Nie wiem na ile to będzie przydatne, ale postanowiłem podzielić się paroma refleksjami, które być może okażą się użyteczne.
Przy czym, uznałem, że raczej nie ma sensu skupiać się na optymistycznych scenariuszach, ponieważ - jak podejrzewam - te już zdążyłaś sama sobie wyobrazić (nie krytykuję Cię za to jakby co, jest to zrozumiałe). Dlatego będę bardziej skupiał się na zagrożeniach i raczej czarnych wizjach.
Kolejna sprawa - jeśli dobrze zrozumiałem nie wiemy na 100% czy on ma osobowość schizoidalną, ale ponieważ odezwałaś się akurat na takim forum, to aby móc pójść w jakimś konkretnym kierunku i napisać coś konkretnego, dalej będę pisał tak, jakby faktycznie coś takiego miał (i to raczej zakładając głębszy przypadek).
Jeszcze profilaktycznie dodam, że to wszystko co tutaj napisałem, to jedynie moje własne przemyślenia, spostrzeżenia, nie jest to żadna prawda absolutna i w taki sposób należy to postrzegać.
Tyle wstępu.
***
Tutaj będzie mocno pesymistycznie... mam nadzieję, że inni forumowicze nie poczują się urażeni.
Więc... być może to już wiesz skoro zainteresowałaś się tym tematem, ale warto zdawać sobie sprawę, że zaburzenie osobowości to nie jest cecha typu niebieskie oczy, ekscentryczny sposób bycia czy ciekawe rysy twarzy. To jest po prostu rodzaj upośledzenia, utrwalonych nieprawidłowych wzorców myślenia, postrzegania, nieprawidłowych zachowań itd. I osobowość schizoidalna nie jest tu ani lepsza ani gorsza od innych zaburzeń jak osobowość psychopatyczna, narcystyczna, borderline itd. Celowo zrobiłem tu zestawienie z zaburzeniami, które zazwyczaj budzą u ludzi negatywne skojarzenia... W skrócie chodzi o to, że... nie,
to nie jest nic dobrego.
***
Oprócz tego warto cały czas pamiętać, że my sami
mamy jedynie częściowy wpływ na przebieg relacji. I to akurat nie wynika w żaden sposób z jego zaburzenia. On też jest człowiekiem jak inni i jeśli nie pojawi się jego sympatia do Twojej osoby,
nie poczuje, że chciałby spędzać z Tobą czas itd., to nie będzie Twoja wina, nie będzie to wynikać z tego, że zrobiłaś coś źle, coś powiedziałaś lub nie, że nie jesteś "wystarczająco jakaś" itd. Taka sytuacja może być przykra, ale wtedy jedyne co można zrobić to zaakceptować taki stan rzeczy. Niby jest to oczywiste, ale napisałem o tym dla równowagi, aby nie odlecieć w jakimś jednym "wyspecjalizowanym" kierunku (czyli np. zrzucać wszystko na zaburzenie lub obwiniać siebie samego/samą) tracąc ogólny ogląd sytuacji.
***
Jeśli dobrze zrozumiałem Twój post, to wspomniany mężczyzna nigdy nie był w trwałej relacji damsko-męskiej. Wiem, że może się wydawać, że "przecież z nim jest wszystko w porządku", on jest po prostu samotnym ekscentrykiem i nigdy nikogo nie chciał. Pewnie jest to po części prawda. Ale nie ma co się czarować - po części jest zapewne tak, że inne osoby szybko wyczuwały, że on nie nadaje się do znajomości. Czyli to co inne kobiety odstraszało, było sygnałem ostrzegawczym, Ciebie nie odepchnęło, a może nawet przyciągnęło.
Wspomniałaś o swoich skłonnościach masochistycznych. Często jest tak, że ludzie z różnymi zaburzeniami przyciągają się. Czyli w pewnym uproszczeniu:
- "normalni" znajdują sobie "normalnych",
- jeśli ktoś "normalny" trafi na kogoś mocno zaburzonego, to po prostu szybko się orientuje, że ta druga osoba nie za bardzo się nadaje do relacji i nic z tego nie wychodzi lub taka znajomość szybko się kończy,
- ale jeśli trafią na siebie dwie mocno "zaburzone" osoby to... może zacząć im się wydawać (albo przynajmniej jednej z nich), że właśnie znaleźli "boczną furtkę na życie" i zaczyna się jakiś rodzaj układu/relacji/czegoś i - niestety - zwykle nie jest to układ dobry dla żadnej strony (czyli to nie jest zdrowa, partnerska, zaspokajająca potrzeby obu stron relacja).
Często takie osoby dobierają się na zasadzie dopełnień np. osobowość zależna - narcystyczna albo właśnie... schizoid-masochistka.
***
Jak być może zdążyłaś się zorientować osoba schizoidalna postrzega dwa przeciwstawne "zagrożenia" odnośnie otoczenia:
- że będzie ono zimne, niereagujące czyli "emocjonalnie puste",
- że będzie ono pochłaniające, ingerujące, przez co utracą oni swoją indywidualność i niezależność.
Czyli takie osoby znajdują się pewnym sensie "między młotem, a kowadłem". Najogólniej chodzi o to, że osoby takie pragną zbliżenia kiedy czują się odizolowane, ale kiedy takie zbliżenie następuje, to nie są w stanie go przyjąć i często same pod wpływem nagromadzonego napięcia odrzucają drugą stronę.
Więcej na ten temat, można znaleźć np. tutaj:
http://www.psychoterapia-silesia.org.pl ... yklad9.pdf (od strony 18 na skanie, 28 w PDF-ie, tam zaczyna się dział o osobowości schizoidalnej)
Często więc takie osoby szukają raczej płytkich, niezobowiązujących relacji, z których można się łatwo wycofać. Często te relacje mają charakter czysto seksualny, ale niekoniecznie. Chodzi głównie o to, że ideałem (w praktyce niemożliwym do osiągnięcia) dla schizoida jest sytuacja, w której jednocześnie są w relacji i... są poza nią. Stąd na przykład decyzja o wejściu w stały związek jest dla takich osób czymś bardzo trudnym. Często, nawet kiedy już uda im się uformować względnie trwałą relacje (co już samo w sobie nie jest łatwe), wolą pozostawać przy niesformalizowanych relacjach typu konkubinat czy nawet koleżeństwo, zamiast dążyć do oficjalnego związku czy tym bardziej do małżeństwa.
***
Wydaje mi się, że podstawową trudnością w takiej znajomości może być
utrzymanie równowagi. Warto docenić, że chcesz włożyć wysiłek, chcesz lepiej zrozumieć swój obiekt sympatii, nawet - jeśli dobrze rozumiem - do pewnego stopnia dostosować się do niego i do jego indywidualnych braków. To wszystko jest bardzo pozytywne i w dużym stopniu pokazuje Twój stosunek do niego, ale... Tu jest też pewna pułapka, w którą można wpaść.
Prawdopodobnie w takiej sytuacji istnieje już pewna dysproporcja w zaangażowaniu i być może w poczuciu pewności siebie. I teraz jeśli druga osoba nadal będzie próbowała zbliżyć się do schizoida (przy jego oporze), a ten w końcu "ulegnie" (w znaczeniu: biernie zgodzi się na kolejne kroki), to istnieje obawa, że te dysproporcje z czasem pogłębią się jeszcze bardziej. Czyli osoba "zbliżająca się" będzie stawać się jeszcze mniej pewna siebie (wzmacniając swój lęk przed opuszczeniem, który będzie z czasem głównym motywem do "tkwienia w relacji"), a schizoid będzie tą pewność siebie pochłaniał (widząc, że na coraz więcej może sobie w relacji pozwolić) stając się "nadmuchaną, kruchą bańką". Nadmuchaną, ponieważ ta nabyta pewność siebie jest pozorna - w rzeczywistości taka osoba przeżywa w środku te same stany co wiele lat temu i granica pomiędzy przeszłością, a obecną sytuacją jest bardzo cienka. Jak być może dostrzegłaś... jest to klasyczny związek masochistyczny. Mniej więcej w taki sposób powstają relacje schizoid-masochistka, które można znaleźć w literaturze fachowej (i pewnie nie tylko takiej). Nie jest to coś czym warto się "chwalić"...
W najczarniejszym scenariuszu taka sytuacja może skończyć się tak, że jedna osoba (zbliżająca się) z czasem - mówiąc metaforycznie -
odda wszystkie swoje karty jakie miała, zostanie "całkiem naga", nie zorientowawszy się, że ta druga nawet
"nie zaczęła gry".
Myślę, że bardzo mądrą rzecz napisała w innym wątku użytkowniczka umarlazkotami pisząc o potrzebie choćby minimalnego dostosowania się do drugiej osoby. Jeśli po drugiej stronie nie widać choćby minimalnej elastyczności w tym zakresie, to... no cóż... niezależnie od tego czy wynika to z braku umiejętności/możliwości czy ze świadomej woli - to
nie jest relacja partnerska i dopóki to się nie zmieni nią nie będzie. Oczywiście nie znaczy to, że z takiego punktu nie ma żadnego wyjścia, ponieważ sytuacje z czasem mogą ulegać zmianie. Chciałem jedynie pokazać potencjalne zagrożenie, które niekoniecznie wynika ze złej woli, którejkolwiek ze stron.
***
Wiem, że napisałem dużo pesymistycznych wizji, więc na koniec spróbuję napisać coś dla równowagi. Jeśli przeczytałaś to wszystko i nadal nie zmieniłaś zdania, że chcesz spróbować pogłębić tą znajomość, to to co przychodzi mi do głowy:
- nie traktuj go jak "kosmity" lub kogoś "niezwykłego", może się okazać, że znacznie lepszy "efekt" może przynieść pokazanie, że to zupełnie normalne i zwyczajne, że utrzymujesz z nim kontakt (i Wasz kontakt też jest zwyczajny),
- unikaj bezpośredniego okazywania uczuć np. przez słowa albo prezenty, jeśli kiedykolwiek dojdziecie do takiego poziomu to dużo lepiej mogą się sprawdzić najbardziej podstawowe formy jak dotyk, sama fizyczna obecność czy ton głosu,
- zamiast próbować znaleźć co możecie razem robić, zainteresuj się jak spędza czas samemu i spróbuj się do niego dołączyć nawet jako bierny obserwator,
- nie próbuj nakłaniać go do zacieśniania kontaktu z innymi ludźmi (np. chodzenie do knajp, klubów jeśli tego nie lubi, spotykania w większym gronie itd.) - jeśli to jest dla Ciebie nieakceptowalne, to prędzej czy później może się to okazać barierą nie do pokonania,
- nie oczekuj bezpośrednich deklaracji uczuć, może się okazać, że polubienie Cie może znaczyć dużo więcej niż wyznanie wielkiej <tu dziwne słowo na M>,
- stosuj raczej wzmocnienia pozytywne niż negatywne, zamiast "ganić", krytykować za dystans/chłód, staraj się wyłapywać momenty kiedy dystans się naturalnie zmniejszył (ale lepiej nie opisuj tych zdarzeń jako jakieś niezwykłe doznania, bo możesz go tym wystraszyć),
- nie próbuj go "zwabić", "uwieść" licząc na przejęcie inicjatywy, że on sam do Ciebie zagada, zaprosi Cię gdzieś itd., to się prawdopodobnie nie stanie nigdy, a może wręcz wywołać odwrotny efekt (odsunięcia się, lub zniechęcenia), znacznie lepiej może sprawdzić się potraktowanie go od początku jak równą sobie osobę "na identycznych prawach",
-
nie próbuj zasłużyć na uczucie (tym co robisz, tym co dajesz) - jeśli widzisz, że dysproporcja w zaangażowaniu staje się niebezpiecznie duża, to znaczy, że to nie jest dobra relacja.
I jeszcze na koniec jeden link, który czasem się wala po tym forum, a który według mnie jest bardzo wartościowy:
https://opoka.org.pl/biblioteka/I/IP/ob ... ku_04.html