wt cze 12, 2018 8:29 am

Re: Chęć krzywdzenia

Postautor: Fragen » wt wrz 25, 2018 8:36 pm

Kurcze Hotaru27 czytam twój ostatni post i jakbym o moim domu czytała. Interesowałaś sie może kiedyś narcystycznym zaburzeniem osobowości albo narcystyczną rodziną? I tresowaniem wstydem, manipulacją charakteryzującą właśnie narcyzm?
Twoja babcia wydaje się niestety modelowym wręcz przykładem takiej osoby:-(
A co do fantazjowania o okrucieństwie: u mnie ta historia skończyła się pewnego dnia dosłownie jak ręką odjął. Stało się to po jakiejś sesji na której mierzyłam się ze strachem przed rodziną. To było bardzo silne przeżycie, nawet nie podejrzewałam jak śmiertelnie się ich bałam i byłam w szoku co się ze mną dzieje i co działo się gdy byłam dzieckiem. I chyba właśnie wtedy tak jakoś do mnie dotarło, że w tych okrutnych fantazjach ja nie byłam katem i nie fantazjowałam o zemście, tylko moja pamięć przypominała mi okrucieństwo, którego sama doświadczałam. To były opowieści o moim własnym bólu.
Od tego czasu poszło w drugą stronę. Kiedyś bez mrugnięcia okiem mogłam oglądać okrutne sceny czy je sobie wyobrażać, w sumie nic mnie nie ruszało. Teraz po prostu nie znoszę przemocy, nie jestem w stanie na to patrzeć, filmy oglądam spod kołdry gdy tylko coś groźniejszego się dzieje, a najchętniej wybieram jakieś kostiumowe przyjemne seriale. Na portalach też omijam te bardziej drastyczne posty.
W dorosłym życiu te fantazje też jakoś nie miały przełożenia na rzeczywistość. Nigdy fizycznie nie wyżywałam się na bliskich. W życiu nie podniosłam ręki na dzieci, nie nazwałam ich wulgarnie, nie dałam klapsa czy coś w tym rodzaju. I oczywiście małżonek też nie obrywał ode mnie :-) Niewykluczone jednak, że za brak umiejętności wyrażania agresji zapłaciłam chorobami psychosomatycznymi, zwłaszcza refluksem żołądkowym.

chudzielec
Posty: 1252
Rejestracja: śr kwie 27, 2016 6:12 pm

Re: Chęć krzywdzenia

Postautor: chudzielec » wt paź 29, 2019 2:43 pm

Miewam fantazje w których w brutalny sposób krzywdzę siebie, popełniam samobójstwo lub ciężko choruje i umieram w ogromnym cierpieniu jak moja matka (nawet morfina nie pomagała). Kilka lat temu lekarka zasugerowała ze wyniki badań mogą wskazywać na początki raka i że dobrze byłoby się przebadać tym bardziej ze wiele przypadków było w rodzinie. Poczułem wtedy tak wielka radość ze nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu co wyraźnie ja speszyło.

Nie chce krzywdzić innych bo i po co? Nie są winni temu jakim jestem nieudacznikiem.
Matka nie żyje od 10 lat. Ojca w życiu w sumie widziałem przez kilka godzin mając 30 lat.
Oni tez byli życiowymi nieudacznikami ledwo sobie radzącymi nie tylko sami z sobą ale tez z światem.
Teraz od dawna ich nie ma a ja sam odpowiadam za to kim jestem. Ich krzywda nic by nie zmieniła w moim stanie.

Pragnę swojej własnej krzywdy i cierpienia za to wszystko jak bardzo sobie w życiu nie radze, nie wiem czego chce i jestem nieudacznikiem bez żadnych perspektyw.

Z drugiej strony chce tego bo nadałoby życiu sens i zwolniło z myślenia o odpowiedzialności za samego siebie z myślenia o przyszłości.

Więzień_nienawiści
Posty: 149
Rejestracja: pn wrz 23, 2019 8:17 pm
Lokalizacja: Katowice/Wroclaw

Re: Chęć krzywdzenia

Postautor: Więzień_nienawiści » wt paź 29, 2019 4:12 pm

Hotaru jesteś sadystka i może spróbuj znaleźć partnera z którym stworzysz związek bdsm. Jest to jakieś rozwiazanie

Fragen
Posty: 257
Rejestracja: wt cze 12, 2018 8:29 am

Re: Chęć krzywdzenia

Postautor: Fragen » wt paź 29, 2019 4:33 pm

Świetna rada. Hotaru podrzuć pomysł więźnia nienawiści babci. Może się uspokoi.

Inna
Posty: 730
Rejestracja: czw kwie 25, 2019 9:15 pm

Re: Chęć krzywdzenia

Postautor: Inna » wt paź 29, 2019 9:50 pm

Hotaru koleżanka poleciła mi ostatnio kurs radzenia sobie ze złością. Tez mam z tym problem choć ja mam w tę druga stronę. Mój poziom agresji w każdym teście to -0. Agresywne zachowanie/myśli pojawiają się w bardzo wyjątkowych sytuacjach i ciężko mi je okazać. A powinnam czasem pieprznąć talerzem o podłogę. Kurna jak widać nawet fantazja w porównaniu do twojej jest na poziomie 0. Znajomy robi takie zajęcia w Krakowie wiec gdybys miała ochotę przetestować, to podam Ci namiary. Podobno można wykrzyczeć problemu i wyrzuć się na worku treningowym ...

Fragen...mina babci bezcenna

Fragen
Posty: 257
Rejestracja: wt cze 12, 2018 8:29 am

Re: Chęć krzywdzenia

Postautor: Fragen » śr paź 30, 2019 8:30 am

Inna 😊

A mam pytanie a propos twojej złości. Jak ty sobie radzisz z rozpoznawaniem agresji innych ludzii ?Wobec ciebie zwłaszcza ale też jakichś sytuacji innych ludzi ito? Dostrzegasz ją np?

Inna
Posty: 730
Rejestracja: czw kwie 25, 2019 9:15 pm

Re: Chęć krzywdzenia

Postautor: Inna » śr paź 30, 2019 10:08 am

Wiem co to złość/agresja, widzę ją u innych, nie mam problemu z rozpoznaniem a jedynie okazywaniem/wywaleniem na zewnątrz. Może to kwestia definicji w mojej głowie. Dla mnie złość=agrsja to objaw słabości. Zamiast zatem zezłościć się na kogoś, kto wobec mnie jest agresywny (słownie, czynnie) to ja tłumaczę, że inaczej nie umie więc musi pokrzyczeć. Wolę przeczekać niż wchodzić w tę grę. Nie rzucam więc talerzami, nie kopię w krzesło, czasem tylko z besilności popłaczę, a najcześciej złość i stres obracam w żart. Filmów gdzie leje się krew nigdy nie lubiłam, na sam jej widok mdleje. Jestem asertywna i potrafię powiedzieć , że coś mi sie nie podoba ale to nigdy nie przybiera agresywnych form a raczej jest formą negocjacji.

W krocze dostał tylko dawno temu jeden facet, przy próbie gwałtu. Ale to sytuacji z tych wyjątkowych, w których mechanizm obronny sam się uruchamia :wink:

Vorenus
Posty: 152
Rejestracja: śr maja 30, 2018 1:27 pm

Re: Chęć krzywdzenia

Postautor: Vorenus » czw paź 31, 2019 1:53 am

hotaru27 - to, aż boję się napisać smsa, kiedy nasze następne spotkanie :P

Chyba Ci opowiadałem, że mam podobnie w snach. Praktycznie w każdym z nich od dłuższego czasu morduję całą swoją rodzinę. Sny były tak realne, że momentami to, aż bałem się jechać w odwiedziny do rodzinnego domu i spać tam by ich w nocy nie pomordować.
Głównie z tego powodu wracam na terapię.
solus contra omnes


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości