W pisze: ↑czw lip 21, 2016 7:46 am
A u mnie jest inaczej. Zdecydowanie unikam mówienia o sobie. Raczej słucham i staram się jakoś sensownie odnieść do tego co usłyszę. (...) Właściwie to forum jest jedynym miejscem, sytuacją, w której nie mam zahamowania do pisania o tym co myślę i odczuwam.
Mam identycznie. Wykazuję bardzo silną blokadę w konkretnym mówieniu o swoich stanach emocjonalnych, jak i w ogóle o sobie, swoich sprawach. Jednocześnie jestem cały czas mocno na sobie skoncentrowana, dbam o swoją samoświadomośc, analizuję siebie psychicznie, mentalizuję, jestem w kontakcie ze swoimi emocjami, ale chowam to wszystko przed światem zewnętrznym i innymi osobami. Nie potrafię sie uzewnętrznić, poprosic o coś, zdjąć maskę. Pewnie to mechanizm z dzieciństwa, gdzie nie miałam warunków prosić o cokolwiek i zgłaszać swoje potrzeby, ani nawet opowiadać o sobie, swojej codzienności i sprawach. Mną sie nigdy nikt nie interesował, nie pytał o moje sprawy, samopoczucie, problemy. Teraz nie potrafię zbytnio nawet opowiadać o jakichs prozaicznych sprawach z mojej codzienności. Po pierwsze uważam, ze ludzi to nie interesuje, po drugie nie jestem do tego przyzwyczajona. Jak ktoś się pyta 'co u ciebie' za bardzo nie wiem, o czym mówić, co tu jest istotne, co tego kogoś interesuje. Nie potrafię tak spontanicznie dzielić się swoimi doświadczeniami, myslami, codziennością, bo ja od najwcześniejszych wspomnień zawsze byłam sama i sama ze sobą dzieliłam swój świat. Ja nie znam też sytuacji, gdzie drugi człowiek jest mi towarzyszem, pomocą czy wsparciem. On był zawsze zagrożeniem. Nie potrafię się otworzyć, powierzyć siebie komuś, zaufać.
Tutaj piszę sporo o sobie, ale nikt mnie tu nie zna, jestem anonimowym nickiem, piszę w eter. Mówiłam też trochę o sobie na terapii, ale traktowałam psycholożkę bezosobowo i podejrzewam, ze ona do mnie również wykazywała zawodowy dystans. Moje emocje na terapii były tylko narzędziem obserwacji i pracy, a nie obiektem współodczuwania, więc potrafiłam przełamać swoje opory.
Moje obawy z uzewnętrznianiem się wynikają ze sceptycyzmu, że ktokolwiek potrafi mnie zrozumieć. Oczywiście na poziomie racjonalnym wiem, ze to niemożliwe i nie mam prawa wymagać od ludzi jakiejś nadludzkiej empatii. Każdy przecież ma swoje doświadczenia, wiedzę i możliwości emocjonalne, które wyznaczają ramy jego współodczuwania. Ja to uznaję z pokorą, tak jak jestem świadoma tego, że dla mnie również jest dostępna tylko namiastka drugiego człowieka. Ale jednak moje uczucia i doświadczenia wydają mi sie tak głęboko intymne, że czuję się potwornie obnażona ujawniając je. Wykazuję arogancki pogląd, że nikt nie jest w stanie zrozumieć tego, co jest we mnie, więc asekuracyjnie nie należy siebie udostępniać, bo zostanie to sprofanowane. Nie doznałam też jeszcze w życiu od nikogo pełnej akceptacji i zrozumienia. Ale wiem, ze wymagam za dużo.
Kolejna kwestia, to zagrożenie. Mam ogromną blokadę w zaufaniu komukolwiek. Boję się zainwestować siebie w relację, nawet taką mało istotną. Okazywanie swoich emocji jest wielkim ryzykiem, bo wymaga jednak zaufania, jak i rodzi więź i buduje bliskość.
Miewam z tym wszystkim problemy, bo nie potrafię jasno i czytelnie zasygnalizować komuś, ze coś sie ze mną dzieje niedobrego, bądź jaki wykazuję stan psychiczny. To rodzi trudności i utrudnia komunikację, nawet, gdy ktoś przejawia przyjazne mi intencje (a przeciez nadużyciem i wielką niedojrzałościa jest wymagać od kogoś jasnowidztwa). Im bliższa relacja, tym jest gorzej, bo trzeba mówic o głebszych pokładach emocjonalnych i tak wyraźnie widać wtedy siebie nawzajem. Coś jak seks z mocno niedoskonałymi ciałami przy jarzeniówkach i lustrami naokoło.
Czuję też w sobie ciężar tych wszystkich myśli i spraw, ale nie potrafię sie odciążyć mówiąc o tym, tylko duszę to w sobie. Chciałabym o tym wszystkim mówic, stać się bardziej prawdziwa dla innych, obecna na zewnątrz, nie tylko w sobie, mam tego silną potrzebę, ale jak przychodzi co do czego, to nie potrafię. Jak już się we mnie za duzo przelewa, to stroję niekiedy humory jak kapryśne dziecko, aby zwrócić na siebie uwagę. Ale najlepiej wychodzi mi jak zawsze milczenie.
W ogóle tez obserwuję, ze z rozwojem relacji pojawiają sie we mnie silne sprzeczności co do mojej otwartosci. Bo gdy daję się poznać w jakichs sferach (np seks), w innych się wycofuję, np reaguję agresywną niechęcią na czyjąś nadmierną ciekawość jakichs faktów z mojego zycia (choć mam potrzebę mówienia o tym), zamykam się intelektualnie (jakbym się bała synchronizacji na zbyt wielu polach), nie podejmuję czyichś inicjatyw, uciekam w siebie, przestaję się dzielić zainteresowaniami, podświadomie stwarzam nudę, lub zabijam wszystko żartem i smiechem .
W ogóle w tym wszystkim chodzi też o to, że nie czuję sie dla nikogo na tyle ważna, aby siebie pokazać i się uzewnętrznić.
I jestem nauczona opiekować się sama sobą.
I ja też patologicznie mówię cały czas o sobie, tylko po cichu i tylko do siebie.
Nie wiem, czy kiedyś ta tama we mnie puści. Sporo z niej wylało sie na tym forum.