Gbur pisze: ↑sob kwie 21, 2018 7:23 pm
Gdzie w tej konstrukcji logicznej widzisz ten element emocjonalny?
Argument przyjaźni i wyobrażonego obrazu 'mapy czuciowej' ciała zwierząt nie jest emocjonalny? Niezbyt jest to dalekie od czułostkowej postawy 'puchatych i słodkich istotek', czy sentymentu do 'majestatycznych i łagodnych krów', albo wrażliwości na krzywdę i cierpienie zwierzęcia. Wyraz emocjonalny przybiera po prostu różne formy.
Gbur pisze: ↑sob kwie 21, 2018 7:23 pm
Dając psu karmę z wołowiną jak najbardziej staję się współodpowiedzialny zabicia tych krów i ich smutnego życia w ciasnej zagrodzie. Czy to logiczny absurd? To kompromis. Podobnie jak z tym, że muszę jeść nabiał , a przemysł mleczarki też jest ponoć dość paskudny.
Kompromisem jest fakt, że człowiek, jako istota wszystkożerna, może zrezygnować z mięsa i produktów zwierzęcych (także nabiału) z indywidualnych dla siebie powodów. Natomiast karmienie drapieżników, jakimi są m.in. psy i koty, mięsem, jest nie tyle 'akceptacją zasad rządzących światem' (lub ich nie akceptacją), lecz po prostu nieuniknioną koniecznością wobec praw natury. I logicznym dysonansem są dla mnie sytuacje, gdzie ktoś pokrętną logiką próbuje znaleźć wyjście z de facto ślepej uliczki.
Ja mam określony stosunek emocjonalny do pewnych rzeczy, np do wspomnianych krów. Ale jem drób i ryby, a moje koty łiskacze z wołowiną i puchatymi króliczkami i logiki tu nie ma, są jedynie naiwne emocje i sentymenty. Zresztą takie emocje i sentymenty umierają, gdy jest głód, choroba i inne konieczności spożycia niemoralnego dla siebie posiłku. Tak jak nasi praprzodkowie, którzy z braku pożywienia roślinnego zaczęli odżywiać się mięsem, co w efekcie skutkowało rozwojem ich mózgu i ewolucją. Tak sobie teraz pomyślałam, przecież moralność też ukształtowałą się ewolucyjnie, a w każdym razie mózg i teraz podważa biologiczne uwarunkowania, no fajny absurd.
Gbur pisze: ↑sob kwie 21, 2018 7:23 pm
Niemniej nie zgadzam się z Tobą, że ma to istotne znaczenie przy wyborze partnerki do długotrwałego związku, choć na pewno ma ogromne przy relacjach seksualnych, które są oparte o prymitywne instynkty... Zresztą, nawet gdyby miało, to czy chciałabyś by facet wchodził z Toba w związek dlatego, bo jest zaprogramowany na lubienie kształtu Twojego mięcha ?
I właśnie owo 'istotne znaczenie' jest kwestią do obserwacji. I zaprogramowany jest nie tyle ów mój potencjalny facet, ale przecież też ja sama, bo to działa obustronnie.
Mimo, że staram się patrzeć na ludzi w kategoriach ich wartości wewnętrznej, jestem dość atawistycznym zwierzem i np trudno mi wejść w relację z kimś sporo ode mnie niższym. Dobieram sobie też partnerów o zbliżonym do swojego IQ. Mimo swojego tolerancyjnego podejścia do ludzi, nie potrafię zaakceptować znacznej nadwagi. Ale jednocześnie nie wiedziałam, że rajcuje mnie w taki prymitywny sposób siła fizyczna. Kiedyś, gdy byłam na eksploracji na tych swoich ruinach, był tam obszar podmokłego terenu, a ja nie miałąm odpowiedniego obuwia i pewien facet, z tylko nieznaczną nadwagą i o dość prostym umyśle (nie chcę go obrazić tym sformułowaniem) wziął mnie na ręce jak rycerz księżniczkę i przeniósł kilka dobrych metrów przez zalany teren. Nie wiem, czy uruchomił tym we mnie jakieś atawistyczne potrzeby ludzkiego noszeniaka, ale było to uczucie przyjemnego bezpieczeństwa i zaufania, bo on nawet się nie zmęczył niosąc mnie i cały czas do mnie mówił. I się nie pytał, czy może, tylko dość bezceremonialnie wziął mnie na te ręce i przeniósł. I mimo, że świadomie obawiam się czyjejś siły fizycznej i nigdy muskuły mi nie imponowały, to gdy doświadczyłąm tego w pozytywnym kontekście, to serce zmiekło mi na ciepły budyń. I miał zarost, co jest moim estetycznym upodobaniem. I ja potem wiele razy fantazjowałam o tym człowieku, tylko w tych fantazjach dodawałąm mu okulary i bardziej wyrafinowany intelekt.
Albo mam kolegę, który ma świetne warunki fizyczne i fajny umysł, ale kompletnie na mnie nie działa, jest dla mnie neutralny fizycznie, mógłby być gejem, kobietą, kosmitą, mnie to nie robi różnicy. I nie wiem dlaczego tak jest, że on nie uruchamia we mnie żadnego trybiku (a ja w nim tak). Albo kiedy jest przyjazna wspólna koegzystencja i dwoje ludzi jest zainteresowanych sobą nawzajem fizycznie, ale tylko pod względem powierzchownego wyłądowania seksualnego, bez jakiejś głębszej intymności i czułości. Są jednak pewne elementy, które są potrzebne aby była owa 'chemia', która jest fundamentem zaangażowania i owe elementy są dość niejasne w określeniu. I niestety, bez określonych hormonów w mózgu nie ma motywacji do podtrzymywania relacji.
I niekiedy mnie to trochę uwiera, że gdyby ktoś był wyższy, albo ja niższa, ktoś szczuplejszy, albo ja ładniejsza, to zwyczajnie bylibyśmy sobą bardziej zainteresowani. Bo tu już nie chodzi o kwestie próżnego wyboru ideału, lecz o taką niepisaną prawidłowośc, która umożliwia jakąś korelację. Bo to jest bardzo trudna układanka, na którą np też się składa IQ (wrodzone czy nabyte, ale niezależne przecież, jak kolor oczu), a które też jest kluczowym kryterium i wiele innych. I czasem mnie to deprymuje, że te kilka cm wzrostu, kg wagi, jakieś niedoskonałości (u mnie i u innych) są intuicyjnym drogowskazem do odwrotu i mimo wysiłku szerokich horyzontów myślowych i próby racjonalności osądu, nie da się pewnych barier w odczuwaniu przeskoczyć.
Ja mam takie naiwne, idealistyczne że aż wstyd myśli, że fajnie by było, gdyby ów facet z Twojego pytania polubił moje 'mięso', nawet z małymi defektami, bo lubi mnie jako człowieka, moje myślenie, sposób bycia i te inne pierdoły, szczególnie zależne ode mnie samej.
No ale czasem odczuwania nie da się wyreżyserować. On może uwielbiać moje myślenie, ale mnie i moje ciało będzie lubił tylko po koleżeńsku. Tak samo jak ja sympatyzowałam do mojego kolegi, bo super mi się z nim rozmawiało i nawet trochę flirtowaliśmy, ale żartem i pól serio, bo on był o głowę ode mnie niższy i fizycznie nijak mieliśmy się do siebie i dla mnie zawsze pozostał tylko kolegą.
Zresztą, przecież kiedy wychodzę na miasto w sukience i jakoś efektowniej wyglądam, to auta zaraz stają na pasach, ktoś tam się obejrzy, zatrąbi, no ogólnie to zwraca uwagę. A gdy wyglądam mało atrakcyjnie, to całe zainteresowanie znika. A przecież cały czas jestem tym samym człowiekiem. Mnie to deprymuje oczywiście mocno, ale zdaję sobie z tego sprawę, że raczej nie ma na to siły. Nie jestem naiwna.
Gbur pisze: ↑sob kwie 21, 2018 7:23 pm
Niedawno przeglądałem książkę, gdzie w okładce był cytat:
Im człowiek mniej wie, tym łatwiej mu żyć. Wiedza daje wolność, ale unieszczęśliwia.
Zgadzam się z nim, chociaż polemizowałbym z tą wolnością. Niby dlaczego lepsze uświadomienie sobie własnego położenia daje większą wolność?
A to już chyba odwieczny temat, że głupi są szczęśliwsi.
A co do wolności, to mnie wiedza w dużym stopniu właśnie ustrukturyzowała kilka obszarów (choćby własna struktura psychiczna, problemy, lub wspomniane uwarunkowania ewolucyjne) i nie czuję się już tak obciążona pozorną nieracjonalnością pewnych moich zachowań i dziwactw. Znajomość źródła i przyczyny uspokaja, przynajmniej mnie. I daje obraz, z czym można walczyć, co podlega modyfikacji, a czemu się niestety trzeba podporządkowac. Wiedza w pewnych sytuacjach zwiększa też możliwości wyboru, co niestety bywa kłopotliwe, no ale wolność nie jest łatwa. Ogólnie, to ludziom ten prosty, biologiczny program na życie upierdliwie zakłóca skomplikowany intelekt. Zwierzęta nie mają tego problemu. Gdy ich podstawowe potrzeby są zaspokojone, są zwyczajnie po zwierzęcemu szczęśliwe. I są zawsze tu i teraz, mocno obecne, bez perspektywy i abstrakcyjnych lęków. I mnie to uspokaja, ta ich głupia, naiwna prostota. Dlatego lubię z nimi obcować. Ja się też nie 'zaprzyjaźniam' ze zwierzetami, jak Ty. Mam dwa koty, bo je uratowałam od śmierci głodowo chorobowej i był to przypadek. Celowo nie wzięłąbym sobie do domu puchatego pupila do zabawy. Mnie uwiera jak zwierzę niepotrzebnie cierpi, więc te moje koty uratowałąm, skoro stanęły na mojej drodze, ale kosztem cierpienia zwierząt będących skłądnikami łiskaczy, które teraz jedzą. Każde życie ma chyba swoje koszta.
Kołakowski jest też autorem popularnych 'przykazań' na życie. Pewnie znasz. Zgadzam się ze wszystkimi, a moje ulubione, to 'godzić się na miernotę życia'. Tylko z pierwszym mam kłopot - 'po pierwsze - przyjaciele'.
Gbur pisze: ↑sob kwie 21, 2018 7:23 pm
Ale nie wiem, czy możemy się tego wyzbyć, bo to chyba trochę autodestrukcja byłaby.
Masz rację, to
bardzo autodestruktywne.
Sorry, ale nie łapię. To ironia, czy potwierdzające przytaknięcie?