A co jeśli....

Ogólnie o osobowości schizoidalnej.
chudzielec
Posty: 1252
Rejestracja: śr kwie 27, 2016 6:12 pm

A co jeśli....

Postautor: chudzielec » pn lip 18, 2016 8:26 pm

... jestem pewien że mam OS nakładająca się chwilami z OU a jednocześnie nie widzę możliwości bycia kiedykolwiek innym?

Po prostu nie widzę żadnej możliwości postępowania, odczuwania i myślenia w inny sposób. Jest to niewyobrażalne, zbyt abstrakcyjne. Gdybym się bardzo zmienił to tak jakbym umarł.

Z drugiej strony w pewien sposób uważam się za lepszego w swoim "dziwactwie".

W
Posty: 625
Rejestracja: sob lip 04, 2015 12:00 am

Re: A co jeśli....

Postautor: W » czw lip 21, 2016 7:48 am

To jest dość ciekawe…
ta niechęć do porzucenia właściwości, które przynajmniej teoretycznie, określane są jako niewłaściwe. Ale to chyba nie pojawia się tylko w przypadku OS.

Z pełnym przekonaniem uważam, że tzw. „normalne” funkcjonowanie jest tylko i wyłącznie zalegalizowane ilościowo i pod takie ukształtowane jest środowisko np. kultura, normy społeczne, tak naprawdę jest nie mniej ograniczone niż rzadsze przypadki „zaburzeń”, te są ograniczone w środowisku, które nie jest pod nie ukształtowane. Z perspektywy OS ładnie widać, że jakość szamotaniny „normalnego” funkcjonowania nie jest najwyższa, a sposób myślenia silnie zdominowany przez selektywne i uproszczone rozpatrywanie różnych kwestii, no i te prymitywne reakcje ;) Odnoszę to do wychwytywania większej ilości detali i zależności w związku z SPS (sensory processing sensitivity) i tym samym większych wymagań co do jakości funkcjonowania, środowiska, rozważanych treści.

Jestem bardziej skłonny uwierzyć, że OS jest ostatnim krokiem w zakończonym klęską, nieudanym ewolucyjnym eksperymencie, który wytworzył gatunek ludzki, jeden dodatkowy krok uwalniający nieco bardziej ludzi od zwierzęcych prymitywizmów, niż że jest jakąś dysfunkcją, wadą, zburzeniem ;)

chudzielec
Posty: 1252
Rejestracja: śr kwie 27, 2016 6:12 pm

Re: A co jeśli....

Postautor: chudzielec » czw lip 21, 2016 6:02 pm

W pisze:ta niechęć do porzucenia właściwości, które przynajmniej teoretycznie, określane są jako niewłaściwe. Ale to chyba nie pojawia się tylko w przypadku OS.
Ostatnio widuje w pracy na korytarzu osoby niepełnosprawne zatrudniane przez PFRON. przykładowo chłopaka że sparaliżowana bezwładna i pokrzywiona kończyna. Nie amputuje jej mimo że jest obciążeniem. Trzeba o nią dbać bardziej niż o normalnie funkcjonująca a nie ma z niej pożytku. Mimo wszystko jest jego częścią.

Podobnie ja widzę "kończyny psychiczne".
W pisze:Jestem bardziej skłonny uwierzyć, że OS jest ostatnim krokiem w zakończonym klęską, nieudanym ewolucyjnym eksperymencie, który wytworzył gatunek ludzki, jeden dodatkowy krok uwalniający nieco bardziej ludzi od zwierzęcych prymitywizmów, niż że jest jakąś dysfunkcją, wadą, zburzeniem
Sam lepiej bym tego nie ujął.

umarlazkotami
Posty: 168
Rejestracja: czw sty 05, 2017 12:22 pm

Re: A co jeśli....

Postautor: umarlazkotami » wt mar 07, 2017 5:20 pm

W pisze:To jest dość ciekawe…
ta niechęć do porzucenia właściwości, które przynajmniej teoretycznie, określane są jako niewłaściwe. Ale to chyba nie pojawia się tylko w przypadku OS.
Każdy chory, czy zaburzony, paradoksalnie bardzo potrzebuje swojej choroby. Objawy, które ma, są mu potrzebne do rekompensaty, odwrócenia uwagi, wyparcia itd Dlatego tak trudno wyzdrowieć, czy tez uporać się ze swoim zaburzeniem. Bo porzucenie symptomów obnaży, otworzy rany, objawy już nie będą naszą zbroją, trzeba będzie się skonfrontować otwarcie z życiem i samym sobą.
Ale to czeluści podświadomości są, mało kto tam dociera.

chudzielec
Posty: 1252
Rejestracja: śr kwie 27, 2016 6:12 pm

Re: A co jeśli....

Postautor: chudzielec » czw mar 09, 2017 11:17 pm

umarlazkotami pisze:Ale to czeluści podświadomości są, mało kto tam dociera.
A nawet jeśli dociera to często odrzuca bo przyjecie było by odrzuceniem, zanegowaniem całego życia w miejsce którego pojawi się ogromna pustka.

W
Posty: 625
Rejestracja: sob lip 04, 2015 12:00 am

Re: A co jeśli....

Postautor: W » ndz mar 26, 2017 9:07 am

umarlazkotami pisze:Każdy chory, czy zaburzony, paradoksalnie bardzo potrzebuje swojej choroby. Objawy, które ma, są mu potrzebne do rekompensaty...
Ale jakie objawy, jakich chorób? Wybacz, ale dla mnie to brzmi jak typowy tekst religijny: „uwierz w ducha a zostaniesz zbawiony”, owszem może mieć to pewien sens, oraz przynieść znaczne korzyści osobiste, ale bierze się w znacznym stopniu z tego, że „kapłani” i religijne „źródła” mają przeważnie poważny problem z prześledzeniem i zrozumieniem rzeczywistych ciągów przyczynowo skutkowych.
Jak mam katar, gorączkę i ból gardła to uważam je za karę boską a nie za żadne (?) ..ulepszenie ..usprawnienie, choć wiem, że to celowa reakcja obronna mojego układu odpornościowego, a ból to sygnał informacyjny.
A jak to jest w przypadku różnych chorób psychicznych i zaburzeń? Nie zaglądam na forum ZA, czy osoby z z.a. uważają swoje „objawy” po prostu za wadę i niepełnosprawność, czy też widzą w swoim specyficznym funkcjonowaniu cechy neutralne albo jakieś pozytywy względem przeciętnych przedstawicieli homo sapiens?
Owszem, z osobowością sprawy się komplikują, bo jej rola to utrzymanie spójności bajzlu generowanego przez mózgownicę. W związku z tym można się spodziewać, że objawy od problemów osobowościowych będą pełniły jakąś rolę w zachowaniu tej spójności. Ale to nie oznacza, że u wszystkich powinna działać z takimi samymi skutkami i efektami.

Mój problem jest taki: jeśli weźmiemy rybę oceaniczną i wrzucimy ją do słodkiego, płytkiego i mętnego stawu to z całą pewnością będzie chora, jej funkcjonowanie zaburzone a życie marne (i pewnie krótkie). Rzecz w tym, że taka reakcja jest prawidłowa. Z punktu widzenia karpia (krótkowzrocznego), w jego środowisku, będą to objawy wady wrodzonej ;)

Ludzie są gatunkiem o jednej z największych, jak nie największej puli, różnorodności cech, i największej różnorodności zachowań. Tymczasem kultura jaką mamy i organizacja społeczno-ekonomiczna wspiera, promuje i wykorzystuje wybrane cechy, wymusza określony rytm życia, który wychodzi bokiem nawet w miarę normalnym osobnikom. Czy w związku z tym nie jest tak, że funkcjonowanie osobników o rzadszych lub niechcianych cechach, w ograniczonym środowisku, może być ..naturalnie problematyczne i generować ..objawy. (i czy karpie są w stanie to skutecznie ocenić a jeśli nie to jak można ich w tym ..usprawnić? ;) )
O jakości ekosystemu świadczy różnorodność gatunkowa ze szczególnym uwzględnieniem stanu organizmów rzadkich i mających wysokie wymagania środowiskowe. Tymczasem ludzie mimo swojej wewnątrz-gatunkowej różnorodnością zachowują się bardziej jak rój szarańczy.

umarlazkotami
Posty: 168
Rejestracja: czw sty 05, 2017 12:22 pm

Re: A co jeśli....

Postautor: umarlazkotami » pn mar 27, 2017 12:26 pm

W pisze:
umarlazkotami pisze:Każdy chory, czy zaburzony, paradoksalnie bardzo potrzebuje swojej choroby. Objawy, które ma, są mu potrzebne do rekompensaty...
Ale jakie objawy, jakich chorób? Wybacz, ale dla mnie to brzmi jak typowy tekst religijny: „uwierz w ducha a zostaniesz zbawiony”, owszem może mieć to pewien sens, oraz przynieść znaczne korzyści osobiste, ale bierze się w znacznym stopniu z tego, że „kapłani” i religijne „źródła” mają przeważnie poważny problem z prześledzeniem i zrozumieniem rzeczywistych ciągów przyczynowo skutkowych.
Jak mam katar, gorączkę i ból gardła to uważam je za karę boską a nie za żadne (?) ..ulepszenie ..usprawnienie, choć wiem, że to celowa reakcja obronna mojego układu odpornościowego, a ból to sygnał informacyjny.
Źle chyba zrozumiałeś kontekst mojej wypowiedzi. Ja nie sugeruję, że objawy chorób i zaburzeń są 'usprawnieniem' czy 'ulepszeniem'. Wręcz przeciwnie, są one powodem zaburzonego funkcjonowania i powodują problemy. Zmierzałam jednak do tego, że owe symptomy to właśnie reakcja obronna naszej psychiki na przeróżne (nieuświadomione często) sprawy. I objawy zaburzeń czy chorób to jest ten efekt uboczny, który jednak paradoksalnie pomaga jakoś funkcjonować i utrzymuje przy życiu tę wadliwą konstrukcję (jak np kaszel przy chorobie płuc). Dlatego trudno się z nich wyleczyć, bo to powoduje konfrontację z sednem problemu. Zresztą, czasem się nawet nie da - umiesz zagłuszyć kaszel w trakcie grypy?
Chory na ZOK obsesyjnie wykonuje jakieś natrętne czynności czy układa wokół siebie rzeczywistość w geometrycznym porządku, bo to mu daje poczucie złudnego bezpieczeństwa i zagłusza wewnętrzne, paraliżujące poczucie lęku.
Chory na depresję wyłącza się afektywnie, jego nastrój jest maksymalnie obniżony, bo to go broni przed skonfrontowaniem się ze swoim nie wyrażonym gniewem (bo depresja to własnie efekt kumulacji nieuświadomionych emocji).
Schizoidia to oziębłość emocjonalna i preferencje samotnictwa, jako gwarancja uniknięcia niechcianej bliskości, przed którą odczuwa się lęk.
To wszystko powyżej oczywiście w dużym uproszczeniu.
I to nie żadne schizy religijne, lecz podstawowa wiedza psychologiczna. Religia uważam jest daleka od uzdrawiania, lepiej jej wychodzi bałamutne odwracanie uwagi od samoświadomości i tanie granie na emocjach i potrzebach.
W pisze: Czy w związku z tym nie jest tak, że funkcjonowanie osobników o rzadszych lub niechcianych cechach, w ograniczonym środowisku, może być ..naturalnie problematyczne i generować ..objawy. (i czy karpie są w stanie to skutecznie ocenić a jeśli nie to jak można ich w tym ..usprawnić? ;) )
O jakości ekosystemu świadczy różnorodność gatunkowa ze szczególnym uwzględnieniem stanu organizmów rzadkich i mających wysokie wymagania środowiskowe. Tymczasem ludzie mimo swojej wewnątrz-gatunkowej różnorodnością zachowują się bardziej jak rój szarańczy.
Metafora z rybami i stawem rewelacyjnie trafiona.
Tylko teraz pytanie: czy ktoś jest tą morską rybą zmuszoną do życia w słodkim, mętnym bajorku, czy być może, jest nieco niepełnosprawnym karpiem, któremu wszedzie będzie źle, bo problem jest w nim, a nie w (eko)systemie?
Człowiek zawsze był zmuszony egzystować w jakims środowisku. Ja nie wiem, czy odnalazłabym się np w XVII wiecznym społeczeństwie, gdzie tempo zycia było wolniejsze, oczekiwania życiowe mniejsze, ale też zagrożenia bez porównania większe, a role społeczne jasne i klarowne, ale za to obowiązkowe do zrealizowania. Nie wiem też, czy dobrze by mi było przez długie lata na bezludnej wyspie, lub w chatce w Bieszczadach. Wbrew pozorom to byłyby chyba dla mnie za radykalne rozwiązania.
Tak więc człowiek jest zmuszony do życia w jakimś systemie i nie ma na to wyboru, ani nie ma na niego wpływu. No chyba, ze jest rewolucjonistą i ma charyzmę pociągnąć za sobą niezadowolone masy i zmienić świat 'po swojemu', co oczywiście spowoduje niezadowolenie u innych osobników, którzy mają inne preferencje od nas. Wniosek: zawsze będą poszkodowani. Tak wiec koniecznośc i przymus egzystencji w jakimś systemie wymusza w nas zabiegi, które pozwolą w miarę swobodnie oddychać jak najmniejszym kosztem osobistym.
Jeżeli już bawimy się w metafory, to ja porównałabym siebie do zebry, bo zebra to tez koń, jednak nigdy nie dała się udomowić. Niestety ja na sawannie zyc nie mogę, bo moja wymarzona sawanna po prostu nie istnieje, to taka podyktowana potrzebami fatamorgana. A skoro zyję tutaj, w naszym zindustrializowanym psychicznie i społecznie świecie, tworzę sobie w ramach przetrwania swój lokalny swiat, w którym egzystuje na własnych warunkach. Nie pozwalam się zniewolić, ale też nie mam dostatecznej siły, aby calkiem uciec. Zresztą dokąd? Nie mam pomysłu na inną alternatywę.
A ludzkość myślę zawsze będzie rojem, bo to daje większe szanse przetrwania. Małe i słabe osobniki zawsze tworzą roje, ławice, wielkie stada. Jesteśmy po prostu dość miernymi ssakami z nieco bardziej rozwinietym układem nerwowym.

W
Posty: 625
Rejestracja: sob lip 04, 2015 12:00 am

Re: A co jeśli....

Postautor: W » pn mar 27, 2017 11:44 pm

umarlazkotami pisze:Źle chyba zrozumiałeś kontekst mojej wypowiedzi.
Odnoszę się do tego, co pisałem wyżej, mam na myśli wrażenie wyższości schizoidalnego dystansu nad popędliwą, emocjonalną szamotaniną, czy złośliwą, nieustanną grą społeczną, której jestem stałym świadkiem.
umarlazkotami pisze:Chory na ZOK obsesyjnie wykonuje jakieś natrętne czynności czy układa wokół siebie rzeczywistość w geometrycznym porządku, bo to mu daje poczucie złudnego bezpieczeństwa i zagłusza wewnętrzne, paraliżujące poczucie lęku.
To bardzo ..mocne stwierdzenie. Nie znam się na ZOK. Na ile poczucie bezpieczeństwa jest złudne i co decyduje, że właśnie takie jest? Czy może jest to próba adaptacji, która ma swoje wady i wnosi kolejne problemy, wynikająca z nieznajomości prawdziwej przyczyny dyskomfortu? Czy lęk jest przyczyną takiego zachowania czy obok niego jest skutkiem, reakcją na czynniki środowisko niewspółgrające z konstrukcją psychiczną / fizjologią? Czy osoby z z.o.k. uważają, że spędzanie czasu na rutynowych zachowaniach dają im szerszy wgląd w rzeczywistość czy są tylko obciążeniem, bo zapewne dają pewną ilość ulgi? Jakie są rokowania na „wyleczenie” ZOK (w porównaniu z OS)?
umarlazkotami pisze:Chory na depresję wyłącza się afektywnie, jego nastrój jest maksymalnie obniżony,
Tak, ale obniżony nastrój zalicza się raczej do kategorii „kara boska” a nie „błogosławieństwo”.
umarlazkotami pisze:bo depresja to własnie efekt kumulacji nieuświadomionych emocji
https://www.youtube.com/watch?v=TIcf-2AFHgw
Więc, emocje są tutaj przyczyną czy skutkiem?
umarlazkotami pisze:Schizoidia to oziębłość emocjonalna i preferencje samotnictwa, jako gwarancja uniknięcia niechcianej bliskości, przed którą odczuwa się lęk.
Lęk jest przyczyną a niechęć skutkiem, czy może lęk razem z niechęcią są skutkiem, może związane w samonakręcające się sprzężenie, a przyczyną jest coś jeszcze innego?



Problem z nieświadomością jest w tym, że bardzo łatwo o nadużycie tej koncepcji. Nie twierdzę, że nie ma procesów nieświadomych kształtujących myślenie i zachowanie w niejasny dla delikwenta sposób, przeciwnie są bardzo istotne, jednak z drugiej strony bardzo wygodne jest obwinianie nieświadomych procesów, wręcz uosabianie ich (podświadomość ma jakąś „wolę” i próbuje sterować czy zmusić do czegoś). Podobnie z lękiem, może być zarówno przyczyną jakiejś reakcji albo skutkiem, albo jednym i drugim. Nie ma łatwej możliwości określenia jaką rolę w całej psychicznej konstrukcji pełnią, na podstawie powierzchownych obserwacji. To bardzo elastyczne narzędzia i bardzo łatwo o nadużycie ze strony psychologa (czy jego klienta), który bardzo chce ale nie bardzo może.
Może to problem moich doświadczeń z psychologami, nie uwierzę gdy próbują wmówić mi, że moim zachowaniem steruje jakiś podświadomy popęd, podświadoma „wola” albo lęk, jeśli nie będą posiadać narzędzia lub techniki pozwalającej rzeczowo stwierdzić i udowodnić, że faktycznie ten nieświadomy lęk występuje czy też, że go w rzeczywistości nie ma. Mam wybór, albo w ciemno przyjmę sugestie psychologa, które nie mają oparcia w obiektywnych narzędziach, albo muszę się zdać na własną zdolność rozumienia i odczytywania swoich reakcji i samodzielnym szukaniu pasującej wiedzy. To nie oznacza, że lęk nie może mieć niejasnego wpływu, albo że istotne procesy mogą być nieświadome, ale czy problem w określeniu siły i roli tych wpływ w przypadku OS, w stosunku do innych przypadłości psychicznych, nie jest właśnie przyczyną problematycznego „leczenia” OS? Nadużywanie nieświadomości i lęku upodabnia psychologiczną praktykę do religii. Coś wiedzą, coś powierzchownie dostrzegają, coś wyczytali w swoich książkach, ale nie są w stanie konkretnie zbadać rzeczywistego stanu i dopasować do niego swojej wiedzy, jedyne na czym mogą polegać to utarte schematy. W religii też masz tajemnicze siły, które wpływają na zachowania ludzi: szatany szepczące do ucha, duchy święte, duch zmarłych, energie i wbudowanie ich w swoją wizję świata pomaga sobie z nim radzić, i z techniczną stroną własnego funkcjonowania, uporządkowaniu relacji z samym sobą, wizja świata uzupełniona, zależnie od indywidualnej potrzeby, o „moce” zwiększa spokój i poczucie stabilności itd. Psychologia zawiera więcej wiedzy o ludzkim funkcjonowaniu niż religia ale bez precyzyjnych narzędzi diagnostycznych jest zmuszona do używania tej samej metody „uzdrawiania” psychiki przez wiarę w niewidzialne siły i indukowane przez to wrażenia. Jest jeszcze jedna silna kwestia w religii – przynależność stadna i nakłanianie do powrotu na łono stada.


umarlazkotami pisze:Tylko teraz pytanie: czy ktoś jest tą morską rybą
To jest dokładnie TO pytanie.
umarlazkotami pisze:Człowiek zawsze był zmuszony egzystować w jakims środowisku.
Więcej człowiek egzystuje w bardzo różnych środowiskach, częściowo jest zaprogramowany biologicznie, częściowo się ..wdrukowuje w środowisko w którym przyszło mu żyć, częściowo jest elastyczny. Bez wątpienia u różnych osób te trzy kwestie będą odznaczać się w różnym stopniu. Pula genetyczna, pula cech, złożoność zachowań homo sapiens w jakimś stopniu to odzwierciedla.
Wszystko czego mi potrzeba to bycie buszmeńskim myśliwym, czy innym zbieraczem, wypuszczającym się na samotnicze całodzienne (albo trzydniowe) polowania, spotykającym się zresztą stada ..przelotnie. ;) Środowisko, w którym żyje już takich nie potrzebuje. Jeśli macie jakieś pomysły do podrzucenia, co do możliwych buszmeńskich zawodów, łatwych do zdobycia, to będę dozgonnie wdzięczny ;)
umarlazkotami pisze:zawsze będą poszkodowani
Czy bycie poszkodowanym jest jednoznaczne z byciem chorym lub zaburzonym i kwalifikuje się jednoznacznie do ..„naprawy” poszkodowanego? Tym bardziej jeśli postawimy zarzut religijnego charakteru metodom naprawy?



A, no właśnie, jeszcze co z osobami LGBT i ich psychicznymi objawami? Ich rzadkie cechy były określone (od zawsze) jako, zwyrodnienie, wada, choroba. Obecnie walczą o to, żeby nie być poszkodowanymi. Czy ich ewentualne objawy z pierwszej osi i lęk nie biorą się właśnie z niedostosowania do środowiska? Czy to nie jest spór o to kto jest bardziej „wadliwy”, o. LGBT, czy dominująca większość tworząca ich środowisko życia?



W jednym z luźniejszych opracowań o OS autor dzielił „średnie” przypadki na tych, którzy przynależą do introwertyzmu i podczas terapii należy popychać ich w tą stronę, i na („średnie”) przypadki przynależne do „czystej o.s.” i takich trzeba terapeutycznie kierować na pogodzenie się ze swoją schizoidalną naturą i schizoidalnym funkcjonowaniem. Myślę, że jest to o tyle słuszne, że mogą być różne przyczyny wytworzenia obrony schizoidalnej. Określenie przez o.s. który kierunek jest dla niej właściwy uważam za kluczowe do utworzenia sensownego kompromisu przystosowawczego.

Żeby było jasne. Ja nie krytykuję konieczności pracy nad sobą, dążenia do zrozumienia własnego funkcjonowania i budowy kompromisu przystosowawczego, istnienia podświadomych procesów. Ja krytykuję całe to zarówno od-freudowe i post-medyczne podejście do psychiki i funkcjonowania w społeczeństwie, wspierane przez stadną mentalność.

W
Posty: 625
Rejestracja: sob lip 04, 2015 12:00 am

Re: A co jeśli....

Postautor: W » wt mar 28, 2017 1:05 am

Idąc za ciosem. ;) (jest też nieco o ZOK)
https://www.youtube.com/watch?v=-PpDq1WUtAw

umarlazkotami
Posty: 168
Rejestracja: czw sty 05, 2017 12:22 pm

Re: A co jeśli....

Postautor: umarlazkotami » śr mar 29, 2017 4:47 pm

W ZOK poczucie bezpieczeństwa jest złudne, bo zbudowane jak atrapa za pomocą rutynowych czynności czy myśli. Najmniejsze zburzenie rytuału powoduje lawinę lęku. To jak makijaż, którym chce się zatuszować właściwe brudy i niedoskonałości. Dla osób z ZOK natrętne czynności czy myśli to duży dyskomfort, niechciany przymus, poczucie marnowania czasu, ogólnie objawy są mocno niepożądane.
W depresji również, wtedy egzystencja dotkliwie boli i uwiera. Podobnie w schizofrenii - chory cierpi przez halucynacje i brak zdrowego wglądu w rzeczywistość.
A na ile cierpi schizoid? Nie wiem, mogę to ocenić tylko subiektywnie. Tak więc ja niezbyt cierpię. Nie traktuję swojej osobowości jako zaburzenia i nie czuje się zaburzona. Ja po prostu taka jestem.I leczyć się z tego? Wolne żarty. Jak mogę wyleczyć się z siebie?
Chodziłam na 3 letnią terapię, ale poszłam tam włąśnie z ZOK i innymi sprawami zyciowymi. ZOK wyleczyłam, sprawy zyciowe sobie przepracowałam i poukładałam i lepiej się dzięki temu poczułam sama ze sobą. Ale nigdy nie miałam potrzeby leczyc swojej schizoidii. Po co mi to? Przeciez mnie jest tak dobrze, ja nie odczuwam dokuczliwych symptomów. A te wewnętrzne perypetie, jakieś tam trudnosci relacyjne? Phi, mnie to tak mocno nie boli, nie utrudnia życia, nie paraliżuje, nie zakłóca oddychania, nie powoduje przykrych następstw. Poza tym, JA NIE POTRAFIŁABYM BYĆ KIMŚ INNYM. To byłby zamach na moją tożsamość.
Tak wiec tutaj trzeba dokonać własnej, wyczulonej autodiagnozy, czy jest się zakwalifikowanym do naprawy chorym karpiem, czy jednak tą morską rybą. I czy odczuwanie dyskomfortu i cierpienie moze być do tego wyznacznikiem? Nie wiem. Ja odczuwam dośc małą dokuczliwość swojej schizoidii, bo zorganizowałam sobie życie według swoich potrzeb i jest ok. Ale gdyby ktoś mi kazał przebywać 10 godz dziennie w mocno aktywnych interakcjach, pewnie bym wtedy cierpiała. Ale wówczas bym zmieniała otoczenie, nie siebie.

Każdy system sprzyja jednym osobowościom i jest w kolizji, czy wręcz szkodzi innym. Więc trzeba sobie zadać kolejne pytanie: czy w ogóle istnieje srodowisko, które jest dla nas w pełni odpowiednie i czy jest możliwość tam się dostać, tudzież takie stworzyć. Mojego, jak już pisałam, nie ma, więc zorganizowałam sobie własne, na swoją skromną miarę.
I czy brak silnej adaptacji i podporządkowaniu się systemowi jest nasza nieprawidłowością, czy to raczej samolubne, schematyczne otoczenie zniekształca nas swoimi wymaganiami i uniformizuje? Nie wiem. Wiem tyle, że bycie nienormatywnym zmienia się tak czesto, jak zmieniają się normy. Tak wiec bardzo słusznie wykazujesz ostrożnośc i sceptycyzm w ocenianiu swojej schizoidii jako czegoś nienormatywnego.

A co do określenia przyczyn i skutków specyfiki jakichś osobowosći/chorób. Hm... tu myśle występuje dośc skomplikowany (ale po glębszej wiwisekcji dość jasny, klarowny i sensowny) łańcuch przyzcynowo - skutkowy. Np: doświadczenia naszego dzieciństwa i sposób wychowania generują nasz lęk, który buduje strukturę naszej oosbowości. Następnie taka osobowość, aby się przystosować do narzuconej rzeczywistości tworzy jakieś schematy adaptacyjne. Taka osobowosć musi tez funkcjonowac sama ze sobą, dlatego wytwarza mechanizmy wyparcia. Czy owe schematy dostosowawcze to objawy, skutki czy następstwa? A może tylko cechy?
Nie wiem. Moze jednak kryterium odczuwania cierpienia, szczególnie w odniesieniu do włąsnej osoby, bez wpływów zewnętrznych, ma jakiś sens? Czyli jeżeli jakiemuś dziwakowi jest dobrze ze swoimi dziwactwami, to mimo braku akceptacji społecznej jest ok - to problem krótkowzrocznych karpi. Ale jeśli ktoś dostaje pierdolca od układania geometrycznie 3 godzinę jakichś przedmiotów, mimo, ze nikt mu tego nie narzuca, to jest materiał do naprawy.
A może kryterium jest jakośc funkcjonowania społecznego? Tylko ta sama osoba może róznie funkcjonowac w róznych środowiskach.
Może więc, rzeczywiście, bardziej sensownie jest diagnozować system?
Ale ogólnie każda diagnoza jest bardzo trudna, bo człowiek jest mistrzem w samooszukiwaniu się. Potrafi bardzo sprytnie racjonalizować swoje instynkty, preferencje, słabości i błędy.

Manipulacja nieświadomymi procesami? Pewnie się zdarza, to częsta wymówka na brak obiektywnych argumentów i dobry kozioł
ofiarny. Jednak, gdy mądrze i uczciwie zanalizuje sie problem, odkrywa się, ze nieświadome procesy odgrywają bardzo znaczną rolę. Ale to jest trudne. Odczuwamy np genetyczny lęk przed pająkami i wężami i nawet się nad tym nie zastanawiamy, ale geneza tego jest bardzo prosta. Z innymi naszymi procesami wewnętrznymi jest o wiele trudniej, tym bardziej, ze nie ma jednego, uniwerslanego wzoru dla wszystkich, tu kazdy musi szukac swojego indywidualnego.
Dla mnie podświadomosc jest jak grawitacja. Nie czuję jej, ani nie widzę, jednak nie pozwala mi ona latać. Chyba, ze znajdę narzedzia, które mi to umożliwią (samolot? skrzydła? )
W pisze:
umarlazkotami pisze:Chory na depresję wyłącza się afektywnie, jego nastrój jest maksymalnie obniżony,
Tak, ale obniżony nastrój zalicza się raczej do kategorii „kara boska” a nie „błogosławieństwo”.
widać większą kara boską jest konfrontacja z niechcianymi emocjami. Tak jak dla nas niemozliwym wysiłkiem jest latanie. To taki ludzki logarytm.
Cóż, psychologia nie posiada (jeszcze, myślę) tak konkretnych metod diagnostycznych i pomiarowych jak choćby biologia medyczna, ale np w socjotechnice odgrywa kluczową rolę. Umie swoje metody badawcze, a następnie odpowiednie oddziaływania ukierunkować na dany cel i dokonac zmiany rzeczywistości społecznej jak i indywidualnej. Więc może tu nie chodzi o narzędzia psychologiczne, lecz o intencje, perpsektywę i cel ich uzywania?
W każdym razie przychylam sie stuprocentowo, aby w odniesieniu do schizoidii stosować cudzysłów w słowie 'leczyć'.
A Sapolsky mocno zaznacza tez genezę endogenna, biologiczną. I to tez ciekawe, jak wyodrębnić emocje i stany egzogenne, od tych endogennych? Bo na to też psychologia nie ma narzędzi pomiarowych. A jeżeli to wszystko to tylko chemia?

W
Posty: 625
Rejestracja: sob lip 04, 2015 12:00 am

Re: A co jeśli....

Postautor: W » wt maja 23, 2017 3:07 am

Znalazłem, osoba z ZA mówiąca z pewną „wyższością” o swojej przypadłości.
( Podejrzewam też, że w przypadku o. antyspołecznych czy narcystycznych takie postawy mogą być nagminne, ale nie mogę się zmotywować do drążenia tego tematu ;) )
https://www.youtube.com/watch?v=ZpNZJNQHAHw

Dolus
Posty: 11
Rejestracja: sob sty 20, 2018 6:04 pm

Re: A co jeśli....

Postautor: Dolus » pn sty 29, 2018 11:25 pm

umarlazkotami pisze:
pn sty 29, 2018 1:36 pm
Dolus, wysłuchałam do połowy nauk guru Marka, ale argumenty typu 'reinkarnacja', 'głód Boga', oraz metafizyczne rozkminy o 'wysokich i smukłych', 'niskich i cycatych' oraz 'dawaniu dupy' do mnie nie przemawiają.
A dyskusja z off topu miała kiedyś miejsce m.in tu
viewtopic.php?f=2&t=159
Bo może warto odnieść to, co mówi do tego, co napisał W:
W pisze:
czw lip 21, 2016 7:48 am
Jestem bardziej skłonny uwierzyć, że OS jest ostatnim krokiem w zakończonym klęską, nieudanym ewolucyjnym eksperymencie, który wytworzył gatunek ludzki, jeden dodatkowy krok uwalniający nieco bardziej ludzi od zwierzęcych prymitywizmów, niż że jest jakąś dysfunkcją, wadą, zburzeniem ;)
Teraz przejdźmy do cech starej duszy: człowiek z taką duszą żyje w poczuciu obojętności, czerpie satysfakcję z własnego wnętrza, różni się od innych, czuje się zagubiony w czasie itd.: https://krokdozdrowia.com/stara-dusza-1 ... zy-jestes/

Czy nie widać pewnej tożsamości między osobowością schizoidalną a osobą ze starą duszą? W naszej kulturze OS są "problemem", w taoizmie wręcz przeciwnie. Warto też zainteresować się archetypem Wodnika: "Wodnika tak naprawdę tu nie ma, bo tutaj królują emocje. Cierpimy, sięgamy dna, by rozentuzjazmowani znowu dotykać chmur. A Wodnik na stałe siedzie na górze. Wyobcowany, ale za to bardzo inteligentny i przekorny. Pragnie wyzwolenia i połączenia z kosmiczną świadomością bez dotknięcia ziemi. ": http://zwierciadlo.pl/psychologia/zrozu ... n-ucieczki

umarlazkotami
Posty: 168
Rejestracja: czw sty 05, 2017 12:22 pm

Re: A co jeśli....

Postautor: umarlazkotami » pn lut 19, 2018 12:52 pm

Dolus pisze:
pn sty 29, 2018 11:25 pm
Czy nie widać pewnej tożsamości między osobowością schizoidalną a osobą ze starą duszą?
Wiesz Dolus, ja nawet w Boga nie wierzę, a co dopiero w horoskopy, astrologię i ezoterykę.
Moja 'dusza' czuje się rzeczywiście bardzo staro, ale jest to wynikiem moich doświadczeń życiowych, wielu traum, okaleczeń, ale też zdobytych nauk i ciężkiej pracy nad sobą. W moim życiu bardzo dużo się wydarzyło i mam przez to poczucie ogromnego upływu czasu i mnogości doświadczeń, a minęło dopiero 35 lat.
Choć momentami wolałabym być młoda duszą, wtedy czułabym się może głupsza, ale mniej samotna. Mało jest na świecie ludzi refleksyjnie dojrzałych.

A co do reinkarnacji itp, to naukowo ujmując, można przecież dziedziczyć doświadczenia naszych przodków:
http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/ ... rzeni.html

http://www.totylkoteoria.pl/2017/04/epi ... yczne.html

W
Posty: 625
Rejestracja: sob lip 04, 2015 12:00 am

Re: A co jeśli....

Postautor: W » sob mar 10, 2018 12:23 am

http://hsperson.com/about-high-sensitiv ... diversity/
Likewise, many of those on the autism spectrum (or diagnosed with ADHD) also feel they are wrongly viewed as having a disorder when in fact their particular trait (brain difference), even if unusual, can make important contributions to the world. They do not feel impaired or that they are suffering. They feel they are just different.

This problem of disorder versus difference is the exact struggle we are having around high sensitivity—trying to explain ourselves to the majority, who are without the trait and who sometimes perceive it as a weakness or even a disorder.

observer
Posty: 509
Rejestracja: sob kwie 15, 2017 3:02 pm
Lokalizacja: woj. Lubuskie

Re: A co jeśli....

Postautor: observer » pt sie 24, 2018 2:42 pm

mam tak samo, z mojej pozycji uwazam ten swiat za beznadziejny i bezsensowny i nie chce sie zmienic, bo czulbym sie, jakbym oszukiwal sam siebie.
"Pacjenci z osobowością schizoidalną uważają się raczej za obserwatorów świata aniżeli jego uczestników".

"Ni boga, ni pana".


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 42 gości