Cześć wszystkim :)
: ndz sie 05, 2018 1:42 pm
Cóż, przeglądałam te forum już od jakiegoś czasu i w końcu postanowiłam się zarejestrować. W moim przypadku zaczęło się od forum, które, że tak powiem bardziej skoncentrowane było na nieśmiałości czy fobii społecznej. Jednak w miarę upływu czasu i czytając kolejne rozmowy/posty ludzi zaczęłam stwierdzać, że jakby to powiedzieć... Nie do końca się z tym identyfikowałam co zwykło się tam pisać.
Sama trochę nie wiem co napisać o sobie... Nie uważam, że mam OS, jednak czytając Wasze wypowiedzi mam poczucie, że niejako się tu odnajduje. Ogólnie mogę powiedzieć, że mam niby normalne życie - tzn. mam jakiś tam znajomych, kilka bliższych koleżanek, z którymi utrzymuje kontakt, studia skończone itd. Jednak z drugiej strony mam wrażenie, że w jakiś sposób tego "nie czuję". Mimo wydawałoby się dobrego kontaktu czuję jednocześnie swego rodzaju brak ich nie wiem, jakiegoś głębszego sensu? Nie mam poczucia, żeby ewentualne zerwanie znajomości bardzo mnie zraniło. Taki brak "tego czegoś" w tym wszystkim, czegoś, co by sprawiło, że uznałabym swoją egzystencję za wartościową. Często czuję się jak na jakiejś pustyni, zgliszczach czy innym pustkowiu. Trochę jak w martwej przestrzeni, wyjałowionej i pozbawionej życia podobnie i ja nie czuję jakbym "żyła". Najlepiej bym się chyba czuła w roli biernego obserwatora świata i społeczeństwa (chociaż po jakimś czasie pewnie i to by mi nie pasowało jak tak głębiej o tym pomyślę). Lubię np obserwować ludzi ale nie mam za wielkiej ochoty w tym uczestniczyć czy wypowiadać swoje zdanie, coś proponować. Życie samo w sobie, przejawianie aktywności wydaje mi się męczące, nie dające satysfakcji. Z jednej strony mam wrażenie, że od jakiś 10 lat jestem na swoistym etapie poszukiwaniu "skarbu", który w jakiś sposób dałby te poczucie spełnienia. Jednak zupełnie nie wiem czym to miałoby być ani w jaki sposób bym się rzeczywiście czuła po jego odnalezieniu. Możliwe, że po chwilowej/ czasowej ekscytacji poczułabym jeszcze większe rozczarowanie albo strachu, że końcowo i tak umrę prędzej czy później więc to nie ma sensu na dłuższą metę...
Tak się jakoś rozpisałam słowem wstępu... Czytam to i nawet ten mój post wydaje mi się pozbawiony sensu, jak kontemplowanie po zbyt dużej ilości wypitych kieliszków... Ale w jakiś sposób cieszę się, że mogłam to z siebie wyrzucić.
Sama trochę nie wiem co napisać o sobie... Nie uważam, że mam OS, jednak czytając Wasze wypowiedzi mam poczucie, że niejako się tu odnajduje. Ogólnie mogę powiedzieć, że mam niby normalne życie - tzn. mam jakiś tam znajomych, kilka bliższych koleżanek, z którymi utrzymuje kontakt, studia skończone itd. Jednak z drugiej strony mam wrażenie, że w jakiś sposób tego "nie czuję". Mimo wydawałoby się dobrego kontaktu czuję jednocześnie swego rodzaju brak ich nie wiem, jakiegoś głębszego sensu? Nie mam poczucia, żeby ewentualne zerwanie znajomości bardzo mnie zraniło. Taki brak "tego czegoś" w tym wszystkim, czegoś, co by sprawiło, że uznałabym swoją egzystencję za wartościową. Często czuję się jak na jakiejś pustyni, zgliszczach czy innym pustkowiu. Trochę jak w martwej przestrzeni, wyjałowionej i pozbawionej życia podobnie i ja nie czuję jakbym "żyła". Najlepiej bym się chyba czuła w roli biernego obserwatora świata i społeczeństwa (chociaż po jakimś czasie pewnie i to by mi nie pasowało jak tak głębiej o tym pomyślę). Lubię np obserwować ludzi ale nie mam za wielkiej ochoty w tym uczestniczyć czy wypowiadać swoje zdanie, coś proponować. Życie samo w sobie, przejawianie aktywności wydaje mi się męczące, nie dające satysfakcji. Z jednej strony mam wrażenie, że od jakiś 10 lat jestem na swoistym etapie poszukiwaniu "skarbu", który w jakiś sposób dałby te poczucie spełnienia. Jednak zupełnie nie wiem czym to miałoby być ani w jaki sposób bym się rzeczywiście czuła po jego odnalezieniu. Możliwe, że po chwilowej/ czasowej ekscytacji poczułabym jeszcze większe rozczarowanie albo strachu, że końcowo i tak umrę prędzej czy później więc to nie ma sensu na dłuższą metę...
Tak się jakoś rozpisałam słowem wstępu... Czytam to i nawet ten mój post wydaje mi się pozbawiony sensu, jak kontemplowanie po zbyt dużej ilości wypitych kieliszków... Ale w jakiś sposób cieszę się, że mogłam to z siebie wyrzucić.