Postautor: Angel » śr lis 18, 2015 11:32 pm
Osobowość schizoidalna
Zwrócimy się ku typowi osobowości, którego podstawowym problemem - w aspekcie lęku - jest lęk przed ofiarowaniem się, a który równocześnie - w aspekcie podstawowych impulsów życiowych - jest kierowany impulsem powodującym obracanie się wokół własnej osi, co, mówiąc językiem psychologii, jest tendencją do zachowania własnej osobowości i próbą wyraźnego dystansowania się od innych. Osoby przejawiające takie cechy stanowią typ schizoidalny.
Wszyscy pragniemy tego, by żyć jako niepowtarzalne indywiduum. Jak bardzo silne jest to pragnienie dowodzi reakcja na to, gdy ktoś pomyli lub przekręci nasze imię: nie chcemy być myleni z innymi osobami, więc odruchowo protestujemy. Dążenie do odróżniania się od innych jest nam dane w tym samym stopniu, co dążenie odwrotne - by jako istota społeczna przynależeć do jakiejś grupy czy społeczności. Z jednej strony chcemy, by treścią naszego życia były nasze własne sprawy, z drugiej jednak pragniemy też być w związkach i relacjach międzyludzkich, których istnienie nakłada na nas pewną odpowiedzialność. Jakie będą konsekwencje takiej sytuacji, gdy człowiek, uchylając się od ofiarowania się, złożenia daru z siebie, będzie przede wszystkim próbował zachować samego siebie?
Jego wysiłki będą szły przede wszystkim w tym kierunku, by stać się możliwie niezależnym i samodzielnym. Najważniejsze, to nie być na nikogo zdanym, nikogo nie potrzebować, wobec nikogo nie mieć zobowiązań. Dlatego osoba taka dystansuje się od otoczenia, nie pozwalając nikomu się do siebie zbliżyć, a kontakty, które nawiązuje, są bardzo powierzchowne. Jeśli otoczenie naruszy ten dystans, odbiera ona ten fakt jako zagrożenie własnej przestrzeni życiowej, jako niebezpieczeństwo dla swojej niezależności i integralności, więc będzie się bronić wszelkimi sposobami. W ten sposób pielęgnuje charakterystyczny dla siebie lęk przed bliskością z innymi ludźmi. Ale ponieważ w życiu nie da się uniknąć bliskości, będzie ona szukać zachowań obronnych, które mają służyć jako mur odgradzający od otoczenia.
Osoba taka będzie przede wszystkim unikać kontaktów osobistych, nie dopuszczając żadnych sytuacji intymnych i próbując urzeczowić relacje z innymi ludźmi, ponieważ lęka się spotkań z drugą osobą, z partnerem. Gdy jest wśród ludzi, najlepiej czuje się w grupach gdzie może pozostać anonimowa, doświadczając jednak zarazem przynależności do grupy poprzez wspólne zainteresowania. Najczęściej osoba taka skorzystałaby z bajkowej czapki niewidki, za którą ukryta mogłaby niepostrzeżenie uczestniczyć w życiu innych ludzi, nie musząc przy tym oddawać niczego z siebie.
Na zewnątrz tego rodzaju ludzie robią wrażenie chłodnych, zdystansowanych, bezosobowych, niechętnych do nawiązywania kontaktów, nieosiągalnych, a nawet zimnych. Często wydają się dziwni, a nawet zdziwaczali, niezrozumiali i obcy w swych reakcjach. Bywa, że znając ich długo, tak naprawdę ich nie znamy. Zdarza się też, że jednego dnia mamy wrażenie dobrego kontaktu z nimi, nazajutrz jednak zachowuj ą się tak, jakby nigdy nas nie widzieli, tak że im bliższy kontakt łączył ich z nami, tym bardziej szorstko odwracają się nagle od nas, bez wyczucia, często z nieuzasadnioną agresją, która nas rani.
Unikanie wszelkich form bliskości z lęku przed drugim człowiekiem, przed koniecznością złożenia z siebie daru sprawia, że osoba schizoidalna coraz bardziej popada w izolację i samotność. Jej lęk przed bliskością będzie szczególnie intensywny zwłaszcza przy próbach nawiązania bliskiego kontaktu emocjonalnego. A ponieważ uczucia sympatii, życzliwości, czułości i miłości są tym, co najbardziej ludzi wzajemnie do siebie zbliża, odczuwa je jako szczególnie niebezpieczne. To tłumaczy, dlaczego w takich sytuacjach reaguje odrzuceniem, wrogością, gwałtownym atakiem, zrywając nagle kontakt, wycofując się, zamykając się w sobie, tak, że nie można do niej trafić.
Pomiędzy nią a otoczeniem tworzy się przez to wielki dystans - brak kontaktu, który z czasem staje się coraz większy, pogłębiając jej izolację. Zawsze niesie to ze sobą konsekwencje w postaci wielu problemów; oddalenie od świata sprawia, że osoby takie za mało o nim wiedzą; niedostatek doświadczeń wypływający z kontaktów międzyludzkich staje się coraz dotkliwszy, a wraz z nim nasila się także brak pewności w obchodzeniu się z ludźmi. Dlatego też osoby tego typu nie wiedzą tak naprawdę, co przeżywa człowiek obok, gdyż tego można się dowiedzieć - jeśli w ogóle słowo „dowiedzieć" jest tu odpowiednie - tylko w relacji bliskości i zaufania oraz w pełnym miłości otwarciu się na drugą osobę. Dlatego też ludzie tego typu skazani są na przypuszczenia i domysły w kontaktach z innymi ludźmi, a w konsekwencji też bardzo niepewni, czy ich wrażenia i wyobrażenia na temat otoczenia, a szerzej - czy ich widzenie rzeczywistości jest tylko ich własnym urojeniem i projekcją, czy też prawdą.
Obraz, który jako pierwszy wykorzystał w tym kontekście Schulz-Hencke dla opisania sytuacji życiowej osób schizoidalnych przedstawia bardzo plastycznie sytuację, którą wszyscy przynajmniej raz w życiu przeżyliśmy: siedzimy w pociągu stojącym na peronie, na sąsiednim peronie stoi inny pociąg. Nagle spostrzegamy, że jeden z nich rusza. Ponieważ dzisiejsze pociągi poruszają się łagodnie, niemal niezauważalnie, nie odczuliśmy żadnego wstrząsu, żadnego szarpnięcia, rejestrujemy tylko optyczne wrażenie poruszania się. Nie jesteśmy w stanie od razu się zorientować, który z pociągów jest w ruchu, aż po jakimś nieruchomym przedmiocie dostrzeżonym na zewnątrz poznajemy, że nasz pociąg jeszcze stoi, a pociąg sąsiedni jest w ruchu lub odwrotnie.
Obraz ten trafnie oddaje sytuację wewnętrzną osoby schizoidalnej: nigdy nie wie ona dokładnie - w stopniu znacznie przekraczającym niepewność człowieka zdrowego - czy to, co czuje, co dostrzega i myśli, tylko sobie wyobraża; czy istnieje to w niej samej, czy też obiektywnie na zewnątrz. Efektem luźnego kontaktu osoby schizoidalnej ze światem zewnętrznym jest to, że brakuje jej możliwości orientacji w tym świecie, dlatego też waha się ona w ocenie swych przeżyć i wrażeń nie będąc pewna, czy przeżycia te może odnieść do rzeczywistości zewnętrznej, czy też są one wyłącznie jej urojeniem, należąc do jej własnego świata wewnętrznego; czy ktoś inny patrzy na mnie naprawdę ironicznie, czyja sobie to tylko wmawiam? Czy szef był dzisiaj wobec mnie naprawdę chłodny, czy ma coś przeciwko mnie, czy był inny niż zwykle - czy tylko to sobie wmawiam? Czy ubrałem się jakoś śmiesznie, czy naprawdę robię wrażenie dziwaka, czy też może ludzie rzeczywiście dziwnie na mnie patrzą? Ta niepewność może osiągać różne stopnie, od czujnej podejrzliwości i odnoszenia wszystkiego do siebie, do urojeń i przywidzeń dotyczących rzeczywistości, kiedy to myli się rzeczywistość wewnętrzną z zewnętrzną, tak iż nie ma się świadomości tej pomyłki, ponieważ za rzeczywistość bierze się własne projekcje. Łatwo sobie wyobrazić, jak głęboko boleśnie i głęboko niepokojąco musi odczuwać to ktoś, kogo niepewność jest stanem trwałym, a stanu tego - ze względu na wspomniany niedostatek bliskich kontaktów z innymi - nie można skorygować. Zapytać kogoś o to, zwierzając mu się ze swej niepewności i lęku, oznaczałoby konieczność zbliżenia się do niego, a ponieważ bliskości tej nie potrafi się przecież z nikim nawiązać, sądzi się, że można się spodziewać tylko niezrozumienia, wyśmiania lub też uznania za nienormalnego.
Nieufne, żyjące w poczuciu głębokiego braku bezpieczeństwa, które, jak się przekonamy, jest zarówno pierwszą przyczyną, jak i drugorzędnym następstwem bardzo luźnego kontaktu z innymi ludźmi, osoby schizoidalne rozwijają dla bezpieczeństwa takie funkcje i zdolności, które zdają się gwarantować im lepszą orientację w świecie: spostrzeganie zmysłowe, bystry intelekt, wysoką świadomość, myślenie racjonalne, ponieważ wszystko, co emocjonalne, wprawia je w stan niepewności. Niepewnie czując się w sferze emocji, dążą do „czystego poznania" oddzielonego od emocji, które - w ich przekonaniu - ofiaruje im coś, na czym będą się mogły oprzeć. Można się domyśleć, że osoby schizoidalne, wybierając zawód, skłaniają się ku tym dyscyplinom naukowym, które gwarantują tę pewność i oddzielenie od płaszczyzny przeżyć subiektywnych.
U tych osób życie uczuciowe pozostaje w tyle w stosunku do rozwoju strony racjonalnej; dzięki temu przestają być zdane na zależność emocjonalną i są zwolnione z konieczności wchodzenia w dynamiczny kontakt uczuciowy. Dlatego jest dla nich charakterystyczne, że przy ponadprzeciętnym rozwoju inteligencji wydają się zahamowane emocjonalnie; ich życie uczuciowe jest niedorozwinięte, a w każdym razie kalekie. Efektem jest daleko posunięta niepewność w kontaktach z otoczeniem, która z kolei jest powodem niekończących się trudności w życiu codziennym. Ludziom tym brak „średnich fal emocjonalnych" w kontakcie z innymi ludźmi oraz wyczucia niuansów w tej dziedzinie, tak że najzwyklejszy kontakt z drugim człowiekiem staje się dla nich problemem. Oto przykład: Pewien student miał w ramach seminarium wygłosić referat. Ponieważ nie umiał nawiązywać kontaktów, a przy tym zachowywał się arogancko, czym pokrywał swą niepewność, nie przyszło mu do głowy, by zapytać kogoś z kolegów, jak to zazwyczaj przebiega. Dręczyły go pytania i problemy, które miały związek tylko z nim samym, a nie z zadaniem, jakie przed nim stało. Czuł wielką niepewność, czyjego wywody sprostają oczekiwaniom, i wahał się między nadmiernie wysoką samooceną a poczuciem, że jego wystąpienie będzie bez wartości. Raz zdawało mu się, że referat będzie wspaniały, a nawet genialny, innym razem znów, że przygotował coś absolutnie banalnego, niezadowalającego. Brakowało mu umiejętności porównania swego referatu z pracami innych kolegów. Sądził, że zblamowałby się, zasięgając ich rady, nie wiedział, że takie zachowanie byłoby czymś zupełnie normalnym. Doznawał zatem wyolbrzymionego i przesadnego lęku, którego z powodzeniem mógłby sobie oszczędzić, gdyby jego kontakty z otoczeniem były naturalne i swobodne.
Takie i podobne sposoby zachowania u osób schizoidalnych z czasem się wzmacniają, sprawiając, że banalne, codzienne sytuacje stają się dla nich niesłychanie trudne; osoby te nie dostrzegają przy tym, że ich trudności dotyczą sfery kontaktów z innymi ludźmi, a nie są tylko kwestią braku umiejętności.
Osoba schizoidalna a miłość
Jak powiedzieliśmy, problemy osób schizoidalnych ujawniają się na tych etapach rozwoju, na których w grę wchodzi kontakt z innymi ludźmi: jest to czas aklimatyzacji w przedszkolu, w klasie, okres dojrzewania i kontakt z płcią odmienną, związki partnerskie i wszystkie inne odniesienia międzyludzkie. Ponieważ każda bliskość budzi w tych osobach lęk, narzucają one sobie dystans tym większy, im bliższa relacja zaczyna je z kimś łączyć, im większe prawdopodobieństwo zakochania się czy stania się obiektem czyjegoś uczucia. Z taką sytuacją kojarzy im się tylko konieczność wydania się na łup innej osoby i uzależnienie się od niej.
Rodzice i wychowawcy powinni zdawać sobie sprawę z tego, że trudności ich dziecka w kontaktach z rówieśnikami oznaczają początek problemów właściwych osobowości schizoidalnej; problemy te można będzie jeszcze, być może, opanować albo złagodzić, zanim zdążą się głębiej utrwalić w psychice dziecka. Kiedy trudno nawiązuje ono kontakt w przedszkolu albo w klasie, gdy nie ma przyjaciół, kiedy we własnych oczach jest samotnikiem lub jest w ten sposób spostrzegane przez innych; kiedy młodego człowieka w okresie dojrzewania nie interesuje płeć odmienna, a jedynie świat książek, gdy unika kontaktu z rówieśnikami, uciekając w samotne zajęcia, kiedy przechodzi w tym czasie głęboki kryzys przekonań, rozgryzając kwestie dotyczące sensu życia i nie dzieląc się z nikim dręczącymi go pytaniami - to wszystko stanowi sygnały alarmowe, które trzeba dostrzec i zrozumieć i które dla rodziców muszą oznaczać konieczność szukania fachowej porady.
Dla osób schizoidalnych okresem większych jeszcze problemów staje się czas dojrzałej młodości, który zazwyczaj jest etapem wyboru życiowych partnerów, a więc tworzenia się silnych relacji uczuciowych. W miłości zbliżamy się do siebie nawzajem w sposób najbliższy duchowo i fizycznie. W każdym spotkaniu dwojga osób opartym na miłości jednakowo zagrożone są nasza tożsamość i nasza niezależność, i to tym bardziej, im bardziej jesteśmy otwarci na tę drugą osobę, a także im bardziej pragniemy zachować własną tożsamość i niezależność. Z tego powodu próby zbliżenia się do drugiej osoby są raczej rodzajem zderzenia z ostrą rafą, kiedy to z bolesną ostrością ujawniają się ukryte dotychczas i nieświadomie, być może, przeżywane problemy. W jaki sposób osoba schizoidalna ma żyć z rosnącą tęsknotą za bliskością i dzieleniem się sobą z innym człowiekiem, z tęsknotą za czułością i miłością, jak ma radzić sobie z coraz silniejszą fascynacją seksualną drugim człowiekiem? Nieumiejętność nawiązywania kontaktów i brak "tonów pośrednich" w tej dziedzinie, co do tej pory ujawniało się jako brak doświadczenia w relacjach międzyludzkich, sprawiają, że integracja seksualna takich osób przebiega szczególnie trudno. Nie wyczuwają one niuansów zachowania w takich sytuacjach, potrafią jedynie utożsamiać się z dwiema rolami - albo wabiącego zdobywcy, albo uległej uwodzicielki. Czułość, dawanie wyrazu sympatii słowem lub gestem są im obce, brakuje im też empatii - umiejętności wczuwania się w stan drugiego człowieka.
Próby rozwiązania konfliktu między fascynacją a lękiem wobec drugiego człowieka mogą być bardzo różne. Często wygląda to tak, że osoba schizoidalna wchodzi tylko w relacje niezobowiązujące, z których łatwo się wycofać, lub w związki czysto seksualne, w których oddziela ona niejako sferę seksu od sfery emocji. Partner jest wtedy tylko obiektem seksualnym, który zaspokaja zmysły, lecz poza tym jej nie interesuje. Lecz właśnie z powodu braku zaangażowania emocjonalnego jej związki z osobami płci odmiennej nie są trwałe. W ten sposób osoby schizoidalne chronią się przed ujawnieniem swej nieporadności i braku doświadczenia w sprawach uczuciowych, a zarazem przed "niebezpieczeństwem" miłości. Z tego samego powodu bronią się przed przejawami uczucia ze strony partnera, nie wiedzą bowiem, jak na nie odpowiedzieć, ponieważ w ich odczuciu są one czymś wstydliwym.
Pewien człowiek poszedł do biura matrymonialnego i spośród wyłożonych przed nim fotografii wybrał zdjęcie kobiety, która podobała mu się najmniej - nie mogła ona stać się dla niego niebezpieczna, bo nie była w stanie wywołać w nim uczucia miłości.
Pewna kobieta potrafiła oddawać się fizycznie mężczyźnie tylko wtedy, gdy wiedziała, że potem najprawdopodobniej nigdy go nie spotka.
Pewien żonaty mężczyzna miał w tym samym mieście, w którym mieszkał ze swoją rodziną, jeszcze jedno tajne mieszkanie; od czasu do czasu traktował je jako schronienie, stając się dla wszystkich niedostępny, dopóki znowu nie odczuł potrzeby powrotu do rodziny. Potrzebował tego, by bronić się przed emocjonalnymi oczekiwaniami swej żony, która próbowała tym silniej związać go ze sobą, wzmacniając w nim przez to chęć ucieczki.
Przykłady te wskazują, jak wielki jest lęk osób schizoidalnych przed związkiem z drugą osobą, przed utratą swobody, niezależności lub byciem zdobytym. Pozwala to pojąć ich często dziwne i niezrozumiałe reakcje. Tym, co naprawdę należy do osoby schizoidalnej i co jest jej jakoś znane, jest ona sama: stąd jej uczulenie na rzeczywiste czy urojone zagrożenia jej integralności, na próby podporządkowania czy przekroczenia progu jej starannie strzeżonego terytorium osobistego, czy próby osłabienia dystansu, w którym żyje, a który jest jej potrzebny dla ocalenia samej siebie. Takie postępowanie nie pozwala oczywiście stworzyć atmosfery zaufania między dwiema osobami, nie wspominając nawet o intymności. W odczuciu osoby schizoidalnej związek z drugim człowiekiem oznacza konieczność dania mu z siebie zbyt wiele, co jest możliwe jedynie w przypadku partnerów, którzy pragną zbyt wiele troski i bliskości ze strony drugiej osoby. Lęk przed trwałym związkiem może stać się tak silny, że osoba schizoidalna rejteruje sprzed ołtarza czy urzędu stanu cywilnego.
Młody człowiek zaręczył się, ulegając naciskowi swej długoletniej sympatii. Sam nie potrafiłyby podjąć właściwie decyzji o wspólnym życiu. Przyszedł jednak do dziewczyny z pierścionkiem i zaręczyny się odbyły. Po uroczystości, w drodze powrotnej do domu, wrzucił do skrzynki pocztowej napisany wcześniej list, w którym donosił o zerwaniu zaręczyn.
Podobne sposoby zachowania nie są wśród osób schizoidalnych rzadkością. Na dystans często są one dobrymi i oddanymi przyjaciółmi, natomiast w bliskim kontakcie wycofują się i zamykają w sobie. Ponieważ oddzielają sferę seksu od sfery uczuć, tę pierwszą, której motorem jest instynkt i zmysły, przeżywają w oderwaniu od reszty, przez co spostrzegają partnera tylko jako obiekt seksualny i ich przeżywanie miłości wyczerpuje się w tej jednej tylko funkcji. Nie znają czułej gry wstępnej w erotyce; nie zważając na potrzeby partnera, dążą do osiągnięcia własnego celu. Miejsce czułości zajmują twarde uściski, czynienie bólu, brutalne obchodzenie się z partnerem. Może się za tym kryć pragnienie osiągnięcia wyrazistej reakcji ze strony partnera. Osoby takie mają również tendencję, by po osiągnięciu zaspokojenia jak najszybciej uwolnić się od partnera.
Po - chodzi o akt seksualny - najchętniej bym ją wyrzucił - to charakterystyczna wypowiedź schizoidalnego mężczyzny, który reaguje w ten sposób, gdy partnerka daje mu do zrozumienia, że oczekuje od niego uczucia.
Sytuacja staje się jeszcze trudniejsza, gdy osoba schizoidalna przenosi na partnera lub partnerkę przepastną ambiwalencję między miłością a nienawiścią oraz swoje wątpliwości co do tego, czy sama może być kochana. Wystawia wtedy partnera na ciągłe próby, domagając się od niego nowych dowodów uczucia, które mają uspokoić jej wątpliwości. Postawa ta może przybrać nawet formę klasycznego sadyzmu. Zachowanie przybiera wówczas postać destrukcyjną; dowody i przejawy uczucia okazywane przez partnera są pomniejszane, bagatelizowane, analizowane, podawane w wątpliwość lub w przewrotny sposób nazywane instynktem. Spontaniczne oznaki uczucia partnera odczytuje się jako dowód jego nieczystego sumienia, poczucia winy lub próbę obłaskawienia (Co chcesz przez to osiągnąć, widocznie masz coś na sumieniu?!). Najczęściej istniejący model psychologiczno-abstrakcyjny proponuje nieskończenie wiele możliwości interpretowania takiego tendencyjnego rozumienia zachowań partnera, zniekształcającego zupełnie ich sens. W jednej ze swych powieści Christiane Rochefort znakomicie naszkicowała taki związek, przedstawiając w sposób przekonujący sytuację kochającej kobiety, którą schizoidalny partner doprowadza do granicy wytrzymałości.
Nierzadko osoba schizoidalna niszczy też swym cynicznym zachowaniem wszelkie objawy czułości u siebie i swego partnera, a czyni to dlatego, aby im nie ulec i nie okazać się miękką. W chwili najbardziej intymnego otwarcia się partnera rani go boleśnie słowem, trafiając w jego najbardziej czuły punkt, przy czym zachowanie, wyraz twarzy i słowa takiej osoby przybierają ton ironiczno-ośmieszający: Czemu patrzysz na mnie jak wierny pies?, Gdybyś wiedziała, jak komicznie wyglądałaś przed chwilą albo Daj spokój z tymi głupimi wyznaniami, przejdźmy wreszcie do rzeczy.
W ten sposób systematycznie niszczy ona w partnerze jego gotowość okazywania miłości, chyba że ten obdarzony jest niesłychaną zdolnością kochania albo jest typem masochistycznym, który działając z poczucia winy i lęku przed utratą partnera lub też z innego powodu, jest przekonany, że wszystko musi znieść, bądź też odczuwa przyjemność, będąc dręczonym. Jeśli jest inaczej, dochodzi w końcu do tego, że wycofuje się on albo zaczyna nienawidzieć, co zresztą u partnera schizoidalnego może wywołać uczucie triumfu (Teraz wreszcie pokazujesz swoją prawdziwą naturę!). Partner schizoidalny nie przyzna się nigdy przed sobą, że to właśnie jego zachowanie doprowadziło do takich problemów w związku. Wiele tego schizoidalnego tragizmu zawierają powieści autobiograficzne Strindberga; w sugestywny sposób opisują one powody, dla których w ten właśnie sposób, pod wpływem różnych wydarzeń życiowych, ukształtowała się ostatecznie psychika bohaterów (na przykład Syn służącej). Również Axel Borg, główna postać powieści Strindberga Nad otwartym morzem jest znakomicie naszkicowanym typem osobowości schizoidalnej o cechach samego pisarza.
Jeśli chłód uczuciowy jest jeszcze większy, zachowanie osoby schizoidalnej przybiera formy ekstremalne, chorobowe, a granica oddzielająca ją od zdolności dopuszczenia się gwałtu, a nawet mordu staje się bardzo cienka, zwłaszcza gdy na partnera przenosi ona swoją nienawiść i pragnienie zemsty, które w okresie dzieciństwa kierowała do osób z najbliższego otoczenia. Niezintegrowana z całą osobowością, oddzielona od niej sfera popędów jest zawsze niebezpieczna, a jeśli dojdzie do tego jeszcze daleko posunięta niezdolność wczucia się w partnera i kalectwo uczuciowe, wówczas możliwe stają się wszystkie przestępstwa na tle seksualnym.
Trudności w stworzeniu związku uczuciowego, a właściwie trudności ze znalezieniem partnera w ogóle powodują, że osoby schizoidalne próbują często same dać sobie radę w życiu, traktując siebie jak partnera i zaspokajając się poprzez masturbację. Bywa też, że kierują się ku obiektom zastępczym, i wtedy mamy do czynienia z fetyszyzmem. Oczywiście, wybierając obiekty zastępcze, nie mogą rozwinąć zdolności kochania, chociaż nawet w takich zdegenerowanych formach miłości jest jeszcze coś z pragnienia miłości, z tęsknoty za nią. U osób tego typu stwierdza się nierzadko infantylny poziom rozwoju sfery seksualnej, a dotyczy to nawet tych, których osobowość w innych aspektach jest wysoce rozwinięta. Wybór niedojrzałego płciowo partnera - dziecka lub młodocianego - jakiego nieraz dokonują, można tłumaczyć w ten sposób, że nie potrafią nawiązać normalnych kontaktów z otoczeniem, natomiast wobec dzieci czy nastolatków czują mniejszy lęk, gdyż mogą liczyć z ich strony na dziecięcą ufność.
Niekiedy owa nierozwinięta, niepotrafiąca znaleźć odpowiedniego wyrazu potrzeba miłości i pragnienie ofiarowania siebie drugiemu człowiekowi, wyrażają się gwałtownymi wybuchami zazdrości graniczącej z szaleństwem. Osoba schizoidalna czuje, że swym zachowaniem nie zasługuje na miłość, że nie jest zdolna do miłości i że nie potrafi nikogo przy sobie zatrzymać. Dlatego wszędzie wietrzy rywali, których często - zresztą słusznie - uważa za umiejących kochać lepiej i bardziej godnych miłości. W naturalnych, zwyczajnych zachowaniach partnera doszukuje się niepokojących powodów, przewrotnych zamiarów i diabelskiego podstępu, jest podejrzliwa i skłonna do dzielenia włosa na czworo. Może to doprowadzić do szaleństwa, sprawić, że związek stanie się nie do wytrzymania, a w końcu zostanie zniszczony. Towarzyszy temu potrzeba niszczenia, która jej samej sprawia cierpienie, lecz której opanować nie potrafi. Motywacja w tych przypadkach może być następująca: Jeśli nie mogę być kochany(a), zniszczę to, czego i tak nie zatrzymam, będę przynajmniej tym, kto ustala reguły gry, a nie tylko kimś, kto cierpi. W ten sposób można rozumieć postępowanie tego typu osób, że właśnie w tych sytuacjach, kiedy chciałyby kochać i być kochane, zachowują się szczególnie odrzucająco. Jeśli partner się od nich odwróci, odczują to mniej boleśnie, niż gdyby naprawdę o niego walczyły, a mimo to zostały porzucone. Taka "profilaktyka", której celem jest oszczędzenie sobie rozczarowania, zdarza się wśród osób schizoidalnych dość często; najczęściej podświadomie wypróbowuje się w ten sposób partnera: Jeśli on(a) mnie mimo mojego zachowania jeszcze kocha, to znaczy, że kocha naprawdę. W każdym z takich przypadków można rozpoznać, jak trudno takim osobom o przeświadczenie, że są warte miłości. W sytuacjach ekstremalnych podejrzliwość i zazdrość mogą doprowadzić do morderstwa: Jeśli on(a) mnie nie kocha, niech nie kocha też nigdy nikogo innego.
Na poziomie świadomości lęk przed ofiarowaniem siebie drugiej osobie przeżywany jest jako lęk przed związaniem się. Pragnienie ofiarowania się, które należy przecież do istoty człowieka, rośnie, gdy jest spychane, i powiększa lęk, tak że jest odczuwane jako konieczność całkowitego poświęcenia się i bycia pochłoniętym przez "ty". Przez to dochodzi do demonizowania partnera, co na zasadzie sprzężenia zwrotnego podsyca lęk. Tym możemy wytłumaczyć pewne trudno zrozumiałe reakcje osób schizoidalnych, głównie zaś gwałtowne wybuchy nienawiści; biorą się one z poczucia zagrożenia ze strony rzekomo potężnego "ty", brak tu przekonania o tym, że potęga przypisywana partnerowi jest owocem własnej projekcji.
Dlatego decyzja o wejściu w stały, długoletni związek jest dla osoby schizoidalnej czymś trudnym. Szuka ona raczej krótkich, intensywnych, lecz urozmaiconych związków. Małżeństwo jest dla niej instytucją mającą wszelkie cechy niedoskonałości wynalazków stworzonych przez człowieka i może być rozwiązane, jeśli przestaje zadowalać. Powinno ono bardziej uwzględniać potrzeby człowieka i być do niego dostosowane. Niewierność w stałym związku jest w jej ocenie czymś nieuniknionym. Żąda dla siebie wolności i jest gotowa, bardziej zresztą teoretycznie niż w rzeczywistości, przyznać prawo do tej wolności również partnerowi. Często jest to typ teoretyka małżeństwa, reformatora tej instytucji. Osoby schizoidalne mają w każdym razie odwagę występowania przeciwko konwencjom i tradycjom, przeciwstawiając im własny styl życia i własne poglądy. W tym okazują one więcej autentyczności i odwagi cywilnej niż wielu innych ludzi. Czasem żyją w długotrwałym związku, bojąc się jednak jego legalizacji, dlatego częściej żyją w związkach "małżeńskopodobnych", nie uwieńczonych formalnym ślubem. Mężczyźni schizoidalni wcześnie osieroceni przez matkę lub rozczarowani relacją z matką często wiążą się ze starszymi, matkującymi im kobietami; pozwala im to nadrobić niedostatki emocjonalne okresu dzieciństwa. Takie partnerki potrafią niekiedy dać ciepło i poczucie bezpieczeństwa, nie oczekując dla siebie zbyt wiele. Są to kobiety umiejące obdarzać uczuciem, które rozumieją sytuację partnera i nie spodziewają się czegoś, czego on nie może dać. I dlatego właśnie wiążą go ze sobą mocniej, niż udałoby się to innej kobiecie. Tylko u najbardziej skrzywionych psychicznie, mających za sobą szczególnie złe doświadczenia z okresu dzieciństwa, rozwija się forma nienawiści do kobiet połączona z odruchami zemsty. Ponieważ dla mężczyzn schizoidalnych to, co związane z kobietą, jest obce i zagrażające, skłaniają się ku osobom własnej płci lub wybierają partnerkę, która dzięki pewnym cechom męskim nie wydaje im się od nich tak różna, jak "kobieta bardzo kobieca". Związek taki ma charakter bardziej bratersko-koleżeński i opiera się raczej na wspólnych zainteresowaniach niż na fascynacji erotycznej. We wszystkich związkach znosi on z trudem nieustanną bliskość - na przykład oddzielna sypialnia jest jego najbardziej naturalną potrzebą, a partnerka musi okazać w tym względzie zrozumienie, jeśli nie chce, aby przyjął wobec niej postawę obronną.
Podsumowując, można powiedzieć, że osoby schizoidalne mają szczególne problemy z rozwinięciem zdolności okazywania uczuć. Są niesłychanie wyczulone na wszystko, co grozi ograniczeniem ich wolności i niezależności, są skąpe w okazywaniu uczuć i czują się nieszczęśliwe, gdy partner okazuje im swe uczucia w sposób ostentacyjny. Kto będzie umiał brać je takimi, jakimi są, może liczyć na głębokie odwzajemnienie uczuć, które jednak nie będą należycie ujawnione i potwierdzane.
Osoba schizoidalna a agresja
W tym rozdziale i w rozdziałach następnych zdecydowałem się mówić o agresji właśnie, a nie o nienawiści, ponieważ agresja jest najczęstszym przejawem nienawiści i jest w swych różnych odmianach łatwiejsza do jasnego przedstawienia. Lęk i agresja są ze sobą ściśle związane: agresję wyzwalają niechęć i lęk, przy czym niechęć jest zapewne wcześniejszą, bardziej archaiczną formą lęku, tworzącą się na etapie naszego wcześniejszego dzieciństwa. Jest to u człowieka okres rozwoju, w którym nie jest on w stanie radzić sobie z niechęcią i przezwyciężać lęk, tak jak potrafi to czynić później, w związku z czym jest wydany bezbronnie na pastwę obu tych emocji. Przyczyną, która je wywołuje, są intensywne frustracje: głód, zimno, ból; zaburzenia własnego rytmu życiowego i integrowania się z otoczeniem; przeciążenie organów zmysłowych i ograniczenie swobody ruchu, obcość wobec własnego ja; zbyt natarczywa bliskość osób postronnych; samotność. Lęk jest zatem w tym okresie przede wszystkim intensywnie odczuwaną niechęcią. W tych sytuacjach u małego dziecka lęk i agresja objawiają się jednocześnie: to, co wyzwala niechęć i lęk, wyzwala zarazem agresję i złość.
Jaką bronią dysponuje niemowlę, żeby przezwyciężyć lęk i wyrazić niechęć? Najpierw jest to silna złość, która objawia się krzykiem, wymachiwaniem nóżkami i rączkami, potem tupaniem, biciem piąstkami na oślep – jest to więc wyładowanie i odreagowanie motoryczne. Ponieważ niemowlę nie rozróżnia jeszcze „ja” od „ty”, przejawy jego agresji nie są ukierunkowane, nie odnoszą się do konkretnej osoby, są jedynie odreagowaniem niemiłych odczuć i niechęci i odciążają organizm z nagromadzonych w nim uczuć, z którymi inaczej dziecko nie umiałoby sobie poradzić. Możemy mówić w tym przypadku o archaicznej formie agresji, wyrażającej się w sposób elementarny, niekontrolowany, spontaniczny, nieskierowany na konkretnych ludzi, a w związku z tym bezwzględny i niełączący się z poczuciem winy – to ostatnie zakłada przecież odniesienie do innych ludzi.
Intensywność pierwotnego łęku jest ogromna, gdyż niemowlę – czując swą bezbronność – przeżywa go jako zagrożenie własnej egzystencji, całego swego istnienia. Proporcjonalnie do tego agresja i złość przeżywane są w sposób totalny, angażujący całe istnienie niemowlęcia; w tych sytuacjach staje się ono jakby czystą złością, samym strachem, owładnięte przymusem odreagowania tych emocji, zrzucenia ich z siebie. Odruchowe wycofywanie się, odwrócenie się od świata lub opisana burza reakcji motorycznych są zapewne dwiema formami pierwotnymi w reakcji na lęk i niechęć także u innych istot: ucieczka, wycofywanie się aż do prób samobójczych lub też kierunek przeciwny – atak, eksplozja zachowań.
Jeśli dorosła osoba schizoidalna pozostaje z nikim niezwiązana, doświadcza siebie jako kogoś, kto pozbawiony jest poczucia bezpieczeństwa i ochrony, wydany na pastwę i żyjący w zagrożeniu, a wówczas przeżywa ona rzeczywiste lub też rzekome ataki na siebie jako zagrożenie całej swej egzystencji. W związku z tym jej reakcje są całkowicie archaiczne w sensie opisanym powyżej: natychmiastowa, bezwzględna agresja, która ma usunąć ów nieznośny lęk i jego przyczyny oraz ulżyć samopoczuciu – to get it out of one’s system, jak mawiają Anglicy.
Łatwo można sobie wyobrazić, jak niebezpieczna może się stać taka archaiczna, schizoidalna agresja, która wynika z poczucia egzystencjonalnego zagrożenia ludzi nieznających związków uczuciowych z innymi. Odruchy agresji nie są tu w żaden sposób powstrzymywane, hamowane ani zintegrowane z całością osobowości, pełnią tylko rolę elementarnego mechanizmu rozładowania napięcia, który działa w sposób niemający żadnego względu na okoliczności. Tak jak w przypadku seksualności, również agresja i inne emocje funkcjonują w izolacji od całości życia emocjonalnego, oddzielone od niego jako czysto popędowe reakcje niewtopione w całość przeżyć emocjonalnych. Ponieważ osobom takim brakuje umiejętności wczuwania się w drugiego człowieka, nie dysponują one właściwie żadnymi hamulcami, ich agresja służy więc zmniejszaniu napięć, jest niekontrolowana i przeżywana bez poczucia winy. Ponadto osoby schizoidalne, nie mając powiązań emocjonalnych z innymi ludźmi, nie potrafią wyobrazić sobie oddziaływania własnych emocji i agresji na otoczenie – inni – nie liczą się przy tym zupełnie – nie zdają sobie sprawy, jakie skutki wywołuje ich ostre, raniące i gwałtowne zachowanie. Kiedyś prasa doniosła, że dorastający chłopak popełnił mord na kilkulatku. Na pytanie o motywy morderca odparł, wzruszając ramionami, że nie miał żadnych szczególnych powodów; ten mały po prostu jakoś mu przeszkadzał. Tak niebezpieczna staje się oderwana od całości życia emocjonalnego, wyizolowania, niczym nie hamowana agresja, która powstaje z nagromadzonej nienawiści, wyzwolona przez niewinne zdarzenia. Może się ona wyrodzić i przyjąć wszystkie możliwe do pomyślenia ekstremalne formy, zwłaszcza gdy łączy się z podobnie niezintegrowanym popędem seksualnym. „Autoportret Jürgena Bartscha” daje tego wstrząsający dowód.
Kinzel, psychiatra amerykański, stwierdził, że więźniowie agresywni potrzebują dwukrotnie większej strefy ochronnej, tzw. przestrzeni wokół siebie, w porównaniu z więźniami nieagresywnymi. Agresywni – a będziemy do nich zaliczać osoby schizoidalne – gdy ktoś przekraczał ich strefę ochronną, reagowali paniką, która natychmiast przybierała formę dzikiego ataku. Plastycznie przedstawiony przykład samopoczucia osoby schizoidalnej sformułował jeden z moich pacjentów: Kiedy ktoś wchodzi w przestrzeń naruszającą dystans, jakiego potrzebuję, reaguję nienawiścią. Przypomina się tutaj zachowanie zwierząt opisane przez Konrada Lorenza; reagują one agresją na tego, kto przekracza granicę ich rewiru (K. Lorenz: Tak zwane zło).
Brak poczucia bezpieczeństwa i bliskich relacji z innymi ludźmi oraz wynikająca stąd podejrzliwość każą osobie schizoidalnej odczuwać bliskość drugiego człowieka jako zagrożenie, na które odpowiada najpierw lękiem, a zaraz potem agresją. Emocje te, będące podstawą życia osób schizoidalnych pozwalają zrozumieć niektóre ich zachowania. Archaiczna, niezintegrowana, wyizolowana agresja może przejść w działania o charakterze gwałtownym, które mają „unieszkodliwić” drugą osobę, niczym natrętnego insekta, który się naprzykrza. Jak wszystkie niezwiązane, oddzielone od całości życia uczuciowego popędy, agresja również może się niebezpiecznie usamodzielnić, prowadząc ku zachowaniom aspołecznym czy wręcz kryminalnym.
Abstrahując od przykładów krańcowych, trzeba stwierdzić, że nawet gdy zachowania ekstremalne nie ujawniają się, ludziom schizoidalnym nie łatwo jest kontrolować swą agresję. Oni sami najczęściej nie cierpią z powodu własnej agresji, cierpi za to otoczenie. Co początkowo było tylko rozładowaniem lęku, może przejść w agresję, w której znajdują przyjemność, w której niejako się ćwiczą, wypróbowują, doskonalą, osiągając wszelkie możliwe formy okropności sadyzmu. Szczerość, nagła raniąca ostrość, chłód, niedostępność, cynizm, przechodzenie od sympatii do wrogiego odrzucenia są najczęstszymi przejawami agresji. Osobą schizoidalnym brakuje „tonów pośrednich” – umiejętności korzystania z agresji odpowiedniej do sytuacji; ta ostatnia cecha jest oceniane w ten sposób z zewnątrz, gdyż z punktu widzenia osób schizoidalnych ich reakcje są zawsze adekwatne do sytuacji. U osób tego typu agresja spełnia często jeszcze inną, oprócz obronnej funkcje. W pierwotnym sensie słowa (adgredi – zbliżyć się do kogoś) agresja jest dla ludzi schizoidalnych sposobem nawiązywania kontaktu z drugim człowiekiem, często jedynym, jakim umieją się posłużyć. Jest więc ona w ich przypadku rodzajem sygnału, jaki znamy z obserwacji „normalnego” otoczenia, którym są niezgrabne próby zbliżenia się chłopców w okresie dojrzewania do dziewcząt. W tym przypadku, tak jak u osób schizoidalnych, zachodzi to samo pomieszanie lęku i podziwu, ukrywanie uczuć, niezdarne gesty zamiast delikatności, której okazać się nie potrafi lub którą okazać się wstydzi – obawa przed ośmieszeniem, huśtawka uczuć od sympatii do niechęci i cynizmu, gotowość natychmiastowego wycofania się w razie rzeczywistego lub domniemanego odrzucenia.
W postepowaniu z osobami schizoidalnymi ważne jest, by zdawać sobie sprawę, że ich agresja może mieć także cechy sygnału, którym starają się zwrócić na siebie uwagę. Zachowanie agresywne jest dla nich łatwiejsze niż wyrażenie sympatii i innych pozytywnych uczuć. Z powodu zasadniczego niedostatku kontaktów międzyludzkich ujawnia się ta wielka niepewność. Doświadczenie z pracy psychoterapeutycznej pokazuje, że jeśli stworzymy im atmosferę spokojnej akceptacji i damy czas na nadrobienie braków w tej dziedzinie, będą one zapewne w stanie włączyć agresje w całość swojego życia emocjonalnego i nauczą się adekwatnie z niej korzystać.
Historia życia jako tło
W jaki sposób dochodzi do rozwoju osobowości schizoidalnej, do owego lęku przed oddaniem się (poświęceniem się) i – co się z tym wiąże – do nadmiernego koncentrowania się na sobie, na trosce o zachowanie własnej indywidualności?
Konstytucjonalnie sprzyja temu niezwykle wrażliwe podłoże osobowościowe, kruchość psychiki, chwiejność i podatność na zranienia. Dystans pomiędzy sobą a otaczającym światem, jaki się wówczas tworzy, jest formą samoobrony; wrażliwość rejestrująca wszystko z czujnością radaru sprawia, że zbyt dużą bliskość fizyczną czy psychiczną odbiera się jako coś, co jest zbyt nachalne. Dlatego osoby schizoidalne potrzebują dystansu, by móc poradzić sobie ze światem i życiem; dystans zapewnia im poczucie bezpieczeństwa i pewność, że nie będą przez innych niepokojone czy ośmieszane. Ich wrodzone skłonności sprawiają, że są niejako pozbawione warstwy ochronnej, „grubej skóry”, poszukują więc odosobnionej przestrzeni życiowej, zamykają się, aby nadmiar bodźców, jakie do nich docierają, nie uniemożliwił im funkcjonowania w rzeczywistości.
Inną okolicznością sprzyjającą kształtowaniu się osobowości schizoidalnej jest impulsywny motorycznie, agresywnie popędowy charakter i wrodzona niechęć do budowania relacji z innymi ludźmi, jednym słowem – natura, która powoduje, że już od wczesnego dzieciństwa jest się przez otoczenie traktowanym jako osoba trudna, dziwna czy uciążliwa. Później doświadcza się ciągle odrzucenia, upominania, przywoływania do porządku, nieakceptowania z powodu swego usposobienia, co sprzyja właśnie ucieczce w dystans i nieufności. Jest to dla tego typu osób tak charakterystyczne, że z czasem zaczyna stanowić cechę wyróżniającą je wśród innych.
Należałoby wymienić też te cechy fizyczne, które nie tworzą właściwie konstytucji człowieka w wąskim sensie, należą jednak do sfery jego cielesności; nieakceptowane u dziecka przez otoczenia stają się czynnikiem kształtującym typ osobowości schizoidalnej. Są to te cechy, które sprawiają, że dziecko od początku nie spełnia oczekiwań i wyobrażeń swoich rodziców, przede wszystkim matki. Może to być na przykład fakt, że nie jest chłopcem lecz dziewczynką, lecz równie dobrze może to być każda inna cecha psychiki, która powoduje, że matce trudno zaakceptować dziecko i otoczyć je miłością, jakiej ono potrzebuje – trzeba tu wspomnieć o dzieciach niechcianych.
Do tych czynników konstytucjonalnych – w których przypadku częściej niż samo ich istnienie do rozwoju osobowości schizoidalnej przyczynia się reakcja otoczenia na nie – dochodzą czynniki środowiskowe, te najbardziej istotne przyczyny rozwoju osobowości schizoidalnej. Żeby to zrozumieć, musimy sobie wyobrazić sytuację dziecka po urodzeniu i w pierwszych tygodniach życia.
W przeciwieństwie do innych istot dziecko pozostaje w długotrwałej, całkowitej zależności od swego otoczenia, głównie od matki. Adolf Portmann mówił w tym kontekście, że człowiek zbyt wcześnie przychodzi na świat.
Żeby dziecko potrafiło z ufnością zwrócić się do innych i odkryć, że obok istnieje „ty”, otoczenie musi mu się jawić jako możliwe do zaakceptowania i budzić w nim zaufanie. Możliwe do zaakceptowania w tym sensie, że odpowiada jego potrzebom stosownie do wieku. Niemowlę potrzebuje atmosfery, którą najlepiej oddają słowa: poczucie bezpieczeństwa, wrośnięcie w środowisko. Powinno ono móc doświadczyć owej „rajskiej” fazy życia, kiedy jego potrzeby otoczenie spełnia w sposób oczywisty. Budujące się w ten sposób zaufanie tworzy podwaliny odwagi w dorosłym życiu, otwarcia się na innych bez lęku, że zostanie zniszczonym.
Dziwne, że przez długi czas mieliśmy bardzo niejasne wyobrażenia na temat życiowych potrzeb niemowlęcia: najczęściej zbyt nisko ocenialiśmy umiejętność rozróżniania i spostrzegania u niemowląt, podobnie jak wpływ najbliższego otoczenia. Wielkie wrażenie wywierają w tym kontekście badania nad niemowlętami przeprowadzone przez szwajcarskiego pediatrę Stirnimanna. Oto kilka cytatów z jego książki „Psychologia noworodka”: „W najzupełniej poważnych publikacjach uważa się odczuwanie bólu przez noworodka do szóstego tygodnia życia za wykluczone. Ze nie jest to prawdą, upewniam się przy okazji zastrzyków, jakie daję niemowlętom. Mogę wtedy z całą pewnością przewidzieć, że przy drugiej iniekcji następnego dnia będą one płakały już w chwili, kiedy pielęgniarka będzie dezynfekować miejsce pod zastrzyk”. Na temat pamięci pisze Stirmann: „Istnieje pamięć przednarodzeniowa. Dowodem tego jest, iż dzieci gospodyń domowych są według obserwacji naszych nocnych pielęgniarek aktywne często aż do północy, nie płacząc i nie marudząc, natomiast dzieci matek pracujących w piekarniach stają się niespokojne pomiędzy godziną drugą a trzecią w nocy. Poprzez rytm życia matki i jej nocnego wypoczynku dziecko już w życiu płodowym przyzwyczaiło się do rytmu zmian pomiędzy aktywnością a spokojem”.
Jak widać, jest tu jeszcze wiele do odkrycia; z badań Stirnimanna wynika jednak z całą pewnością, że bagatelizowaliśmy zdolność odczuwania, spostrzegania i życia emocjonalnego u noworodków. Pielęgnacja niemowlęcia, karmienie i dbanie o jego higienę wydawały się przez długi czas rzeczą najważniejszą i całkowicie wystarczającą małemu dziecku. Dopiero dokładne badania wczesnego dzieciństwa, które zawdzięczamy zwłaszcza psychoanalizie Freunda i jego następców, przyniosły nam zupełnie nowe poglądy na ten temat, uzupełnione jeszcze przez teorię zachowań. Badaniom tym zawdzięczamy wiedzę na temat znaczenia wczesnych doświadczeń i pierwszych tygodni życia noworodka.
Wprawdzie już Goethe (Rozmowa z Kneblem 1810) poczynił tę samą obserwację, gdy stwierdził: „Naszym zasadniczym błędem jest, iż zbyt mało zwracamy się ku najwcześniejszemu wychowywaniu. Od niego zależy przecież w największej części cały charakter, cała osobowość dorosłego człowieka”. Takie intuicyjne poglądy były jednak rzadkością i nie wyciągano z nich należytych wniosków. Dzisiaj wiemy, że najbliższe otoczenie dziecka musi zaspokajać, oprócz pielęgnacji, jego niezbędne potrzeby – dawać mu ciepło emocjonalne, uwagę, zapewnić we właściwych proporcjach zarówno spokój, jak i stosowne bodźce, stworzyć pewną stabilizację środowiska, aby dziecko mogło odpowiedzieć za swej strony ufnością i otwarciem. Ogromnie ważne jest przy tym, żeby otrzymywało ono czułość fizyczną, której będzie doświadczać własnym ciałem.
Gdy jednak w tym wczesnym okresie dziecko będzie odbierać świat jako przerażający, niebudzący zaufania, jako pustkę albo przeciwnie – jako coś, co je przerasta, zostanie odstraszone, zamknie się w sobie, przyjmie postawę wyczekującą. Zamiast zwrócić się z ufnością ku światu, nabędzie głębokiej nieufności. Zarówno pustka, na którą małe dziecko bywa skazywane, gdy rodzice zbyt często i długo pozostawiają je samemu sobie, jak i nadmiar bodźców i zmiennych wrażeń lub zbyt wielka intensywność tych bodźców działają na nie schizoidalnie; takie dziecko będzie skrzywdzone już u progu swoich relacji ze światem, znajdując ostoję i ratunek jedynie w sobie.
René Spitz w swoich badaniach nad dziećmi w domach dziecka pokazał, że dzieci, które w pierwszych tygodniach życia zbyt długo oddzielone były od matki, doświadczając braku matczynej miłości, doznały ciężkich i niemożliwych do naprawienia szkód w swoim rozwoju psychicznym. I to przy najlepszym odżywianiu i w najlepszych warunkach higienicznych, które zapewniał im dom małego dziecka (na dziesięć niemowląt przypadała tam jedna pielęgniarka). Wszystkie dzieci zaniedbywane w najwcześniejszym okresie życia lub przytłoczone nadmiarem bodźców będą wykazywać w przyszłości wyraźne opóźnienia albo jednostronność rozwoju, braki lub przeciwnie – rozwój nieproporcjonalnie wysoki w stosunku do swego wieku. Efektem braku warunków umożliwiających zdrowy rozwój staje się też lęk przekraczający odporność ich młodej psychiki.
Najczęściej na takie wczesne skrzywienia prowadzące ku schizoidii narażone są dzieci niechciane i niekochane, a także te, które z konieczności skazane były na oddzielenie od matki z powodu jej utraty lub z powodu choroby i długiego pobytu w szpitalu; dzieci chowane w „złotej klatce”, w której często pozostawiane były opiece bezdusznego personelu, ponieważ matki nie miały dla nich czasu; dzieci mające matki niekochające, zbyt chłodne lub młode, niedojrzałe jeszcze do macierzyństwa; dzieci matek, które po porodzie zbyt wcześnie muszą powrócić do pracy i nie mogą zapewnić tego, czego dziecko potrzebuje.
Oprócz braku uwagi i miłości w najwcześniejszym okresie życia – jest to najpoważniejsza przyczyna rozwoju osobowości schizoidalnej – istnieje jeszcze inny powód: nadmiar wrażeń i bodźców. Zdarzają się mianowicie matki, które nie potrafią zostawić dziecka w spokoju i wczuć się w jego potrzeby. Ten problem wydaje się mniej zrozumiały, dlatego piszemy go bliżej. Dla wykształcenia się orientacji, jaką niemowlę musi posiąść, niezbędne jest, by otoczenie stworzyło mu warunki określonej stabilizacji. Wtedy z czasem staje się dla dziecka czymś znanym, tak że nabiera ono do niego ufności. Ufność, której dziecko doświadcza, jest konieczna, by potrafiło ufać w przyszłości. Zbyt częste zmiany opiekunek, otoczenia i nadmiar doznań zmysłowych to okoliczności, z którymi niemowlę nie potrafi sobie poradzić (np. ciągle hałaśliwe dźwięki dochodzące z radia czy telewizji, ostre światło w porze snu dziecka, częste podróżowanie z nim itd.) ten niepokój otoczenia oraz matka, która nie zapewnia niemowlęciu potrzebnego mu spokoju i samotności, która zajmuje się nim nieustannie, zabierając je wszędzie z sobą, nie dając mu żadnej możliwości wsłuchania się w jego własne impulsy, oddziałują na małe dziecko negatywnie, sprawiając, że wycofuje się ono i zamyka w sobie, staje się lękliwe lub podenerwowane. Oprócz takiego typu matek istnieją też inni, którzy narzucają dziecku zbyt duże wymagania, co sprzyja kształtowaniu psychiki schizoidalnej, gdyż uniemożliwia naturalny rozwój. Są to rodziny, w których dziecko musi balansować pomiędzy skonfliktowanymi, niedojrzałymi dorosłymi, którzy sami nie radzą sobie z własnymi trudnościami i z własnym życiem.
Dziecko zbyt wcześnie wchodzi w sytuację napięć i konfliktów, jest zmuszane do wczuwania się w trudną, a jednocześnie zmieniającą się atmosferę domową, stają się nie dodawać już do tej sytuacji własnych problemów. Niejednokrotnie musi przejąć rolę rodziców w stosunku do siebie samego, a nawet w stosunku do nich samych, bo nie znajduje w nich oparcia, a sami rodzice także go sobie nawzajem nie dają. Jest to zadanie wielokrotnie przewyższające możliwości dziecka: zanim jeszcze zdoła rozpoznać, kim jest, zostaje zmuszone do wejścia w dojrzałość, do okazywania dorosłym zrozumienia, musi myśleć o wszystkich, być pośrednikiem rozumiejącym i ratującym sytuację, tak że nie ma okazji być po prostu sobą. W ten sposób żyje bardziej życiem innych niż własnym. Ta sytuacja nie tylko okrada je z jego dzieciństwa, lecz także sprawia, że w głębi swej istoty nie odnajduje bezpieczeństwa i pozostaje emocjonalnie nierozwinięte, a w efekcie będzie skazane na poczucie ciągłego braku oparcia.
Jeśli jako małe dziecko przeżywało się właśnie takie sytuacje, jak opisane wyżej, będzie się wszelkimi siłami próbowało wytworzyć w sobie taki stosunek do rzeczywistości, by rzeczy niemiłe, przychodzące z zewnątrz, nie mogły nas dosięgnąć; pomimo takiej postawy zranienia doznane w dzieciństwie pozostaną niezagojone. W jaki sposób można się na to uodpornić? Przede wszystkim nie pozwalając, by inni dotknęli naszych uczuć, nakładając jakby czapkę niewidkę, dzięki której funkcjonuje się w świecie anonimowo, jako osoba nierozpoznawalna, przybierając pewną maskę, tak że inni nigdy nie wiedzą, z kim mają do czynienia. Jeśli nie można już uniknąć angażowania emocji, rozwija się umiejętność dozowania ich albo racjonalnego kierowania nimi. Ma się je pod kontrolą, świadomie dopuszczając je do głosu lub też je eliminując. W żadnym wypadku nie ulega się im spontanicznie, ponieważ mogłoby to być niebezpieczne. Kiedy przyjaciółka jednej z moich pacjentek powiedziała jej, że rodzice pacjentki skarżyli się, iż jest wrogo do nich nastawiona i chłodna, pacjentka odrzekła po chwili namysłu: „Dobrze, wobec tego wyłączę nienawiść”, po czym jej stosunek do rodziców stał się jeszcze bardziej bezosobowy i chłodny.
Dodajmy w tym miejscu, że także dorośli mają pewną granicę tolerancji bodźców oddziałujących na zmysły. Znane są przypadki, że w niektórych krajach w trakcie przesłuchań doprowadza się podejrzanego do ostateczności, stosując długotrwałe nieznośne dźwięki albo efekty świetlne i nie pozwalając na sen; stan długotrwałej samotności lub ciemność potrafią wywołać podobny skutek. Granica tolerancji u małego dziecka jest naturalnie o wiele niższa niż u człowieka dorosłego.
Z tej perspektywy szczególnego znaczenia nabiera sposób karmienia dziecka, to czy jest ono karmione piersią, czy z butelki. Bliskość matki i uszczęśliwiająca intymność, jakiej oboje doświadczają podczas karmienia naturalnego, umożliwia dziecku nie tylko stopniowe uczenie się rozpoznawania osoby, która będąc na każde jego zawołanie, zaspokaja wszystkie jego potrzeby, lecz także sprawia, że rodzą się w nim początki zaufania, wdzięczności i miłości względem innych ludzi. W wypadku dzieci karmionych butelką, co mogą czynić nie tylko osoby przypadkowe, ale też różnie spełniające potrzeby niemowlęcia, proces ten co najmniej się komplikuje: uczenie się takich dzieci trwa dłużej, nie wiążą się też one tak intensywnie z jedną osobą. Jeśli za powstanie stanu schizoidalnego obwiniamy brak bliskiej łączności z otoczeniem, uważając to za okoliczność decydującą w tej sprawie, to początki tej sytuacji można wskazać w tym najwcześniejszym etapie życia człowieka – niemowlęctwie.
Konsekwencją wszystkich opisanych zaburzeń jest to, że dziecko od początku musi się bronić i chronić przed światem lub że czuje się nim rozczarowane. Gdy nie znajduje w otoczeniu osoby naprawdę bliskiej, uczy się opierać na samym sobie, tak że później jago kroki w kierunku konkretnego „ty” są zawsze nieporadne. Gdy nie ma ono później okazji skorygować tych pierwszych niekorzystnych doświadczeń, ujawniają się opisane wyżej braki: tendencja do egocentryzmu i wybujałej niezależności oraz skupianie się na sobie.
Takie pokrótce są czynniki środowiskowe, które sprzyjają rozwojowi osobowości schizoidalnej. Możemy tu tylko nadmienić, że w pokoleniu, na którego wczesne dzieciństwo przypadł czas wojny, obfitujący w podobne do wyżej opisanych okoliczności – niepokój pierwszych tygodni życia wywołany bombardowaniem, koniecznością ucieczki, rozłąką z rodziną, utratą ojczyzny itp. – cechy schizoidalne ujawniają się bardzo często: niechęć wchodzenia w trwałe związki rodzinne, skłonność do związków grupowych i przedsięwzięć o charakterze masowym, gdzie wprawdzie zaspokaja się jakoś potrzebę przynależności, lecz jednocześnie pozostaje się anonimowym. Można też tutaj zaliczyć trudności w nawiązywaniu trwałych kontaktów z osobami płci odmiennej. Problem ten należy zatem widzieć w szerokim kontekście, który ujawnił się z całą ostrością, gdy pokolenie to weszło w okres dojrzewania. Należą tu również pewne cechy sztuki współczesnej, które można opisać jako utratę środka. Sztuka schizoidalna często zapewne porusza, działa jednak odpychająco. Fuhrmeister i Wiesenhütter w „Metamuzyce” dowodzą, że większość muzyków z orkiestr wykonujących przede wszystkim muzykę współczesną po zakończonych próbach czuje się chora.
Cała obecna sytuacja człowieka Zachodu również zdradza cechy schizoidalne: świat daje nam coraz mniej poczucia bezpieczeństwa; pomimo całego komfortu czujemy się coraz bardziej zagrożeni; a nasze samopoczucie jest coraz bardziej zmienne; z powodu nadmiaru bodźców, które nas atakują, z najwyższą trudnością udaje się nam przed nimi bronić; widmo potencjalnych wojen i przekonanie o tym, że możemy dziś dokonać totalnego autounicestwienia; potęga techniki i nauk przyrodniczych wywołująca poczucie zagrożenia egzystencjalnego. To wszystko jest odpowiedzialne za tworzenie się dziś psychiki schizoidalnej. Czymś, co temu procesowi może się przeciwstawić jest wzrost potrzeby powrotu do świata duchowego, ćwiczenia medytacyjne, zainteresowania jogą, a nawet sięganie po narkotyki. Hippisi i wolne ptaki świadomie rezygnują z korzystania z techniki i cywilizacji, której niekontrolowanemu panowaniu sprzeciwia się dziś coraz więcej osób. Podporządkowanie sobie natury, technika przekraczająca czas i przestrzeń coraz bardziej niepokoją naszą uczuciowość, tak dalece, że można mówić o schizoidyzacji społeczeństwa zachodniego.
Brak poczucia bezpieczeństwa w najwcześniejszym dzieciństwie to najkrótsza formuła objaśniająca genezę powstania osobowości schizoidalnej, jeśli czynnik ten połączony jest ze specyficznym oddziaływaniem środowiska. Kwestia, czy i jak dalece psychikę człowieka kształtują przeżycia z okresu płodowego, które małe istota odbiera poprzez organizm matki, jest jeszcze zbyt słabo zbadana, jeśli nie całkowicie hipotetyczna. Stirnimann podaje we wspomnianej już książce, że udało się udowodnić, iż dziecko w fazie płodowej ma zdolność słyszenia. Aparat rentgenowski wykazał mianowicie, że w chwili, gdy w pobliżu ciężarnej kobiety rozległ się odgłos klaksonu samochodu, dziecko w jej łonie wyraźnie drgnęło. Możliwe, że brak poczucia bezpieczeństwa ma swój początek już w łonie matki i wynika z jej nastawienia emocjonalnego do ciąży i dziecka, z jej uczuć i afektów, gdy – zamiast aprobaty i radosnego oczekiwania – matka odczuwa wobec dziecka, które ma urodzić, wrogość, niechęć lub nienawiść.
Przykłady schizoidalnych sposobów przeżywania
Pewien zdolny, lecz bardzo uparty i zamknięty w sobie muzyk znalazł się w trudnej finansowo sytuacji. Ktoś ze znajomych załatwił mu dobrze płatną posadę związaną ściśle z jego zainteresowaniami, co w sposób zasadniczy rozwiązywałoby jego problemy. W dniu, w którym ów muzyk miał się zgłosić do pracy, nie pojawił się jednak w umówionym miejscu bez słowa wyjaśnienia czy przeprosin; w te sposób stracił swoją szansę. W późniejszej rozmowie stwierdził, że znajomy, załatwiając mu tę pracę, chciał się tylko pochwalić własnym rozsądkiem i możliwościami i uzmysłowić mu jego żałosne położenie. Wyraził też przypuszczenie, że znajomy działał z pobudek homoseksualnych.
Zamiast więc przyjąć, co zaproponowano mu z dobrej woli, wycofał się, ogarnięty nagłym lękiem, że popadnie w zależność i będzie zobowiązany do wdzięczności względem drugiej osoby. Musiał stworzyć sobie na swój użytek wytłumaczenie, przypisując swemu znajomemu dwuznaczne motywy działania. W tym trudnym do zrozumienia zachowaniu owego muzyka kryła się jednak głęboka potrzeba wybadania prawdziwych motywów działania jego znajomego: jeśli naprawdę coś dla niego znaczę i naprawdę chciał mi pomóc, nie zniechęci się, że odrzuciłem tę okazję, nie zostawi mnie teraz samego.
Widać tu wyraźnie całą beznadziejność sytuacji tego człowieka, niemożność wyrwania się z tego zaklętego kręgu i nawiązania prawdziwych kontaktów z ludźmi. Lecz kiedy to dano mu gwarancje, by mógł uwierzyć w prawdziwy związek z drugim człowiekiem? A z drugiej strony: kto będzie gotów na wysiłek, okupiony wieloma sytuacjami nie do pozazdroszczenia, by zechcieć dotrzeć do ukrytych głęboko motywów postępowania osoby schizoidalnej? Rzeczywistość w żadnym wypadku tego nie ułatwia.
Sytuacja tego mężczyzny była o tyle skomplikowana, że zarówno pragnął on mocno tego, by jego znajomy – nie zważając na jego zachowanie – nadal się o niego troszczył, jak i czegoś przeciwnego – aby zostawiono go w spokoju. W pierwszym przypadku musiałby skorygować swój stosunek do ludzi, by móc im zaufać (za czym zresztą tęsknił). W drugim przypadku umocniłby się w przekonaniu, że ludzie nie są godni zaufania i pozostał w swej samotności, w poczuciu słusznego rozgoryczenia i pogardy dla otoczenia (co było skądinąd wygodniejsze).
Poza tym często zmieniał przyjaciółki, za każdym razem szybko zrywając znajomość. Powody były różne: raz styl ubierania się, innym razem kształt nóg, kiedy indziej znów wykształcenie; w gruncie rzeczy wszystko stanowiło racjonalizację jego lęku przed związaniem się i zarazem chroniło go przed sytuacją, że gdyby kiedyś jednak naprawdę pokochał, musiałby podjąć całe ryzyko wynikające z tego faktu. Z biografii tego mężczyzny należy jeszcze wydobyć okoliczność, że był dzieckiem pozamałżeńskim, wychowywanym przez różnych krewnych i traktowanym przez nich jak ciężar. Oto kolejny przykład tego typu osobowości:
Pewien mężczyzna w średnim wieku cierpiał, czując, że żyje w samotności, na marginesie. Miał wrażenie, że tak naprawdę nigdzie nie przynależy, że inni się od niego odsuwają, traktują go ironicznie i niechętnie. To rodziło w nim silną niepewność, a jego aktywność zawodowa była zagrożona, bo w pracy spostrzegano go jako ciało obce, osobę w najwyższym stopniu trudną we współżyciu, zaś mechanizm błędnego koła powodował, że jego reakcje na postawę otoczenia jeszcze bardziej wzmagały istniejące konflikty. Nasiliła się więc jego napastliwość wobec kolegów i przełożonych, był wobec nich obraźliwy i ironiczny, a sposobem ubierania się i stylem życia odbiegał od normy tak, że odsuwano się od niego, nie chcąc mieć z nim nic wspólnego.
Skazany na dystans i osamotnienie przypisywał otoczeniu swoje problemy, z którymi sobie nie radził, a również i otoczenie – drażnione jego zachowaniem – przenosiło nań ze swej strony wiele rzeczy, to przecież typowe, że mamy skłonność do przerzucenia swoich problemów, których albo nie przemyśleliśmy głębiej, albo do końca nie jesteśmy świadomi, na kogoś, kto w naszym odczuciu jest obcy, nietypowy czy też wywołuje w nas niepokój i niepewność. W ten sposób mężczyzna ów stawał się czarną owcą, kozłem ofiarnym grupy w której żył i działał zawodowo. Ponieważ tak naprawdę nie znano go bliżej, wielu uważało go za dziwaka, przy czym nikt nigdy nie próbował się zastanowić, dlaczego właściwie wszyscy go izolują. Rozchodziły się na jego temat plotki, ze „coś z nim nie całkiem w porządku, coś nie tak z jego seksualnością, że politycznie niepewny” itd. Jednym słowem był osobą podejrzewaną o różne rzeczy, chociaż naprawdę nie było jasne, jak i dlaczego. W rozmowach z nim nikt nigdy nie poruszał tych tematów. Odczuwał on tylko wokół siebie dystans, który coraz bardziej się pogłębiał, od czasu do czasu czuł na sobie podejrzliwe spojrzenia i widział, jak porozumiewano się między sobą. Mówiąc krótko, za sprawą obu stron wytworzyło się błędne koło niemożliwe do przecięcia.
Chcę nieco szerzej ukazać biografię owego mężczyzny, żeby wskazać, iż zawiera ona okoliczności ułatwiające rozwój jego przyszłej schizoidii, przyszłych trudności w kontaktach społecznych, których on sam nie był świadom, odczuwając je tylko jako coś niezrozumiałego, jako zrządzenie losu.
Urodził się w rodzinie nietypowej. Jego ojciec był pisarzem podróżnikiem, odnoszącym duże sukcesy w czasie, gdy syn był małym dzieckiem. Zarabiał też wtedy dużo pieniędzy, prowadząc życie na wysokiej stopie: imponujące przyjęcia były jego częścią. Matce bardzo odpowiadał ten styl życia, luksus i możliwość nawiązywania interesujących kontaktów z ludźmi, synowi natomiast nie poświęcała zbyt wiele czasu. W gruncie rzeczy dziecko ją nie obchodziło, nie kochała go. Dlatego bardzo wcześnie zatrudniła do niego służącą, a nieco później czarną opiekunkę. W jego wspomnieniach jawiły się one zresztą jako miłe osoby, którym trudno byłoby coś zarzucić.
Gdy skończył 5 lat, rodzice się rozwiedli. Ich małżeństwo już wcześniej trudno było nazwać wspólnotą, ponieważ oboje, uważając, że manifestują w ten sposób nowoczesność i swobodę, mieli liczne romanse. Chłopiec pozostał przy ojcu, poinformowano o tylko sucho, że matka „poszła sobie”, nie komentując tego faktu. Wkrótce potem matka – o czym dowiedział się wiele lat później – trafiła do kliniki psychiatrycznej z powodu zaburzeń psychicznych. Przypuszczalnie już wcześniej nie była zdrowa. Ojciec, po rozwodzie, ożenił się po raz kolejny, tym razem z siostrą byłej żony, zawierając tym samym trzecie małżeństwo. Nową żoną ojca kierowała nienawiść wobec siostry. Uważała ona, że kiedy obie były w domu rodzinnym, siostra zawsze była przez rodziców faworyzowana. Gdy chłopiec miał 15 lat, macocha popełniła samobójstwo. Ojciec ożenił się po raz czwarty.
W takim środowisku upływała jego młodość. Tak naprawdę nikt się o n